Kolejny rok, blog, Leon i Matylda
Garść myśli dotyczących mijającego 2015 roku. Kolejny rok blogowania, biegania i życia za nami. Jaki był? Sami zobaczcie. Zapraszamy do lektury.
Pojeździliśmy, pobiegaliśmy, zobaczyliśmy wiele pięknych miejsc i przeżyliśmy mnóstwo miłych chwil razem |
Tak, tak. Nie wiadomo kiedy minął kolejny rok. Rok życia i rok zabawy z blogiem. W ubiegłorocznym podsumowaniu pisałem "żeby ten rok nie był gorszy, niż poprzedni" i teraz - kiedy ten rok już się kończy - mogę powiedzieć, że życzenie się spełniło. To był dla nas dobry rok, a przynajmniej - nie był gorszy, niż poprzedni ;)
Nie był jakiś nadzwyczajny, nie przewrócił naszego życia do góry nogami, nie zostaliśmy milionerami, ani też nasz blog nie został najbardziej poczytnym blogiem internetu ;) Nic z tych rzeczy. Był to dobry rok, ponieważ - mimo różnych problemów i zawirowań - przeżyliśmy go razem, w zgodzie i zadowoleniu. Wspólnie przeszliśmy przez lepsze i gorsze chwile.
Wycieczka rowerowa do Gołuchowa |
Właśnie, czas. To nasze trochę zmienione podejście do czasu sprawiło, że mijający rok był - jak dla nas - bardzo bogaty w przeróżne wycieczki rowerowe. Stwierdziliśmy, że zamiast jednego wielkiego dwutygodniowego urlopu, na który czekamy cały rok, lepiej będzie zorganizować kilka mniejszych wyjazdów. Na rowery wsiedliśmy już w lutym. Na Święta Wielkanocne chcieliśmy jechać do Kudowy Zdroju, jednak pogoda zupełnie pokrzyżowała nasze plany. Padał deszcz ze śniegiem i ogólnie było zimno i na pewno nie była to najlepsza pora na wyprawę rowerową.
W maju pojechaliśmy do Kazimierza nad Wisłą. Pogoda dopisała, tereny przepiękne, przemili ludzie, których poznaliśmy. Wspaniała wyprawa i przepiękne wspomnienia, które zawsze pozostaną z nami.
Wisła w okolicach Kazimierza |
W czerwcu udało nam się zmontować kilkudniową wyprawę rowerową po Dolnym Śląsku (część I, część II). Szybko i sprawnie. Pogoda jak złoto. Kolejna garść pięknych wspomnień i przeżyć.
Okolice Henrykowa |
Dalej lipiec i kolejna wyprawa. Także Dolny Śląsk, lecz zupełnie inny rejon. Praktycznie cały tydzień jeździliśmy po lokalnych drogach i dróżkach. Czasem upał był taki, że asfalt się topił, a czasem lał deszcz i waliły pioruny. Obszerne relacje z tej wyprawy znajdziecie na blogu (Dzień pierwszy i drugi, Dzień trzeci i czwarty, Dzień piąty i szósty, Podsumowanie wyprawy).
Zapora Pilchowice |
W sierpniu zrobiliśmy jeszcze kilka mniej lub bardziej ekscytujących jednodniowych wypadów rowerowych. Jak na nasze możliwości - w tym okresie głównie jeszcze czasowe - było to całkiem nieźle.
Dworek Marii Dąbrowskiej w Russowie |
Cały czas oczywiście wytrwale biegaliśmy. Rok 2015 był drugim pełnym rokiem, od kiedy zaczęliśmy biegać. Znacznie więcej o bieganiu znajdziecie we wpisie "Po dwóch latach biegania - po co to robić?". Nie będę się tu zatem powtarzał. Napiszę tylko, że wzięliśmy udział w kilkunastu biegach organizowanych w całej Polsce (głównie biegi na 10km i półmaratony). Przy okazji zobaczyliśmy wiele ciekawych miejsc i spędziliśmy kilka miłych chwil.
Inowrocław - widok z term na park zdrojowy |
Jeżeli chodzi o bieganie, to w tym roku wyklarowała nam się także jakaś wizja tego, co jak i gdzie chcielibyśmy biegać. Stwierdziliśmy, że chyba większość biegów będziemy realizować w terenie. W lesie, na łące, na polu. Na nawierzchni miękkiej i nierównej. Raczej w mniejszości będą biegi typowo uliczne, choć i ich zapewne w przyszłym roku nie zabraknie. W końcu Matylda w tym roku zadebiutowała w półmaratonie terenowym w Kaźmierzu i chciałaby także sprawdzić się na półmaratonie "asfaltowym".
