Rok, blog, Leon i Matylda
Koniec roku - czas podsumowań i podliczeń. Czas bezmyślnego biegania po sklepach dla jednych i czas zastanowienia się nad sobą dla drugich. Czas smutku, bo minął kolejny rok naszego życia i jaki by on nie był, już nigdy więcej nie wróci i czas radości, bo najkrótszy dzień w roku już za nami i teraz może być tylko lepiej, jaśniej, od nowa...?
Któż to może wiedzieć. Może tak, a może nie. A może cały ten Nowy Rok to tylko taka nasza wydumana historia, która ma nas ponownie przywrócić do pionu i do czegoś zmobilizować? Że niby coś sobie postanowimy, że będzie inaczej, że będziemy, lub nie, coś robić? Że teraz, to już na pewno...
Nie jestem zwolennikiem tzw. postanowień noworocznych. Wydaje mi się, że każdy dzień jest równie dobry do podjęcia lub zaniechania czegoś, jak ten umowny nowy rok. Jak chcesz coś robić, masz do tego przekonanie i trochę silnej woli, to możesz zacząć od stycznia, ale równie dobrze od połowy kwietnia. Dlatego też nie podejmuję żadnych "postanowień noworocznych".
Matylda natomiast jak najbardziej takowe postanowienia podejmuje i stara się je w ciągu roku realizować. Na koniec zaś pracowicie i sumiennie odkreśla w swoim notatniku, co się udało, a co nie.
Która droga słuszna? Każda. Dla każdego coś dobrego, bo przecież każdy jest inny. Kiedy, jak, co i czy w ogóle, to zależy w dużej mierze już tylko od nas. Napisałem "czy w ogóle" ponieważ myślę, że podejmowanie jakichś postanowień na siłę, no bo przecież nowy rok i coś trzeba wymyślić, mija się z celem. Nie dość, że pewnie i tak ich nie zrealizujemy, to jeszcze poczujemy się gorzej, bo znowu się nie udało!
Ze wszystkich przedstawionych wyżej powodów, tekst ten nie będzie naszym rozliczeniem z tego, co sobie postanowiliśmy, a raczej luźną retrospekcją mijającego roku i spraw, które jakoś zapisały się w naszej pamięci, pozostały we wspomnieniach, były jakąś zmianą w życiu.
Niejednokrotnie są to rzeczy błahe i być może zupełnie nieważne, a nawet - dla kogoś patrzącego z zewnątrz - śmieszne i niepoważne. Dla nas wyróżniły się jednak z morza codzienności. Stały się tym, co sprawiało, że - jak mawia Matylda - "Wiem, co robiłam w tamtą niedzielę, ponieważ nie była ona taka, jak dziesiątki innych..."
Jeżeli zatem jeszcze nie posnęliście nad tym przydługim wstępem, to zróbcie sobie dobrej kawy, herbaty, czy co tam lubicie popijać i zapraszamy do lektury!
Blogowanie
Tak po prawdzie, to najpierw chcieliśmy prowadzić tylko coś w rodzaju dzienniczka treningowego dla nas, a czasem przy okazji wrzucić jakiś tekst. Przy pisaniu pierwszych postów okazało się, jak to dawno już nie przelewaliśmy myśli na papier, czy tam ekran. Szło ciężko i opornie. W związku z tym pomyślałem, że dla rozruszania szarych komórek oraz dla dostarczenia nowych bodźców ospałej mózgownicy, warto byłoby pisać coś więcej. I tak jakoś się to zaczęło, a dodatkowo okazało się, że pisanie to fajna zabawa, zmuszająca do myślenia, skupienia i precyzowania swoich myśli.
Pewnie każdy z Was zna to uczucie: niby mam sto tysięcy pomysłów, milion myśli i tematów, a kiedy siadam przed ekranem okazuje się, że w głowie jeden wielki mętlik, z którego nijak nie można tej jednej potrzebnej niteczki wyplątać. Otóż - Szanowne Państwo - regularne pisanie pomaga te potrzebne niteczki łatwiej wyplątywać. Voilà!
Nie jest tak, że zawsze się chce, że zawsze się udaje. Myślę jednak, że nie ma co zbytnio liczyć na wenę i natchnienie. Owszem, czasem zdania same płyną spod palców i jest pięknie. W większości jednak, potrzeba nieco dyscypliny i samozaparcia, aby wykrystalizować siedzący w głowie temat. Zresztą, czytając biografie pisarzy, bardzo często spotykałem się ze stwierdzeniem, że aby pisać, trzeba pisać. Przysiąść fałdów, przeznaczyć na to konkretny czas i pisać.
Przed upublicznieniem bloga napisałem sobie kilka tekstów "na zapas", zanotowałem kilka pomysłów na kolejne artykuły i... zaczęło się. Poszło w eter.
