Po dwóch latach biegania - po co to robić?

Tytułem wstępu

Właśnie mijają dwa lata od rozpoczęcia naszej przygody z bieganiem. Stali Czytelnicy bloga pewnie dobrze wiedzą, jak i od czego zaczynaliśmy. Jeżeli ktoś nie wie, a byłby ciekaw, to zachęcamy do przeczytania początkowych wpisów traktujących o tym, jak zaczynaliśmy biegać.


Nasza kolekcja medali
Nasza kolekcja medali :)

Od dwóch lat regularnie, przeważnie co drugi dzień, biegamy. Praktycznie niezależnie od pory roku, dnia i pogody. Prawie zawsze. Można powiedzieć, że bieganie stało się nieodłącznym elementem naszego życia. Że wrosło w nie i znalazło swoje miejsce w naszej codzienności.

Nie zastanawiamy się: iść dzisiaj biegać, czy nie. Po prostu zakładamy ciuchy, buty i biegamy. Akurat w tym przypadku, im mniej filozofowania, tym lepiej. Ma być szybko i sprawnie. Odruchowo niemal. Lubię to porównywać do mycia zębów. Raczej mało kto zastanawia się i deliberuje nad tym, czy umyć zęby dzisiaj, czy może odłożyć to do jutra (dobra, znam jednego takiego osobnika, ale może opuśćmy na to zasłonę milczenia).

Dlaczego biegamy?Czy zdarza się nam nie biegać? A pewnie, że się zdarza. Nikt nie jest maszyną. Przerwy nie są jednak długie i jeżeli są, to w większości - choć nie wszystkie - zaplanowane. Jeżeli z jakichś powodów zdarza nam się nie biegać, to staramy się nie robić z tego tragedii i problemu (i tego też, szczególnie ja, musieliśmy się nauczyć). Jeżeli naprawdę na czymś nam zależy, to jesteśmy w stanie swój plan dnia do tego dopasować. Zawsze jednak może zdarzyć się coś, na co nie mamy wpływu i nie ma powodu rwać włosów z głowy, jeżeli raz, czy dwa nie wyjdziemy pobiegać. Lepiej zająć się tą pilną sprawą i odpuścić bieganie, niż biec z głową pełną myśli o czymś, co niespodziewanie na nas spadło. Ani to dla biegania, ani dla tego problemu dobre. Inna sprawa, że miło byłoby, żeby taka przerwa nie przerodziła się w zaprzestanie biegania, a o to też całkiem łatwo. Bo człowiek, to raczej "komfortolubne" stworzenie, a każde wychodzenie ze strefy komfortu wymaga nieco wysiłku…

Jeżeli chodzi o ten wpis. Idea jego napisania zrodziła się w mojej głowie, gdy przebiegłem ostatni w tym roku bieg masowy w Uniejowie. Pomyślałem: - A może by tak jakoś podliczyć wszystkie zawody, w których w tym roku braliśmy udział? Wypisać sobie w punktach, kto ile i po ile? Jakoś to wszystko unaocznić? Trochę podsumować? Trochę sobie, trochę Wam - jeżeli zechcecie to przeczytać. Napisać, co tak naprawdę to bieganie daje i dlaczego on - no wiecie, ten, co to go zawsze przez okno przy porannej kawie obserwuję - zamiast w domu telewizję oglądać, znowu w obcisłych gatkach zapieprza w deszczu po ulicy? Zaczynajmy więc!

Sezon biegowy 2015

Dlaczego biegamy?


W roku 2015 ogólnie wzięliśmy udział w 14-stu różnych biegach. Matylda pobiegła 6 razy (4 razy na 10km, raz na 5km i po raz pierwszy półmaraton), ja pobiegłem 8 razy (4 razy na 10km i 4 półmaratony).