Na biegu w Poddębicach |
Nie chodzi o to, że zabieramy się teraz za jakieś długodystansowe biegi górskie. Na razie daleko nam do takich wyczynów. Chcemy raczej większość naszych treningów biegowych przeprowadzać w terenie (co od jakiegoś już czasu zobaczyć możecie w dziennikach aktywności), a dodatkowo brać udział w biegach, które także poprowadzone są "po bezdrożach". Dlaczego? Tak jakoś zauważyliśmy, że bieganie w terenie - choć nieco trudniejsze od biegania po utwardzonych nawierzchniach - jest ciekawsze, mniej przewidywalne. Daje więcej frajdy i zadowolenia. A co najważniejsze - biegamy gdzieś w lesie, nad rzeką, przez pola. Z dala od samochodów, ludzi i hałasu. Raz trafiłem na polowanie, czy jakiś tam planowy odstrzał zwierząt, ale panowie strzelali w innym kierunku, niż biegłem.
Na wycieczce rowerowej |
Tak na marginesie - dzisiaj na rozbieganiu w pewnym momencie pobiegłem zwyczajnie "na rympał" przez pole, ponieważ ścieżka się skończyła i dobiegłem do jakiegoś niewielkiego rozlewiska czy może małej rzeczki, nad którym stały drzewa. Kilka z nich trzymało się dosłownie na włosku. Były w charakterystyczny sposób ogryzione i "przygotowane do zwalenia" przez bobry. Wyobraźcie sobie, że po raz pierwszy w życiu widziałem na własne oczy drzewa podgryzione przez bobry (cholera, chyba będę musiał zacząć biegać z jakimś mini aparatem fotograficznym lub kamerką sportową, bo czasem, aż szkoda, że takich ciekawych rzeczy nie mam czym sfotografować... kolejne wydatki)!
Poza tym często zdarza się, że gdy biegamy w lesie, to drogę przecinają nam sarny, zające, latają ptaki o istnieniu których nie mieliśmy pojęcia (i tak nadal nie wiemy, jak się nazywają, ale przynajmniej już je rozpoznajemy), kilka razy zdarzyło się przepłoszyć lisa, a raz miałem bliskie spotkanie z dzikiem, który na szczęście w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi.
Odwiedziliśmy lawendowe (Lisie) pole |
Tak to często bywa - narzekamy i narzekamy, a gdy się tak dobrze przyjrzeć, to nie jest wcale aż tak źle. Wystarczy spojrzeć z innej perspektywy i okazuje się, że do ideału wiele brakuje, ale też i powodu do ciągłych narzekań specjalnego nie ma. I w tym miejscu nie chodzi już tylko o bieganie, ale ogólnie - o życie jako takie. Muszę się przyznać, że jestem z tych narzekających. I muszę też przyznać, że właśnie bieganie (oraz książka Marcina Fabjańskiego "Zaufaj życiu" i zaprzestanie oglądania telewizji) trochę mnie z tego narzekania wyleczyły. Powoli uczę się spoglądać na otaczający mnie świat z nieco innej perspektywy. Dostrzegać plusy w stylu otaczających nasze miejsce zamieszkania pięknych terenów do biegania. Dzielnie w tej przemianie pomaga mi Matylda i tak jakoś wspólnie pchamy ten życiowy wózek.
Blog. Nie zakładaliśmy, że uda nam się prowadzić go w miarę regularnie przez tyle czasu. Ba, w ogóle nic nie zakładaliśmy. A tymczasem - jeżeli nie zrezygnujemy - to w marcu będzie druga rocznica, odkąd zaczęliśmy nasze średnio ciekawe dzienniki aktywności zamieszczać w internecie. Przez ten czas opublikowaliśmy nieco ponad 230 tekstów okraszonych ponad dwoma tysiącami zdjęć.
Co z tego wszystkiego mamy? Głównie przyjemność tworzenia oraz wielką radość z tego, że ktoś to czyta, a czasem nawet komentuje. Z rzeczy, które ciężko jakoś racjonalnie podliczyć, myślę że pisanie bloga, czy szerzej - tworzenie jakichś tekstów - pomaga w ciągłym rozwoju, wymaga uwagi, szukania, skupienia. Ćwiczy cierpliwość i sumienność. Poszerza wiedzę. Uczy dokładności i rzetelności, bo przecież chcę, aby te teksty jakoś tam wyglądały i dla odbiorcy strawnymi w miarę były. Czasem - tak jak w poprzednim zdaniu - przesadzam z zabawą słowami, ale to takie moje słabości, z których trudno mi zrezygnować. Poza tym zdania z czasownikiem na końcu... No dobra, dajmy spokój z tymi zdaniami i dość górnolotnych wyrażeń o radości tworzenia (choć i to jest prawdą). Przejdźmy do spraw bardziej przyziemnych. Jak to wszystko wygląda od strony finansowej. Ewentualnych zarobków, reklam, recenzji itd.
