24. Półmaraton Philipsa w Pile - przebiegłem!
Męczyłem ten plan nie bez kozery ;) Jak już teraz wiadomo - zapisałem się na 24. Półmaraton Philipsa w Pile. Nie pisałem wcześniej, bo... no nie wiem, jakoś nie lubię zawczasu pisać o czymś, co nie wiem, czy w ogóle dojdzie do skutku.
Był to mój pierwszy udział w jakimkolwiek biegu masowym. Wszystko nowe, nieznane, mnóstwo pytań i wątpliwości. Ale może po kolei (chociaż trochę po kolei - wybaczcie małe bałaganiarstwo w tej relacji).
Jak to wszystko wyglądało, czyli od startu do mety
Do Piły dotarliśmy w sobotę wieczorem (bieg odbywał się w niedzielę, 7 września o godz. 11.00). Chwilę poszukaliśmy biura zawodów, odebraliśmy pakiet startowy i do hotelu. Jak się okazało następnego ranka, zupełnie przez przypadek Matylda zarezerwowała pokój w hotelu, gdzie spała cała kenijska czołówka półmaratonu.
Dzięki temu zbiegowi okoliczności Matylda - działacz miała okazję zjeść śniadanko z przyszłym zwycięzcą biegu, nawet jeszcze o tym nie wiedząc ;) Możemy zdradzić, że - z tego co Matylda podejrzała - na śniadaniu Daniel Muindi Muteti (o ile Matylda nie pomyliła osób, ponieważ oni są mocno do siebie podobni), po uważnym przestudiowaniu etykiety wziął jogurt pewnej firmy na literkę D. Nie ustaliliśmy, kiedy dokładnie go spożył ;) Ale za bardzo wybiegłem w przyszłość. Wracamy do wieczora naszego przyjazdu.
Koszulka półmaratonu |
Czapeczka prywatna - nie z pakietu ;) |
Po obfitej kolacji i odpoczynku poszliśmy spać. Jakoś nie jestem zwolennikiem napychania się makaronem przed biegiem i dlatego zjadłem po swojemu: trochę węglowodanów w postaci takich małych słodkich naleśniczków, do tego masło orzechowe, mieszanka studencka, banan.
W niedzielę pobudka około 7.30. Matylda, która przyjechała w charakterze kibica, obsługi technicznej oraz działacza sportowego ;) wsunęła pyszne śniadanko w towarzystwie wiadomo już kogo ;), a ja z obawy przed przeciążeniem układu trawiennego pojadłem tylko trochę orzeszków i chyba banana, a przed biegiem doładowałem jeszcze sporo samych rodzynek, od rana popijałem też sobie jakiś napój izotoniczny. Będąc przy temacie jedzenia od razu napiszę, że dla mnie mój sposób jedzenia się sprawdził. To znaczy: nie byłem głodny, nie zabrakło mi energii (chociaż nie wiem, czy jakiś mały żelik na drogę nie pomógłby mi w pewnym momencie), nie obciążyłem żołądka, nic nie chlupało itp.
Przed biegiem |
Przed półmaratonem odbywały się biegi dzieci, biegi VIP-ów itp. Był i Pan Skarżyński, choć na zdjęciach go tu nie ma |
Przed półmaratonem odbywały się biegi dzieci, biegi VIP-ów itp. |
Przed półmaratonem odbywały się biegi dzieci, biegi VIP-ów itp. |
Przed biegiem |
Przed biegiem |
Firmowa naklejka Leona i Matyldy ;) |
Przed półmaratonem odbywały się biegi dzieci, biegi VIP-ów itp. |
Przed półmaratonem odbywały się biegi dzieci, biegi VIP-ów itp. |
Przed półmaratonem odbywały się biegi dzieci, biegi VIP-ów itp. |
Idziemy na miejsce startu. Od rana pogoda jak kryształ. Niebieskie niebo bez jednej chmurki. Już przed startem było 20oC. Wielka impreza. Ludzi mnóstwo. Gdzie nie spojrzysz, tam ktoś biega, skacze, sprawdza zegarek, popija napój. Wszyscy w pięknych, kolorowych strojach. Wszyscy zwarci i gotowi ;) Zgłoszonych było około 3500 uczestników. Nie wiem dokładnie ile osób stanęło na linii startu, za to wg tabeli wyników bieg w wyznaczonym limicie 3 godzin, ukończyło 2855 zawodników. Rozdzielamy się z Matyldą. Szukam baloników prowadzącego na 2 godziny. Udało się. Chwila oczekiwania, krótkie rozmowy ze stojącymi obok ludźmi, życzymy sobie powodzenia i po chwili... STARTUJEMY!
