34. Międzynarodowy Bieg Uliczny Ptolemeusza w Kaliszu - przebiegłem!
Szczerze powiem, że bardziej się obawiałem tej dziesiątki, niż półmaratonu. Dlaczego? Ze względu na tempo. W półmaratonie wiedziałem, że w najgorszym razie jakoś przetruchtam nie wchodząc na wyższe obroty.
W przypadku biegu na 10km wiedziałem, że praktycznie od początku do końca trzeba się sprężać i trochę mnie to przerażało. Ale cóż, "słowo się rzekło, kobyłka u płota" trzeba pobiec!
Wczesnym rankiem, czyli chmury i mgła
Wg prognoz w niedzielę miało być słonecznie (i koniec końców było, ale rano o tym jeszcze nie mogliśmy wiedzieć). Kiedy jednak wyjeżdżaliśmy rankiem do Kalisza pogoda była średnio zachęcająca do czegokolwiek, poza leżeniem w ciepłym łóżku. Dodatkowo Matylda dzień wcześniej złapała jakieś lekkie przeziębienie z bólem gardła - uroki pracy z ludźmi - i wszystko to razem nie nastrajało zbyt pozytywnie. Nic to. Jakoś się zebraliśmy.
Zawsze się dziwię, skąd człowiek nawynajduje tyle różnych rzeczy do zabrania. A to ręcznik, a to mydełko, a to dodatkowy plecaczek, a to dokumenty wszelakiej maści. Nie wspominając już o takich oczywistościach jak buty i strój do biegania oraz oczywiście aparat, telefon, słuchawki, buty na drogę, jakiś dres do samochodu, napój, woda, coś do przegryzienia... normalnie wyprawa na drugi koniec świata!
Na miejsce dotarliśmy - naszym zwyczajem - sporo przed czasem. I dobrze, bo i tak trochę musieliśmy się pokręcić po mieście, żeby znaleźć jakieś sensowne miejsce do parkowania. Dziwne, bo niektóre ulice były pozamykane już od 8 rano, a biegi rozpoczynały się chyba około 10. Nieważne. W końcu jakoś udało nam się znaleźć wolne miejsce całkiem blisko startu i biura zawodów. Teraz zostało już tylko bieganie.
Bardzo sprawnie odebraliśmy pakiet startowy (okolicznościowa koszulka, bon żywieniowy, jakieś kupony rabatowe i upominki od sponsora) wraz z numerem i czipem pomiarowym i po załatwieniu tych formalności poszliśmy dopingować biegi dzieci i młodzieży.
Miejsce startu i meta: Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu |
Około południa, czyli zaczyna świecić słonko i jest pięknie
Przed biegiem głównym na 10 km odbywało się kilka biegów dla dzieci i młodzieży ze szkół podstawowych i gimnazjów. Były to biegi chyba na 500 i 1000 metrów oraz biegi sztafetowe. Przed samym biegiem głównym odbył się przemiły bieg dla przedszkolaków. We wszystkich tych biegach wzięło udział całkiem sporo dzieci i młodzieży. Panowała miła atmosfera rodzinnego pikniku. Rodzice ostro dopingowali i chociaż czasem może trochę się zapominali, że był to bieg dla dzieci, a nie dla nich, to i tak było bardzo przyjemnie. Dzieciaki dawały z siebie wszystko. Super pomysł.
Zdjęcie: Andrzej Kurzyński (portal: Kalisz Nasze Miasto) |
Przyszedł wreszcie czas na bieg główny. Start zaplanowano na godzinę 12.00. Uczestnicy ustawiali się w wybranych podczas rejestracji do biegu strefach startowych, co pozwoliło uniknąć zbędnego bałaganu i tłoku. Były trzy strefy, rozróżnione literami alfabetu i kolorami. Nie pomnę już rozkładu czasowego stref. Wiem tylko, że ja byłem w strefie C (czerwonej) - planowany czas biegu 50 minut i więcej (limit na pokonanie trasy wynosił 1.30).
Pogoda zupełnie już "wyładniała". Niebo niebieskie, słońce przyświeca. Pełna gotowość. Chip przy bucie. Wszyscy uśmiechnięci i pewnie trochę spięci. Ostatnie sekundy, strzał startera i ruszamy.