W czym piszemy?
Kwestie techniczne, czyli w czym piszę. Najczęściej w edytorze Bloggera - serwisu na którym jest nasz blog. Czasem sięgam po darmową wersję programu do pisania, noszącego jakże wdzięczną nazwę "WriteMonkey". Istnieje także płatna wersja tej aplikacji, lecz to co oferuje darmowa, w zupełności mi wystarcza.
Tak wygląda pisanie w programie WriteMonkey, który podczas pisania imituje dźwięki starych maszyn do pisania |
Matylda przeważnie pisze swoje teksty w Open Office. Ja, mimo tego, że propaguję ten program jako darmową alternatywę dla Microsoft Office, to jednak sam jakoś nie potrafię się do niego przekonać. To wszystko. Żadnych niesamowitych niesamowitości.
Jak piszę?
Najpierw jest pomysł. Matyldy, lub mój. Najczęściej najpierw zapisuję ten pomysł, sam temat, myśl przewodnią. Zdarza się, że taki temat leży sobie czas jakiś i czeka na odpowiedni nastrój, na to kiedy będę gotowy go ugryźć. Czasem piszę od razu. Po prostu siadam, piszę i tyle. Gotowe. Następnie zostawiam taki świeżo napisany tekst i zajmuję się czymś zupełnie innym. Czymś nie związanym z blogiem i pisaniem. Tekst "stygnie".
Przeważnie wracam do niego następnego dnia, kiedy indziej przerwa jest dłuższa. Wracam, czytam, sprawdzam, poprawiam, koryguję błędy i nieścisłości, dodaję zdjęcia. Zazwyczaj robię jedną, czasem dwie takie korekty. Zależy od tekstu. Niekiedy tekst jest jakiś kanciasty, nie leży mi. Wówczas zmieniam całe akapity, wyrzucam, dodaję. Ot, taka dłubanina (np. przed poprawkami słowo "czasem" występowało w tym akapicie chyba z pięć razy...). Później już tylko publikacja i tutaj na scenę wkraczacie Wy, bo chociaż wciągające jest pisanie, dla pisania, to jednak znacznie więcej emocji przynosi pisanie dla kogoś...
Przeważnie wracam do niego następnego dnia, kiedy indziej przerwa jest dłuższa. Wracam, czytam, sprawdzam, poprawiam, koryguję błędy i nieścisłości, dodaję zdjęcia. Zazwyczaj robię jedną, czasem dwie takie korekty. Zależy od tekstu. Niekiedy tekst jest jakiś kanciasty, nie leży mi. Wówczas zmieniam całe akapity, wyrzucam, dodaję. Ot, taka dłubanina (np. przed poprawkami słowo "czasem" występowało w tym akapicie chyba z pięć razy...). Później już tylko publikacja i tutaj na scenę wkraczacie Wy, bo chociaż wciągające jest pisanie, dla pisania, to jednak znacznie więcej emocji przynosi pisanie dla kogoś...
Kto to będzie czytał, czyli Wy Szanowni Czytelnicy
Po pierwsze i na samym początku: bardzo, bardzo dziękujemy wszystkim, którzy nas czytają. Wszystkim komentującym, plusującym, lubiącym itp. Wszystkim Wam, dzięki którym mamy pomysły, chęci i motywację do dalszego prowadzenia tego bloga. Wielkie dzięki za to, że poświęcacie odrobinkę czasu dla nas, że jesteście z nami i dzielicie się swoją opinią!
Każda odsłona, każde wyświetlenie, każdy plusik pod wpisem bardzo nas cieszy! Nawet nie macie pojęcia, jak ważne dla piszącego (i nie tylko pewnie piszącego) jest to "sprzężenie zwrotne". Nie przepadam za używaniem obcojęzycznych słówek, lecz tutaj nie mogę się oprzeć przed użyciem słówka "feedback".
Ten właśnie feedback, ta odpowiedź z Waszej strony, to miód dla serc naszych ;)
To, że ktoś przeczytał, zainteresował się, napisał komentarz, to wszystko bardzo wiele dla nas znaczy. Motywuje do dalszego pisania. Bo może dzięki tej naszej niezgrabnej pisaninie, ktoś spędził kilka przyjemnych minut, może zapomniał o swoich zmartwieniach, może dobrze się ubawił, a może nawet dowiedział czegoś nowego.
Dlatego też gorąco zachęcamy Was wszystkich do dawania tego "sprzężenia zwrotnego". Do aktywnego uczestnictwa w naszym blogu. Do komentowania, plusowania, lubienia itd. Wytykania wad i przede wszystkim: do wyrażania opinii. Wasza aktywność jest dla nas naprawdę bardzo ważna. Bo tak naprawdę, to bez Was ten blog pewnie by już nie istniał.