Na starcie - ja gdzieś tam daleko, przy balonach na dwie godziny... |
Na starcie - na początku najlepsi |
Na starcie |
Wreszcie ruszyliśmy... |
Półmaraton rozpoczęty |
Na początku powoli i skokowo, ale już od linii startu w miarę równo i płynnie. Jestem zadziwiony. Tylu ludzi, a biegnie się całkiem wygodnie, nikt się nie rozpycha, nie wbiega na drugiego. Wiadomo, że trzeba uważać, ale myślałem, że przy takiej ilości biegnących będzie to wyglądało znacznie gorzej. Biegniemy. Jest pięknie. Wzdłuż trasy kibicujący ludzie. Robi to wszystko wrażenie. A ja - po niecałym roku od rozpoczęcia zabawy z bieganiem - jestem tego wszystkiego uczestnikiem. Prawie się wzruszyłem... A Matylda w tym czasie - jak to działacze mają we zwyczaju:
A w tym czasie Matylda... |
Staram się mieć w zasięgu wzroku "swoje baloniki". Mam co prawda telefon, który nawet działa i podaje mi czas oraz prędkość, ale tak naprawdę to nie wiem, czy on aby na pewno dobrze liczy (jak się okazało po biegu - liczy całkiem dobrze), ale wolę polegać na nadających tempo.
Pierwsze kilometry mijają nie wiadomo jak i kiedy. Aż sam nie mogę w to uwierzyć. Praktycznie zero zmęczenia. Oddech spokojny. Nogi pracują jak należy. Do 13 chyba kilometra biegnie mi się bardzo dobrze. Powiedziałbym wręcz, że komfortowo. Bezwysiłkowo niemalże. Trzymam się swojej grupy, czasem trochę przed, czasem trochę za balonikami. Czasem ktoś wyprzedza mnie, czasem ja wyprzedzam kogoś. Jest super. Jest przyjemnie. Cieszę się biegiem. A słonko podstępnie wspina się coraz wyżej po niebie...
Podczas biegu |
Podczas biegu |
W okolicach trzynastego kilometra biegu stwierdzam, że utrzymanie stałego tempa zaczyna kosztować trochę więcej wysiłku. Robi się ciepło. Wg różnych źródeł - zależy kto mówił i gdzie był termometr ;), w czasie biegu było od 26 do 28oC. Niebo bez jednej chmurki. Pełna ekspozycja. Odcinki pozbawione cienia zaczynają trochę dawać się we znaki. Na punktach z wodą staram się zawsze wypić kubeczek, w miarę możliwości chłodzę się w rozstawionych kurtynach wodnych. Dobry pomysł miał ten, który poustawiał na trasie zbiorniki z wodą do chłodzenia się. Przy zbiorniku czapki z głów, do wody i na głowę. Przyjemne wrażenie :)
Izotonik Leona i Matyldy - edycja specjalna-limitowana - ilość sztuk w serii: 1 ;) |
Do osiemnastego kilometra cały czas utrzymuję się w - bardzo już przerzedzonej - grupce biegnącej w okolicy baloników na 2 godziny. Jest ciężko. Oddechowo nie najgorzej. Gorzej z nogami i głową. Po prostu nie mam już specjalnej ochoty dalej stawiać kroków w tym tempie. Wszystko w głowie mówi: - Zwolnij, już i tak nie zrobisz tych dwóch godzin. Nogi masz już zmęczone, a tu jeszcze to słońce. Zwolnij. Chociaż troszkę. Popatrz, ten pan idzie. Ooo i tamta pani też. Nic złego się nie stanie. Zwolnij. Będzie lepiej. Zobaczysz...