Piękno Dolnego Śląska |
Czy zależy nam na tym, żeby tę oglądalność zwiększać? Uczciwie? Pewnie, że zależy. Raz dlatego, że zawsze to miło zobaczyć pod tekstem, nad którym pracowałem kilka godzin, jakieś komentarze, a im więcej wejść, tym większa szansa na to, że ktoś będzie chciał podyskutować. Dwa dlatego że - "stety" bądź nie - tak ten świat jest urządzony, że żyć z czegoś trzeba, a i jakichś przyjemności też każdy z nas czasem pragnie.
Wywód z tego taki, że każdy dodatkowy zarobek jest zawsze miłym dodatkiem, super bonusem potwierdzającym słuszność podjętej drogi. Taka prawda. Nie ma czego ukrywać. Piszemy - cytując Maxa Kolonko - "jak jest". Wydaje nam się, że to uczciwe postawienie sprawy. Póki co jednak - od niemal dwóch lat - zadowalamy się tylko samą radością tworzenia, bo, jak napisałem, o zarobkach jak dotąd mowy nie ma. Każde z nas ma swoją pracę i to z nich się utrzymujemy. Blog dostarcza nam czegoś w rodzaju, powiedzmy, intelektualnej rozrywki. Zmusza do szlifowania umiejętności, szukania tematów, pobudza kreatywność. Poza tym, zawsze - pisząc jakiś tekst - mamy nadzieję, że ktoś go przeczyta i może znajdzie w nim coś ciekawego, czy inspirującego dla siebie, ot choćby ciekawy pomysł na weekendową wycieczkę niekoniecznie rowerową.
Byliśmy w Pałacu w Brunowie |
W tym roku np. Matylda zrealizowała marzenie, które miała już od kilku lat, a którego nigdy z powodów czasowych związanych z moją pracą, nie mogła do tej pory zrealizować: wyjazd na jarmark świąteczny do Drezna. Nie wiem, dlaczego akurat do Drezna. Jeśli chcecie wiedzieć, spytajcie Matyldę. W każdym razie, po kilku latach oczekiwania na możliwość, pojechaliśmy wreszcie na ten wymarzony jarmark świąteczny do Drezna.
Jarmark świąteczny w Dreźnie |
Ważne chyba, aby te marzenia mieć i z nich nie rezygnować. Może nie w tym roku, może nie w przyszłym, ale kiedyś wreszcie się uda. A że do tego trzeba wytrwałości i sumienności, o które dzisiaj nieco trudno? Często na siłowni widzę chłopców, którzy przez dwa, trzy miesiące z wielkim zapałem trenują i są święcie przekonani, że na pewno nie zrezygnują. Najdalej po kwartale już ich nie ma. Dlaczego? Bo oni chcieliby już. Od razu. Na teraz. Góra, za dwa tygodnie. Ma być. Ma rosnąć i "się rzeźbić". A tu tak się nie da. To nie kuchenka mikrofalowa. Tu potrzeba czasu, wytrwałości, samozaparcia i ciężkiej pracy. Tego zdaje się brakować.
Nakupiliśmy butów do biegania |
Dziwna myśl? Może i dziwna, ale jakże prawdziwa. Przyznajcie, że czujemy się trochę nieswojo, gdy pomyślimy sobie, że mogłoby tak się stać, iż jutro znowu otworzą sklepik za rogiem, a nas już na tym świecie nie będzie. Że będą od rana sprzedawać chleb, bułki i co tam jeszcze. Że całe to życie, w którym wydajemy się sobie tak niezastąpieni i ważni, potoczy się dalej, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że nas już nie ma. Zupełnie bez naszego udziału. Myślę, że warto się z taką myślą oswajać. Coś w stylu zmodyfikowanego "memento mori". Memento mori nie dlatego, że cały otaczający świat jest tylko - jak powiada Księga Hioba - "marnością nad marnościami", lecz dlatego iż faktycznie i prawdziwie nie mamy bladego pojęcia, kiedy ten nasz żywot zakończyć się może. W związku z tym niezaprzeczalnym faktem, kończąc ten tekst, pozwolę sobie zacytować słynne zdanie Mahatmy Gandhiego:
Żyj tak, jakbyś miał umrzeć jutro. Ucz się tak, jakbyś miał żyć wiecznie
Jeżeli coś w tym tekście Cię zainteresowało, masz zupełnie inne zdanie na poruszone tematy, lub jeśli po prostu chcesz wyrazić swoją opinię, to serdecznie zapraszamy do dyskusji w komentarzach. Bez moderacji i odrzucania tego, co nam - autorom bloga - się nie podoba, ale też bez chamstwa, wulgaryzmów i z poszanowaniem zdania innych dyskutujących. Dzięki za to, że jesteście, bo gdyby czytać nie było komu, to i pisać by się nie chciało…
0 komentarze