Każda odsłona, każde wyświetlenie, każdy plusik pod wpisem bardzo nas cieszy! Nawet nie macie pojęcia, jak ważne dla piszącego (i nie tylko pewnie piszącego) jest to "sprzężenie zwrotne". Nie przepadam za używaniem obcojęzycznych słówek, lecz tutaj nie mogę się oprzeć przed użyciem słówka "feedback".
Ten właśnie feedback, ta odpowiedź z Waszej strony, to miód dla serc naszych ;)
To, że ktoś przeczytał, zainteresował się, napisał komentarz, to wszystko bardzo wiele dla nas znaczy. Motywuje do dalszego pisania. Bo może dzięki tej naszej niezgrabnej pisaninie, ktoś spędził kilka przyjemnych minut, może zapomniał o swoich zmartwieniach, może dobrze się ubawił, a może nawet dowiedział czegoś nowego.
Dlatego też gorąco zachęcamy Was wszystkich do dawania tego "sprzężenia zwrotnego". Do aktywnego uczestnictwa w naszym blogu. Do komentowania, plusowania, lubienia itd. Wytykania wad i przede wszystkim: do wyrażania opinii. Wasza aktywność jest dla nas naprawdę bardzo ważna. Bo tak naprawdę, to bez Was ten blog pewnie by już nie istniał.
Leon i Matylda, czyli czy Matylda naprawdę istnieje
Czas jakiś temu, pod jednym z wpisów Emmy Ernst (zainteresowani mogą kliknąć i poczytać o co szło) wywiązała się ciekawa dyskusja, w której mowa była m.in. o bytach potencjalnych ;) Myślę czasem, czy niektórzy z Was nie uważają, że całą tę Matyldę to ja sobie sam wydumałem i że jest ona bytem potencjalnym lub urojonym właśnie. Otóż, w tymi miejscu pragnę z całą stanowczością zaprzeczyć wszelkim pogłoskom, jakoby właśnie Matylda do bytów potencjalnych, tudzież urojonych, należała ;) Jest ona - znaczy się Matylda - bytem jak najbardziej realnym, choć, jako kobieta, zwiewnym i ulotnym przecież :)
Trochę bardziej poważnie. Prawdą jest, że więcej na blogu udziela się Leon, czyli mój, na potrzeby bloga stworzony awatar. Dlaczego tak jest? Tak jakoś wyszło. Po prostu. Nie planowaliśmy takiego podziału ról, ani specjalnie się nad nim nie zastanawialiśmy. Niektóre wpisy tworzy Matylda, niektóre Leon. Opinie wyrażane w komentarzach, najczęściej pisze Leon, lecz zazwyczaj, choć nie zawsze oczywiście, odzwierciedlają one nasze wspólne zdanie na jakiś temat. Często jest tak, że rozmawiamy o jakichś komentarzach, Matylda mówi, a ja piszę. Tak mniej więcej to wygląda.
Podsumowując: Matylda istnieje naprawdę, no chyba że coś ze mną nie do końca...wiecie, lecz w takim razie sam tego nie rozstrzygnę... ;)
Rok pełen biegania
Rok 2014 to rok, który - jako pierwszy - w całości i regularnie "przebiegliśmy". Przygodę z bieganiem rozpoczęliśmy w listopadzie 2013. Nasze początki i historię o nich możecie przeczytać m.in. w tych wpisach:
- Bieganie, czyli Leona i Matyldy walka z grawitacją - część I
- Bieganie, czyli Leona i Matyldy walka z grawitacją - część II
- Bieganie, czyli Leona i Matyldy walka z grawitacją - część III
Wiem, wiem, rozpisałem się wtedy niemożebnie, ale tak jakoś wyszło, a może ktoś w wolnej chwili zerknie. Wracając do biegania. Stało się ono dla nas integralnym elementem codzienności. Jak mycie zębów, czy karmienie kotów. Dzięki bieganiu staliśmy się bardziej zdyscyplinowani i uporządkowani. Matylda nawet podsumowała swój pierwszy rok biegania w oddzielnym wpisie. Tak jak tam napisała: bieganie pomogło nam trochę wrócić do natury. Na nowo zaczęliśmy dostrzegać zmiany pór roku, kolorów i zapachów lasu. Bieganie pomaga nam odreagować kiepski dzień, przewietrzyć umysł, poustawiać co nieco, we właściwej kolejności.
Dzięki bieganiu poznaliśmy także i Was. Tych wszystkich, którzy czytają nasze, jakże pasjonujące, "Sportowe podsumowania tygodnia", komentują i dzielą się swoimi opiniami.