Nie wiem, czy tutaj właśnie zabrakło energii (w sensie: za mało jedzenia), czy było to zwyczajne zmęczenie. W każdym razie, w pewnym miejscu, na pewnym moście w pełnym słońcu i lekko pod górkę... Dałem się skusić i odpuściłem. Zostawiłem swoje baloniki. Zszedłem z tempem do komfortowych dla mnie wartości, a w tym momencie nie było to wartości specjalnie wyśrubowane... I tak już dotruchtałem sobie spokojnie do mety.
Jedna z chyba najstarszych uczestniczek biegu. Biegła i rozdawała całuski na prawo i lewo :) |
Jedna z chyba najstarszych uczestniczek biegu. Biegła i rozdawała całuski na prawo i lewo :) |
Jedna z chyba najstarszych uczestniczek biegu. Biegła i rozdawała całuski na prawo i lewo :) |
Przed metą na ostatniej prostej wykrzesałem z siebie jeszcze trochę energii na to, aby w miarę "paradnie" przebiec ostatni odcinek, machnąłem ręką do kibicującej Matyldy i już tylko czekałem na moment, w którym nie będę musiał biec dalej. I wreszcie jest: META! Można zacząć iść! Można przestać biec! Już nie trzeba!
Dostałem ładny i sporych rozmiarów medal |
Dostaję medal i reklamówkę od Asics-a z jakimiś drobiazgami. Idę przed siebie. Trochę mi się świat kolebie przed oczami. Słońce zrobiło swoje. A jednak przebiegłem. Nie do końca tak, jak chciałem, ale przebiegłem. Zrobiłem to! Siadam w cieniu, zaglądam do reklamówki, a tam.... same skarby: izotonik i woda, reszta nieważna. Z rozkoszą popijam sobie napój - jak wielu innych wokół mnie - leżąc na trawce w cieniu pod krzaczkiem. Po paru minutach wracam do siebie i ruszam na poszukiwania Matyldy. Po drodze mijam straganik z bananami dla uczestników biegu. Biorę dwa i od razu zjadam jednego. Tego mi było trzeba.
Po małych poszukiwaniach odnajdujemy się z Matyldą, małe uściski, gratulacje itp atrakcje ;) Ruszamy na poszukiwania pryszniców (poszło szybko i sprawnie: byłem nieco przerażony ilością mężczyzn czekających na kąpiel, jednak okazało się, że mycie odbywa się bardzo sprawnie i już po kilkunastu minutach byłem umyty i pachnący), a później do samochodu i do domku.
Stało się. Swój pierwszy w życiu półmaraton przebiegłem w czasie: 2 godziny 3 minuty i parę sekund.
Planowałem dwie godziny. Po cichu liczyłem, że może uda mi się jeszcze jakąś minutkę urwać. Nie udało się. Może było za gorąco. Może za mało zjadłem. Może to dlatego, że w planie przygotowującym nigdy nie było biegu dłuższego, niż 18 km (ot, jakieś psychiczne zakodowanie, że po 18-stu koniec). A może po prostu byłem za słaby.
Chociaż w sumie to prawie się udało. Teraz te trzy minuty wydają się śmieszne i wyrzucam sobie, że mogłem jednak trochę się sprężyć przed końcem. Ale to jest teraz. Wtedy, w pełnym słońcu, gdy dużo ludzi wokół szło i odpoczywało, przyspieszenie wydawało się być czymś zupełnie nieosiągalnym... Nic to - jak powiadał Mały Rycerz - urwę te minuty następnym razem, bo tak, o ile zdrowie, chęci, czas i cała reszta na to pozwoli, mam zamiar wystartować w jakimś półmaratonie w przyszłym roku! Teraz już wiem, że mogę, że jest to w moim zasięgu! Frycowe zapłacone, tak więc mam nadzieję, że dalej może być już tylko podobnie albo i lepiej ;)
Na oficjalnej stronie półmaratonu pojawiła się właśnie krótka relacja z imprezy: http://www.pila.halfmarathon.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=472:pomaraton-philips-pia-z-rekordem-trasy-i-najwysz-frekwencj-w-historii&catid=47
Finiszują najlepsi |
Finiszują najlepsi |
Finiszują najlepsi |
Co mi się nie podobało?
