Bieg św. Marcina w Kępnie na 10 km w dniu 11 listopada - przebiegliśmy!

Przed startem
Przed startem


Tym razem pobiegliśmy RAZEM! Tak, tak wreszcie - po roku i praktycznie gdzieś około pierwszej rocznicy od rozpoczęcia biegania Matylda wzięła udział w biegu publicznym, a był to bieg św. Marcina na 10km w dniu 11 listopada 2014. To był JEJ dzień. Dzień debiutu Matyldy w biegu ulicznym.


Przed startem
Przed startem


Nie było to jakieś wielkie wydarzenie biegowe. Raczej mały bieg lokalny. Uczestników było około 350-ciu, tak więc niewielu. Z jednej strony dobrze, bo mało ludzi, kameralna atmosfera, z drugiej trochę kiepsko, bo trzeba jakoś około tej godziny dobiec, żeby już tak zupełnie przed karetką nie dotrzeć do mety... ;) W większych biegach - np na biegu w Kaliszu, na którym biegłem sam - czas powyżej godziny miało całkiem sporo osób (na pewno dobrze powyżej setki). Tutaj ostatni zawodnik przybiegł z wynikiem chyba 1 godzina i 8 minut... i tyle - koniec imprezy.


Przed startem
Przed startem

Dla Matyldy presja i emocje były więc spore. Ja tym razem biegłem jako wsparcie duchowe oraz pacemaker - miałem doprowadzić Matyldę do mety z czasem zbliżonym do jednej godziny. Na tyle się umówiliśmy, z wcześniejszych biegów i treningów Matyldy wynikało, że będzie to dla niej optymalny do osiągnięcia rezultat.


Co my tam mamy w tym pakiecie?
Co my tam mamy w tym pakiecie?

Na starcie ustawiliśmy się w ogonie startujących. Nie było tutaj podziału na strefy itp. Przy tak małej ilości osób i tak nie miałoby to większego sensu. Odliczanie, pytanie zaniepokojonej Matyldy: - To już wszyscy, którzy biegną się ustawili? Tak mało ludzi? I jedziemy. Ruszyliśmy nieco powyżej zaplanowanego tempa, ale po kilkudziesięciu metrach starałem się wyrównać do założonego, żeby Matyldy nie zamęczyć już na początku ;)

Pierwsze metry biegliśmy z kilkoma jeszcze osobami faktycznie przed karetką i wozem Straży Pożarnej, zamykającym bieg. Trudno, skoro wszyscy tak pędzą, nic na to nie poradzimy. Mamy założoną godzinę i tego tempa będziemy się trzymać.

Powolutku, stopniowo zaczęliśmy oddalać się od grupki biegnącej na końcu. Trasa wspaniała. Prosta, gładka, piękny asfalt, praktycznie - nie licząc malutkich wzniesień - płaska jak stół. Nic, tylko biec i cieszyć się otaczającą nas przyrodą. Duża część trasy wiedzie polami. Pogoda dopisuje. Jest przyjemnie, bezwietrznie, nawet słoneczko przyświeca. Jestem zachwycony. Matylda chyba nieco mniej.


Tradycyjnie już - zwycięzca biegu
Tradycyjnie już - zwycięzca biegu

Do piątego kilometra szło bardzo dobrze. Trzymaliśmy założone tempo. Matylda trochę narzekała, lecz biegła dalej. Bardzo dużo dawał doping ludzi z wiosek, którzy tym biegnącym przy końcu, dopingują chyba bardziej, niż tym na początku (a na pewno bardziej, niż tym którzy biegną w środku). Byłem naprawdę zdziwiony. Podczas moich wcześniejszych biegów nie doświadczyłem aż takiego "personalnego" dopingu. Biegłem zazwyczaj w jakiejś grupie, ludzie dopingowali, ale nie było to takie osobiste, jak tutaj. Tymczasem dzisiaj spotkaliśmy się z naprawdę sympatycznym dopingiem. Okrzyki w stylu: "Już tylko kilometr - biegnijcie, wytrzymajcie do końca!", "Nie poddawajcie się!", oklaski i uśmiechy były bardzo miłym i dopingującym elementem. A przecież biegliśmy niemal na końcu i ci ludzie dopingowali już tylu biegnących przed nami! Pewnie, że zdarzyło się, że ktoś krzyknął: "To za wami jeszcze ktoś biegnie?", ale był to jakiś odosobniony przypadek, który jednak bardzo zdeprymował Matyldę.

Schody zaczęły się po połowie dystansu. Matylda nie mogła utrzymać tempa. Od tej pory to w zasadzie ona nadawała tempo - takie, jakim mogła biec. Ja nie byłem już w stanie zachęcić jej do większego wysiłku. Biegłem więc obok i starałem się "zagrzewać do boju", lub przynajmniej nie przeszkadzać, ponieważ Matylda jakoś niezbyt dobrze znosi moje metody motywacyjne.


Pierwszy Polak na mecie - był trzeci - gratulacje!
Pierwszy Polak na mecie - był trzeci - gratulacje!


Najgorzej było chyba gdzieś około 8 km. Tutaj faktycznie mocno zwolniliśmy, lecz ani razu nie przeszliśmy do chodu. Po kryzysie, jakieś 500m przed metą Matylda zmobilizowała jakieś ostatki sił i w tempie ok 05:30 przekroczyła linię mety. Teraz już tylko medal, kubek z piciem i uśmiech na twarzy!



Pucharu nie było, ale zadowolenie i tak wielkie!


Po roku biegania, po wszystkich kryzysach i chwilach zwątpienia na trasie, Matyldzie udało się dobiec do mety w założonym czasie jednej godziny! Brawa i gratulacje! A żeby nie było za słodko: przed tobą Matyldo, kolejny rok biegania i nie ma to tamto! Trzeba iść do przodu!

Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że dla wielu biegających wynik 1 godziny na 10km to żaden wynik - nieważne. Dla nas, a dla Matyldy szczególnie, to dobry wynik. To realizacja zaplanowanych założeń, to decyzja startu Matyldy w pierwszym biegu, to dzielne trwanie do końca, mimo tego, że momentami było ciężko, że droga się dłużyła, a rzeczonego końca widać nie było ;)

Przed nami - miejmy nadzieję - kolejny rok przygody z bieganiem. Kolejne plany, kolejne miesiące starania się, o to, żeby się chciało. Dużo czasu na walkę o lepszego siebie. Myślę, że może być tylko lepiej. Czy się uda? Wierzę w Matyldę, jej upór i wytrwałość i wydaje mi się, że za rok będzie się mocno śmiała z dzisiejszego wyniku.


Pierwszy medal Matyldy
Pierwszy medal Matyldy

Jako że impreza była dość mała, tak więc i o organizacji wiele pisać nie potrzeba. Krótko: wszystko było dobrze. Biuro, szatnie, prysznice itp użyteczne miejsca w jednym budynku. Parking wieeelki i zaraz obok. Weryfikacja i wydawanie pakietów sprawne i bezproblemowe. Trasa biegu oznakowana i zabezpieczona. Na piątym kilometrze punkt z wodą. Organizacja wzorowa. Pogoda dopisała. Kibice - choć może nie było ich wielu - byli jednak bardzo zaangażowani. Wielkie dzięki za pomoc i wsparcie na trasie. Tradycyjnie już dzięki wszystkim jednostkom zabezpieczającym trasę biegu, wolontariuszom oraz organizatorom. Było miło i być może za rok spróbujemy ponownie!


Zdjęcia ze znakiem wodnym: ultimasport.pl

  • Podziel się:

To też może Cię zainteresować

0 komentarze