Dodatkowo mamy wiele frajdy z brania udziału w imprezach biegowych. Mi w tym roku udało się pobiec w 24. Półmaratonie Philipsa w Pile, 34. Międzynarodowym Biegu Ulicznym Ptolemeusza w Kaliszu oraz w Biegu św. Marcina w Kępnie. Matylda także zdecydowała się wystartować i zadebiutowała na Biegu św. Marcina w Kępnie. Wcześniej - zanim zaczęliśmy biegać - nie wydawało nam się, aby bieganie w tłumie ludzi mogło być przyjemne i dawać satysfakcję. Teraz uważamy, że jest to bardzo miła forma spędzania wolnego czasu.
Mamy nieśmiałą nadzieję, że bieganie pozostanie z nami na dłużej i nie będzie stanowiło tylko krótkiego epizodu w życiu. Niezdecydowanym mówimy: spróbujcie, bo warto. Niczego nie stracicie, a możecie tylko zyskać.
- Bieganie, czyli Leona i Matyldy walka z grawitacją - część I
- Bieganie, czyli Leona i Matyldy walka z grawitacją - część II
- Bieganie, czyli Leona i Matyldy walka z grawitacją - część III
Wiem, wiem, rozpisałem się wtedy niemożebnie, ale tak jakoś wyszło, a może ktoś w wolnej chwili zerknie. Wracając do biegania. Stało się ono dla nas integralnym elementem codzienności. Jak mycie zębów, czy karmienie kotów. Dzięki bieganiu staliśmy się bardziej zdyscyplinowani i uporządkowani. Matylda nawet podsumowała swój pierwszy rok biegania w oddzielnym wpisie. Tak jak tam napisała: bieganie pomogło nam trochę wrócić do natury. Na nowo zaczęliśmy dostrzegać zmiany pór roku, kolorów i zapachów lasu. Bieganie pomaga nam odreagować kiepski dzień, przewietrzyć umysł, poustawiać co nieco, we właściwej kolejności.
Dzięki bieganiu poznaliśmy także i Was. Tych wszystkich, którzy czytają nasze, jakże pasjonujące, "Sportowe podsumowania tygodnia", komentują i dzielą się swoimi opiniami.
Mamy nieśmiałą nadzieję, że bieganie pozostanie z nami na dłużej i nie będzie stanowiło tylko krótkiego epizodu w życiu. Niezdecydowanym mówimy: spróbujcie, bo warto. Niczego nie stracicie, a możecie tylko zyskać.
Rowerowy wyjazd na Bornholm
Nie zawiedliśmy się. Bornholm spełnił nasze oczekiwania. Może nie wszystko było idealnie, może pogoda trochę nie taka, może na koniec było trochę nerwowo. Ogólnie jednak wakacyjny wyjazd rowerami na Bornholm uznajemy za bardzo udany. Dużo zobaczyliśmy, sporo przejechaliśmy, mieliśmy trochę przygód. Wspomnienia pozostaną na zawsze. Matylda nawet coś nieśmiało przebąkuje o powtórce...
Obszerne relacje z każdego dnia naszej wyprawy zamieszczałem na bieżąco. Pisałem z telefonu, tak więc i zdjęcia i teksty nie zawsze są takie, jakbym sobie tego życzył, może jednak kogoś zainteresują:
- Bornholm - dzień pierwszy - przyjazd
- Bornholm - dzień drugi
- Bornholm - dzień trzeci
- Bornholm - dzień czwarty
- Bornholm - dzień piąty, czyli nie ma lekko
- Bornholm - dzień szósty
- Bornholm - dzień siódmy, czyli tylko śmierć jest pewna
- Rowerami po Bornholmie - podsumowanie wyjazdu
- Bornholm - dzień drugi
- Bornholm - dzień trzeci
- Bornholm - dzień czwarty
- Bornholm - dzień piąty, czyli nie ma lekko
- Bornholm - dzień szósty
- Bornholm - dzień siódmy, czyli tylko śmierć jest pewna
- Rowerami po Bornholmie - podsumowanie wyjazdu
Gorąco polecamy Bornholm jako miejsce na spokojne wakacje dla ludzi ceniących przyrodę, spokój, piękne krajobrazy i... kulturalnych kierowców na drogach. A jeżeli dodatkowo lubicie jeździć na rowerze, nie boicie się wiatru w twarz i chcecie przeżyć ciekawe - ba rzekłbym nawet - romantyczne chwile, to Bornholm jest zdecydowanie dla Was. Aha, jak ognia unikajcie katamaranu Jantar, pływającego z Kołobrzegu - powód tego ostrzeżenia znajdziecie w kilku ostatnich relacjach z naszej wyprawy.