Nie podobało mi się zachowanie niektórych biegaczy. Chodzi o ludzi, którzy biegli z przeróżnymi napojami w dłoniach, a po wypiciu rzucali puste butelki, gdzie popadło. Ta sama sytuacja z żelami energetycznymi. Wzdłuż całej trasy pełno opakowań po żelach. Ja rozumiem, że bieg, rywalizacja itd, nikt śmietnika szukał nie będzie. Ale czy na pewno trzeba te butelki i opakowania wrzucać komuś przez płot do ogródka, albo pod stojące na parkingu samochody? Obsługa i tak będzie miała co sprzątać. Po co jeszcze dokładać śmieci w różnych przypadkowych miejscach? Nie można tej butelki czy tubki donieść chociaż w okolice punktu nawadniania i tam wyrzucić?
Chcemy, żeby miejscowi przyjmowali nas z radością, żeby nam kibicowali i wspomagali na trasie? Pewnie większość chce. Zostawmy więc po sobie raczej miłe wspomnienia. Dlaczego ktoś, kto z dobrej woli wystawił "dziki" punkt nawadniania ma później w swoim ogródku znaleźć kilka plastikowych butelek wyrzuconych przez biegnących ludzi? Trochę to takie nieładne zachowania.
Słów kilka o organizacji imprezy, czyli wielkie podziękowania
Nie wiem, jak wygląda organizacja na innych imprezach tego typu, ale w Pile - moim zdaniem - była ona bardzo dobra. Wszystko szybko, sprawnie i bez przestojów. Jak to Matylda mówi: - Wiadomo, przecież to Wielkopolska! Super oznakowanie i zabezpieczenie trasy. Dużo informacji: gdzie prysznice, gdzie depozyt. Sprawne wydawanie pakietów startowych, sprawne przeprowadzenie samego startu, informacje podawane na bieżąco. Widać, że impreza zaplanowana i przeprowadzona "z głową". Wszystkie potrzebne miejsca w miarę blisko siebie.
Naprawdę, niskie ukłony dla Organizatorów, dla Wolontariuszy (bez których ciężko byłoby to zorganizować, bo przecież to oni wykonywali "najgorszą" robotę), dla służb zabezpieczających trasę biegu, dla ratowników medycznych. Skoro nawet my - będąc na imprezie tego typu po raz pierwszy - nie mieliśmy większych problemów z ustaleniem, co, gdzie i kiedy, to znaczy, że organizacja była dobra. Moim skromnym zdaniem: robota wykonana na szóstkę! I nie chodzi nam tu o to, żeby komuś "kadzić". Uważamy po prostu, że dobrze wykonana praca zasługuje na pochwałę. Dlatego chwalimy.
Do tego dołożyć trzeba wielkie dzięki dla Kibiców - zarówno tych z Piły, jak i wszystkich przyjezdnych. Praktycznie wzdłuż całej trasy ludzie kibicowali biegnącym. Klaskali i zachęcali do walki! Niektórzy mieszkający przy trasie dodatkowo wystawili swoje "punkty nawadniające". Jakaś Pani sprezentowała biegnącym bonusową kurtynę wodną z węża i plastikowej miski, którą z poświęceniem trzymała i kierowała na biegaczy. Wielkie dzięki! Za miłe przyjęcie, za zrozumienie - w końcu bieg na kilka godzin zablokował sporą część miasta - za doping. Dzięki tym wszystkim ludziom z 24. Półmaratonu Philipsa w Pile przywieźliśmy same miłe wspomnienia i całkiem możliwe, że za rok znowu tam wrócimy, tym razem startując już we dwoje!
PS Osobne podziękowania dla mojego osobistego Wolontariusza, Tragarza, Fotografa, Kibica, Organizatora, Działacza i Wsparcia w jednym, czyli dla MATYLDY. Bez niej to już nie byłoby to. Dzięki za wszystko: za wsparcie, pomoc i zrozumienie. Za poświęcenie weekendu dla moich planów. Matyldo, jesteś WIELKA!!! (Skończę lepiej, bo się zanadto wzruszę, co raczej rzadko mi się zdarza...)
0 komentarze