W biegu uczestniczyło około 980 osób, a więc start był raczej szybki i płynny. Rzec by można, że był to wręcz bieg kameralny ;) Na macie startowej uruchamiam Runtastic-a i jedziemy! Muzyka w strefie startu jest tak głośna, że w słuchawce w ogóle nie słyszę, czy program wystartował, a to nie półmaraton, tutaj nie ma prowadzących baloników... Ale nic to. Biegniemy. Ustawiłem sobie komunikaty głosowe co minutę i po tym czasie usłyszałem standardowe powiadomienie o czasie, tempie i prędkości, czyli jest dobrze - program działa.
Biegnie się bardzo lekko i przyjemnie. Pogoda wspaniała. Temperatura idealna. Bez przerwy kogoś wyprzedzam i zaczynam się zastanawiać, czy aby nie przesadzam na początek. Spokojny głos elektronicznego "trenera" upewnia mnie jednak, że wszystko jest w normie. Skoro tak, to biegniemy dalej. W programie założyłem przebiegnięcie 10 km w 50 minut i na taki czas "prowadzi" mnie mój elektroniczny pacemaker.
Na jednej trzeciej całego dystansu słyszę komunikat, że aktualnie mam 22 sekundy niedoczasu w stosunku do zakładanego wyniku. Podobnie, jak na biegu testowym, który zrobiłem jakiś czas temu w domu, czyli jest dobrze, lecz trzeba zacząć trochę przyspieszać, żeby w połowie dystansu wyjść na zero lub trochę powyżej limitu.
Nadal biegnie mi się lekko i bez wysiłku. Oddech w normie, nogi świeże. Znowu bez przerwy kogoś wyprzedzam. Za chwilę połowa trasy - koniec pierwszej pętli (bo biegniemy dwie pętle po tej samej trasie). Komunikat o połowie dystansu otrzymuję gdzieś w strefie startu, a tu znowu strasznie głośna muzyka i zupełnie nie słyszę głosu w słuchawce. Nie wiem, czy nadrobiłem stratę, czy nie. Wydaje mi się, że tak, ale pewności nie mam. Trudno biegniemy drugą pętlę. Teraz przynajmniej już wiem, czego oczekiwać na trasie. Kiedy troszkę zwolnić (dłuuuugi łagodny podbieg w pierwszej części pętli), a kiedy przyspieszyć (dłuuuugi łagodny zbieg po nawrocie w drugiej części pętli). Po spokojniejszym podbiegu zaczynam przyspieszać. To już prawie dwie trzecie dystansu. Mój pacemaker mówi, że na dwóch trzecich jestem 9 sekund do przodu w stosunku do zakładanego czasu. Jest dobrze.
Trzeba się sprężać. Podbieg już za mną. Łagodnie opadająca trasa bardzo ułatwia szybki bieg. Znowu wyprzedzam mnóstwo biegaczy. Do końca 800 metrów. Teraz to już nie ma żartów. Biegnę na jakieś 90% swoich aktualnych możliwości. Nadal jednak panuję zarówno nad oddechem, jak i nad nogami. 500 metrów do końca. Zaczynam finiszować. Teraz to już "ile fabryka dała". Wciąż myślę: byle nie dobiec tak statycznie i bez zacięcia, jak w Pile... Długi, jak na mnie, krok, nogi wysoko, na ostatnich metrach wyprzedzam jeszcze kilka osób i wreszcie jest - wpadam na metę, a tam... zderzenie ze ścianą ludzi, którzy przybiegli chwilę przede mną i stoją w kolejce po medale ;) Ci, którzy wręczali medale stanęli zbyt blisko linii mety i stąd taki efekt ściany.
Dobiegłem. Oficjalny czas 48 minut z sekundami. Jestem bardzo zadowolony. To, jak dotychczas, mój najlepszy wynik na 10 km na atestowanej trasie z elektronicznym pomiarem. Cały bieg zgodnie z założeniami. Dużo siły na finiszu. Chęci i możliwości do przyspieszania w drugiej połowie biegu. Dość dobrze zrealizowany bieg z narastającą prędkością. Nie spaliłem się na początkowych kilometrach. Tak to właśnie miało wyglądać. Mogłem się nawet pokusić o trochę więcej, ponieważ dobiegłem z zapasem i w dobrej kondycji. To był naprawdę udany bieg, którym się bawiłem, bieg z którego miałem dużo przyjemności i radości, w przeciwieństwie do półmaratonu w Pile, który trochę mnie jednak wymęczył, a końcówka faktycznie była ciężka, może z powodu pogody, a może po prostu sam dystans mnie pokonał.