Przejście na wegetarianizm
Od bodajże dziesięciu już lat Matylda z mięs jadła tylko ryby, czyli była takim prawie wegetarianinem. Prawie wegetarianizm Matyldy wynikał głównie z powodu jej przekonań. Chodzi tutaj o przemysłową hodowlę zwierząt, warunki tuczu uboju itp sprawy. Trochę było w tym wszystkim niekonsekwencji, no bo przecież ryby jadła... Ja byłem zadeklarowanym mięsożercą i w głębokim poważaniu miałem warunki tuczu. Bo jakże to, na siłowni bez mięsa? Bez białka? Niemożliwe. Trzeba jeść mięso. Dużo i często. Mięso obowiązkowo być musi!
I tak sobie to mięso jadłem. Aż nastał lipiec 2014 roku i trochę za przykładem Matyldy, a trochę z chęci wypróbowania (bo ja taki niewierny Tomasz jestem), czy aby na pewno, nie jedząc mięsa, będę mógł na siłowni co najwyżej ręcznik nosić, postanowiłem, że nie będę jadł mięsa. Żadnego. Włącznie z rybami. Jako postanowiłem, tak i uczyniłem. Dodatkowo Matylda także zrezygnowała z ryb. Postanowiliśmy zostać wegetarianami pełną - nomen omen - gębą.
Jak czas pokazał, praktycznie wszystkie obawy okazały się bezpodstawne. Mięso znakomicie udało mi/nam się zastąpić. Co jemy? Jemy zwykłe rzeczy. Żadnych egzotycznych wygibasów. Jemy kasze (gryczaną, jaglaną, pęczak, kuskus), ryż brązowy i biały, jemy makarony, jemy soczewicę, groch, fasolę, ziemniaki, nabiał, sery, jajka, mleko, oraz oczywiście warzywa, owoce i orzechy, o zdrowych tłuszczach nie zapominając. Tak: nabiał, sery, mleko i jajka. Jesteśmy wegetarianami, a nie weganami, lub jak ktoś woli bardzo dokładne określenie, to laktoowowegetarianami ;)
Czy z powodu takiej diety czujemy się gorzej? Raczej nie. Myślę, że czujemy się normalnie. Wbrew temu, o co się obawiałem, siła pozostała na poziomie z czasów jedzenia mięsa, jakichś spadków nie odnotowałem. Wytrzymałość też nie najgorsza. Biegać można bez najmniejszych problemów. Pewnie, że czasem zdarzają się gorsze dni i kiepskie humory. Na to, ani żadne lekarstwo, ani też dieta cud nie pomoże. Tak to już jest.
Czy dieta wegetariańska jest lepsza od diety mięsnej? Nie wiemy i nie o to tutaj chodzi. Nie mamy też zamiaru w tym miejscu przekonywać kogokolwiek do zmiany sposobu odżywiania. Stwierdzamy tylko, że my postanowiliśmy z takich, czy innych powodów mięsa nie jadać. Że - jak do tej pory - jest nam z tym dobrze, że niczego nam nie brakuje, oraz że - wbrew opiniom, które zdarzało mi się słyszeć - nie jesteśmy ospali i pozbawieni energii, a wręcz przeciwnie.
Książki warte uwagi
Mimo niezdrowego pędu życia, mimo pośpiechu i na siłę wpychanego multitaskingu, udało nam się w tym roku przeczytać kilka książek. Te ciekawsze staraliśmy się opisywać na naszym blogu. Jest to tylko wybór kilku, z tego, co czytaliśmy, lecz wydaje się nam, że warto poświęcić chwilkę na przeczytanie przynajmniej niektórych. Pisaliśmy w tym roku o:
- "Golgota" - Czingiz Ajtmatow - ZSRR jakiego nie znamy. Świat morderców, narkomanów, gangsterów i wszelakiej maści rzezimiechów. Tę część rzeczywistości państwo radzieckie bardzo skrzętnie ukrywało. Ta część oficjalnie nie istniała. Wszyscy uczciwie i ciężko pracowali. Wszyscy służyli krajowi i partii. Wszyscy byli zadowoleni. A tutaj nagle Ajtmatow wyjeżdża z taką książką... Książka nie nowa, lecz warta uwagi.
- "Dom w Fezie" i "Dom kalifa" - „Dom w Fezie" to książka napisana przez Australijkę - Suzanne Clarke, która swojego raju na ziemi postanowiła poszukać w zakamarkach mediny w Fezie. Po wielu perypetiach stała się posiadaczką ponad trzystuletniego riadu i tutaj zaczynają się jej zmagania, a wyidealizowany obraz Maroka jako krainy baśni tysiąca i jednej nocy zderza się z rzeczywistością - potyczkami z marokańską biurokracją oraz specyficznym podejściem do pracy marokańskich rzemieślników.
„Dom Kalifa” to przezabawna historia Tahira Shaha, który zmęczony angielską pogodą wyrusza w stronę marokańskiego słońca i decyduje się na zakup Domu Kalifa - piękniej rezydencji, która jednak lata świetności ma już zdecydowanie za sobą.
Dwie lekkie opowieści z innego kręgu kulturowego. Obcego dla nas świata islamu. Warto przeczytać, poznać trochę tej - dość ostatnio ekspansywnej - kultury. Lektura lekka i przyjemna.
- "Zawołajcie położną" - Jennifer Worth - Autorka w obrazowy sposób przedstawia trudne życie mieszkańców portowych dzielnic Londynu – czynszowe domy, w większości z jedną wspólną toaletą, często bez bieżącej wody, przepełnione dwu lub trzypokojowe mieszkania, w których oprócz rodziców mieszkało kilkoro, a często kilkanaścioro dzieci w czasach, gdy temat antykoncepcji - przynajmniej wśród najbiedniejszych londyńczyków - był praktycznie zupełnie nieznany.
- "Zamień chemię na jedzenie" - Julita Bator - „Zamień chemię na jedzenie”- Julity Bator – to pozycja obowiązkowa dla wszystkich tych osób, które mają chęć i siły, aby zamienić się w supermarketowego detektywa i z benedyktyńską dokładnością studiować etykiety produktów spożywczych przed wrzuceniem ich do koszyka. Jeżeli chcesz wiedzieć, co jesz i dlaczego większości z tego lepiej unikać - przeczytaj książkę Julity Bator.
- "Minimalizm po polsku, czyli jak uczynić życie prostszym" - Anna Mularczyk Meyer - W książce nie znajdziemy zachęt do gwałtownych życiowych rewolucji i zmian. Autorka pokazuję swoją drogę maleńkich kroków ku poprawie jakości swojego życia nakierowanego na zdobywanie kolejnych rzeczy - mniej posiadać, więcej być i przeżywać, ale bez popadania w skrajności i rzucania wszystkiego, aby na przykład zająć się hodowlą kóz w Bieszczadach.
- "Angole" - Ewa Winnicka - z przeprowadzonych przez autorkę rozmów z emigrantami wyłania się bardzo zróżnicowany portret polskiej emigracji ostatniego dziesięciolecia. Znajdziemy tu również wiele ciekawych spostrzeżeń na temat tytułowych „Angoli”- ich mentalności i podejścia do emigrantów. Prawdziwe (może momentami podkoloryzowane) opowieści z życia najmłodszej emigracji, czyli "na wyspach" nie zawsze jest tak różowo, jakby się wydawać mogło.
Powyższy wybór książek jest wyborem zupełnie subiektywnym. Wydawało nam się, że z książek, które przeczytaliśmy w tym roku, te akurat zasługują na jakąś formę wyróżnienia, że warte są przeczytania, bądź opisują dość aktualne sytuacje i jakoś tam wpisują się w tematykę naszego bloga. Z innych rzeczy, które czytaliśmy można wymienić m.in. książki Marka Krajewskiego, mroczną prozę Lovecrafta, Cykl Inkwizytorski Jacka Piekary, książki Murakamiego, Kapuścińskiego, czy świetne reportaże Jacka Hugo Badera: "Biała gorączka" i "Dziennik kołymski".
- "Dom w Fezie" i "Dom kalifa" - „Dom w Fezie" to książka napisana przez Australijkę - Suzanne Clarke, która swojego raju na ziemi postanowiła poszukać w zakamarkach mediny w Fezie. Po wielu perypetiach stała się posiadaczką ponad trzystuletniego riadu i tutaj zaczynają się jej zmagania, a wyidealizowany obraz Maroka jako krainy baśni tysiąca i jednej nocy zderza się z rzeczywistością - potyczkami z marokańską biurokracją oraz specyficznym podejściem do pracy marokańskich rzemieślników.
„Dom Kalifa” to przezabawna historia Tahira Shaha, który zmęczony angielską pogodą wyrusza w stronę marokańskiego słońca i decyduje się na zakup Domu Kalifa - piękniej rezydencji, która jednak lata świetności ma już zdecydowanie za sobą.
Dwie lekkie opowieści z innego kręgu kulturowego. Obcego dla nas świata islamu. Warto przeczytać, poznać trochę tej - dość ostatnio ekspansywnej - kultury. Lektura lekka i przyjemna.
- "Zawołajcie położną" - Jennifer Worth - Autorka w obrazowy sposób przedstawia trudne życie mieszkańców portowych dzielnic Londynu – czynszowe domy, w większości z jedną wspólną toaletą, często bez bieżącej wody, przepełnione dwu lub trzypokojowe mieszkania, w których oprócz rodziców mieszkało kilkoro, a często kilkanaścioro dzieci w czasach, gdy temat antykoncepcji - przynajmniej wśród najbiedniejszych londyńczyków - był praktycznie zupełnie nieznany.