Zwycięzcą kaliskiego biegu został - tym razem nie Kenijczyk, lecz Polak - Artur Kozłowski z Sieradza z czasem 30:51. Gratulacje!
Zwycięzcą kaliskiego biegu został - tym razem nie Kenijczyk, lecz Polak - Artur Kozłowski z Sieradza z czasem 30:51. Gratulacje!
Nagrodzony i zadowolony |
Medal na szyi, uśmiech na twarzy, izotonik w dłoni. Szybki prysznic, zmiana ubrania i już jestem gotowy do powrotu. Matylda, mimo nie najlepszego samopoczucia, jakoś dzielnie dotrwała do końca, a nawet zrobiła parę zdjęć. Teraz jeszcze tylko trochę poczekaliśmy na losowaniu nagród rzeczowych - nic nie wylosowaliśmy. Trudno i tak było fajnie. Mniejsza o nagrody, ale takie dodatkowe atrakcje to zawsze miły gest ze strony organizatorów.
Słońce chyli się ku zachodowi, czyli o organizacji imprezy słów kilka
Nie wiem, czy mamy szczęście, czy może jesteśmy mało wymagający, ale także i w Kaliszu - naszym zdaniem - organizacja była całkiem dobra. Jedyną rzeczą, o którą organizatorzy w ogóle nie zadbali, były jakieś miejsca, czy strefy parkingowe, ale o to w centrum miasta byłoby chyba raczej trudno. Poza tym wszystko bardzo dobrze przygotowane. Trasa biegu bardzo przyjemna. Mimo długiego podbiegu (chociaż bardziej powiedziałbym: długiego odcinka, który łagodnie się wznosił) raczej szybka. Na trasie dwa punkty z wodą. Nie skorzystałem, lecz byłem mocno zdziwiony: na 10 km dwa punkty z wodą, przy takiej komfortowej temperaturze! Biuro zawodów, depozyt, prysznice i szatnie w jednym budynku, start oddalony o kilkanaście metrów. Wydawanie pakietów i numerów szybkie i sprawne. Wszystkie ważne miejsca oznakowane. Wolontariusze życzliwi i pomocni. Na placu obok biura jakieś ciepłe napoje, później, po biegu, posiłek regeneracyjny. Wszystko wręcz wzorowo. No dobra, pod prysznicem był słabe ciśnienie wody... ;)
Pora na dobranoc, czyli zwyczajowe podziękowania
Tradycyjnie - ukłony dla Organizatorów, dla Wolontariuszy (szczególnie tych Pań w szkole, które bez chwili wytchnienia niestrudzenie kierowały ruchem: tu toaleta, tam natryski, tu męska, tam damska;), dla służb zabezpieczających trasę biegu, dla ratowników medycznych. Było porządnie, solidnie i bezpiecznie. Kibice. Kibice byli. Na całej trasie było ich nawet dużo. Byli jednak dość spokojni. Tzn. obserwowali raczej, niż dopingowali. Duży doping w strefie mety. Poza tym raczej spokojnie. Nie można mieć wszystkiego ;) Jak by tam nie było - dzięki wszystkim, którym chciało się przyjść, zobaczyć i trochę pokibicować. Dla biegnących to bardzo ważne i chociaż nie zawsze machamy, czy się uśmiechamy, to jednak bardzo nam miło, gdy ktoś krzyknie "- Dawaj, człowieku! Meta już za zakrętem!" Co ja mówię, bardzo nam miło, od razu dostajemy +10 do siły :)
Dla Matyldy podziękowania w osobnym akapicie oczywiście ;) Wielkie dzięki za pomoc i wsparcie, za to, że mimo nie najlepszego samopoczucia chciało Ci się ze mną na ten bieg pojechać. Za noszenie plecaka, za robienie zdjęć, za doping i za to, że jesteś! Dzięki wielkie raz jeszcze i mam nadzieję, że kolejny bieg pobiegniemy już razem (cholera, ale kto wtedy będzie robił zdjęcia? ;)
Dla Matyldy |
0 komentarze