- "Zamień chemię na jedzenie" - Julita Bator - „Zamień chemię na jedzenie”- Julity Bator – to pozycja obowiązkowa dla wszystkich tych osób, które mają chęć i siły, aby zamienić się w supermarketowego detektywa i z benedyktyńską dokładnością studiować etykiety produktów spożywczych przed wrzuceniem ich do koszyka. Jeżeli chcesz wiedzieć, co jesz i dlaczego większości z tego lepiej unikać - przeczytaj książkę Julity Bator.
- "Minimalizm po polsku, czyli jak uczynić życie prostszym" - Anna Mularczyk Meyer - W książce nie znajdziemy zachęt do gwałtownych życiowych rewolucji i zmian. Autorka pokazuję swoją drogę maleńkich kroków ku poprawie jakości swojego życia nakierowanego na zdobywanie kolejnych rzeczy - mniej posiadać, więcej być i przeżywać, ale bez popadania w skrajności i rzucania wszystkiego, aby na przykład zająć się hodowlą kóz w Bieszczadach.
- "Angole" - Ewa Winnicka - z przeprowadzonych przez autorkę rozmów z emigrantami wyłania się bardzo zróżnicowany portret polskiej emigracji ostatniego dziesięciolecia. Znajdziemy tu również wiele ciekawych spostrzeżeń na temat tytułowych „Angoli”- ich mentalności i podejścia do emigrantów. Prawdziwe (może momentami podkoloryzowane) opowieści z życia najmłodszej emigracji, czyli "na wyspach" nie zawsze jest tak różowo, jakby się wydawać mogło.
Powyższy wybór książek jest wyborem zupełnie subiektywnym. Wydawało nam się, że z książek, które przeczytaliśmy w tym roku, te akurat zasługują na jakąś formę wyróżnienia, że warte są przeczytania, bądź opisują dość aktualne sytuacje i jakoś tam wpisują się w tematykę naszego bloga. Z innych rzeczy, które czytaliśmy można wymienić m.in. książki Marka Krajewskiego, mroczną prozę Lovecrafta, Cykl Inkwizytorski Jacka Piekary, książki Murakamiego, Kapuścińskiego, czy świetne reportaże Jacka Hugo Badera: "Biała gorączka" i "Dziennik kołymski".
Roczne podsumowanie aktywności
Nadszedł czas na kilka tabelek. W roku 2014 udało nam się przebiec około 1500km. Na rowerze przejechaliśmy w okolicach 1300km. Pewnie do końca grudnia jeszcze kilkadziesiąt kilometrów biegu dojdzie, ale to nie jest już takie ważne.
Dużo to, czy mało - zależy dla kogo. Dla nas zadowalająco, tym bardziej, że - jak widać na wykresie - rowerem jeździliśmy tylko przez 6 miesięcy.
Doskonale zdajemy sobie sprawę, że te wyniki, przy 12-stu tysiącach Dariusza i podobnym wyniku Mariusza „MarqoBiker-a” (przy okazji serdecznie pozdrawiamy i niezmiernie podziwiamy za wytrwałość) są niczym, lecz, no cóż, nie można mieć wszystkiego. Kiedyś - niestety - trzeba pracować i zajmować się całym tym kramem związanym z codziennym funkcjonowaniem i pochłania to dość sporo czasu...
Roczne podsumowanie aktywności - bieg i jazda rowerem |
Roczne podsumowanie aktywności - jazda rowerem |
Roczne podsumowanie aktywności - bieg |
Ogólnie - jak pisałem przy okazji biegania - był to dla nas pierwszy cały, regularnie przebiegany rok. Od stycznia do grudnia. Bez większych przerw. W większości niezależnie od pogody i nastroju. Wiemy, wiemy, samemu chwalić się nie wypada, lecz z tego akurat jesteśmy dumni. Zaczęliśmy coś robić i - póki co - udało nam się wytrwać.
Zakończenie
Dotarliście aż do tego miejsca? Bardzo nam miło i cieszymy się, że poświęciliście chwilkę swojego czasu na przeczytanie tego tekstu. Minął kolejny rok. Przytrafiło się nam wiele rzeczy miłych i ciekawych. Zobaczyliśmy nowe miejsca. Doznaliśmy nowych wrażeń. Zdarzyły się także mniej przyjemne sytuacje. Na szczęście obyło się bez jakichś poważniejszych konsekwencji.
Przed nami - i Wami także - kolejny rok. Trochę może samolubnie i mało finezyjnie, lecz nie mamy jakichś wielkich wymagań. Chcielibyśmy, aby nie był on gorszy od poprzedniego. Stabilizacja i uporządkowanie także mają swoje dobre strony i nie zawsze ma się ochotę na przeżywanie rewolucyjnych zmian. Tak więc, niech ten kolejny rok nie będzie gorszy, niż poprzedni. Tylko tyle. To w zupełności nam wystarczy.
Przed nami - i Wami także - kolejny rok. Trochę może samolubnie i mało finezyjnie, lecz nie mamy jakichś wielkich wymagań. Chcielibyśmy, aby nie był on gorszy od poprzedniego. Stabilizacja i uporządkowanie także mają swoje dobre strony i nie zawsze ma się ochotę na przeżywanie rewolucyjnych zmian. Tak więc, niech ten kolejny rok nie będzie gorszy, niż poprzedni. Tylko tyle. To w zupełności nam wystarczy.
11 komentarze
:D
OdpowiedzUsuńNigdy, przenigdy w szyciu nie przyszło do mojej ptasiej głowy, że Matylda jest bytem potencjalnym! Całkiem stanowczo dementuję! Nie wiem, kto śmie takie pogłoski rozsiewać! :))
Utwierdziło mnie w tym przekonaniu to, że zobaczyłam ,,Wnuczkę od orzechów" w zestawie książek. Własnie u mnie na biurku leży i czeka na swoją kolej. Facet by czegoś takiego nie czytał, mowy nie ma. Mój na pewno nie, a to jest moja miarka podręczna ;-))
Ps. Wierzcie lub nie, ale dziś robię kotlety jaglane by Leon &Matylda. Już jednego skubnęłam - pycha. :) Dodałam jednak jajko.
Ps.2. Postanowień nie robię, bo i tak nie dotrzymywałam ;(
,,Wnuczka do orzechów" nie ,,od". :))
OdpowiedzUsuńDobra, dobra - winny się tłumaczy ;) "Wnuczka do orzechów" pojawi się na naszym blogu w formie krótkiej recenzyjki od Matyldy, która bardzo lub książki tej autorki.
OdpowiedzUsuńŻyczymy smacznego! A Matylda dodatkowo milutkiej - babskiej ;) - lektury. Któż to zresztą wiedzieć może, całkiem możliwe, że i ja przeczytam tę książkę.
Jeszcze tak przy okazji. Czytaliśmy polecane kiedyś przez Ciebie reportarze Hugo-Badera i bardzo nam się spodobały. Dzięki za namiary na autora.
OdpowiedzUsuńKochani, widzę, że "owocny rok" za Wami. Cieszę się, że mogę czytać Wasze wpisy. Ja zaobserwowałam jedna "rzecz" w blogowaniu : jak nie piszę zbyt długo artykułów to czasami ciężko mi jest się przysiąść i "cuś" skrobnąć a jak zaczynam już pisać to w głowie pojawia się nagle więcej pomysłów czyli pisanie rodzi i "nakręca" pisanie ... :)
OdpowiedzUsuńSukcesów biegowych, blogowych i nie tylko w nowym " 365 dniowym obszarze czasowym" życzę ...jakby nie patrząc nazwanym rokiem 2015 :) :)
Pozdrawiam
Dzięki za dotrwanie do końca tego długaśnego wpisu. Coś w tym jest, że - jak napisałaś - "pisanie nakręca pisanie" - można powiedzieć, że im częściej, tym lepiej, łatwiej i przyjemniej ;) Chociaż czasem w głowie pusto... Tobie także życzymy wszystkiego dobrego w Nowym Roku! Pozdrawiamy serdecznie!
OdpowiedzUsuńCieszę się że w tym wielkim szumie internetowym natrafiłem na Wasz blog . Szczególne podziękowania za wpisy rowerowe :) . Oby tak dalej .
OdpowiedzUsuńDzięki! Cieszymy się, że Ci się podoba:) Wpisów rowerowych zbyt wiele nie było, ponieważ właściwie to jeździmy tylko w sezonie "ciepłym", lecz obiecujemy, że jeżeli nadal będziemy prowadzić bloga, to na pewno w nowym roku także będą relacje z naszych turystycznych wyjazdów. Plany już są. Teraz jeszcze kupić rowery i byle do wiosny.
OdpowiedzUsuńFajnie, że zassaliście Hugo - Badera. Dobra marka.
OdpowiedzUsuńKotlety zrobiły karierę u moich Tigerów. Mam zlecenie na powtórkę ;-))
Dziękuję i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMatyldzie bardzo się podobały te książki, a i mnie przyjemnie się je czytało. Czasem miałem tylko wrażenie, że Jacek trochę podkoloryzował niektóre historyjki, czy wypowiedzi, a znowu inne wydały mi się tak trochę na siłę pisane, żeby miejsce zapełnić. Ogólnie jednak bardzo fajna literatura reportażu. Przyjemna do czytania i rozszerzająca horyzonty.
OdpowiedzUsuń