  1. Pierwszym biegiem była 2 PZU Dziesiątka WROACTIV, w biegu brała udział Matylda - czas 1 godzina i kilkanaście sekund.
  2. Drugi bieg to Półmaraton Ślężański w Sobótce. Teraz moja kolej na występ. Czas: 1 godzina 47 minut.
  3. W kolejnym biegu startowała Matylda. Była to Nasza Dycha w Gostyniu. Tutaj po raz pierwszy udało się Matyldzie osiągnąć czas poniżej godziny. Niewiele poniżej, ale 59 minut z sekundami.
  4. W maju wybraliśmy się na VIII Bieg Piastowski Kruszwica - Inowrocław na dystansie półmaratonu, czyli po ludzku mówiąc: półmaraton. Tym razem nabiegałem 1:49. To był słaby bieg.
  5. Jedziemy dalej. W ostatnią niedzielę maja Matylda wzięła udział w Poddębickim Biegu bez Barier (10km). Czas nieco lepszy, niż w Gostyniu. Też 59 minut, lecz kilkanaście sekund lepiej.
  6. Czerwiec to 3. PKO Nocny Wrocław Półmaraton, w którym wziąłem udział. Czas: 1:46 z sekundami. Poprawiłem Sobótkę i Inowrocław.
  7. Siódmy bieg zaliczyliśmy w lipcu. Był to Bieg po Zdrowie w Powidzu na 10km. Tutaj chyba coś nie tak było z dystansem, bo teoretycznie wg. organizatorów osiągnąłem czas 43 minuty, lecz ponieważ trasa nie była atestowana i do tego zmieniana dzień przed biegiem, to wydaje mi się, że trochę do 10km brakło.
  8. W sierpniu wróciliśmy do Sobótki na Drugi Bieg Niezłomnych - 10km. Nie jest to bieg górski, lecz prawie ;) Czas jaki osiągnąłęm to 51 minut.
  9. Nadszedł wrzesień i żeby nikt nie był poszkodowany, tym razem Matylda wzięła udział w VIII Biegu Koguta w Oławie - 10km. Czas: 57 minut i kilka sekund.
  10. W połowie miesiąca przyszedł czas na XXXVIII Bieg Lechitów w Gnieźnie - półmaraton. Nabiegałem 1:44 z sekundami i jak na razie jest to mój najlepszy czas w półmaratonie.
  11. Cały czas jesteśmy we wrześniu i Matylda wybrała się na babskie bieganie w Biegu Kobiet we Wrocławiu. Bieg po Parku Szczytnickim na 5km. Czas: 27 minut.
  12. Debiut półmaratoński Matyldy: 3 Hochland Półmaraton Doliną Samy w Kaźmierzu. Półmaraton terenowy. Matylda po polach i lasach dzielnie wybiegała 2:13!
  13. Na początku października wziąłem udział w 35. Biegu Ptolemeusza w Kaliszu - bieg na 10km. Czas: nieco ponad 46 minut.
  14. I jeszcze w październiku pobiegłem sobie IX Ogólnopolski Ekologiczny Bieg do Gorących Źródeł w Uniejowie - 10km. Czas: 45 minut z sekundami.

Garmin Forerunner 210I to byłoby na tyle. Biegiem w Uniejowie zakończyliśmy sezon biegowy 2015. Jak dla nas, to trochę tego biegania było. Dodatkowo latem jeździmy na rowerach, ja cały rok chodzę na siłownię, tak więc aktywności fizycznej nam nie brakowało.

Zawsze staramy się w miarę możliwości połączyć wyjazd na bieg z turystyką i trochę zwiedzamy miejsce w którym jesteśmy, czasem zahaczamy o jakieś ciekawe miejsca po drodze itp. Dla zainteresowanych - wszystkie wymienione biegi zlinkowałem do poszczególnych relacji, które umieszczaliśmy na blogu. Można poczytać, pooglądać zdjęcia. Może jakieś miejsce Wam się spodoba, może zachęci do zrobienia weekendowej wycieczki. Warto zerknąć, do czego gorąco zachęcamy!

Ale co nam to nabijanie kilometrów daje?


Na początek będą cyferki. Otóż, Szanowni Czytelnicy, Matylda swoje pierwsze oficjalne 10km na Biegu Niepodległości w 2014 r pokonała w czasie 1 godziny i jednej minuty z sekundami, w kiepskiej formie, słabej kondycji i zupełnie bez radości. Rzekłbym, że niemal na siłę holowana przeze mnie do mety (bo biegliśmy razem). Ostatni Bieg Koguta na 10km w 2015r zrobiła z czasem 57 minut dzielnie finiszując przed końcem. Dwie zupełnie inne osoby. W niecały rok poprawiła wynik czasowy na 10km o 4 minuty. Wg nas jest to sukces i powód do radości. Zwłaszcza, że Matylda cały czas zmaga się z jakimś bliżej nieokreślonym kaszlem, a o wynikach spirometrii to już nawet lepiej nie mówić. W każdym razie: lekarze nie zabronili biegać, ale i do biegania specjalnie nie zachęcali. Raczej traktowali bieganie, jako czynnik zupełnie obojętny dla poprawy lub pogorszenia stanu płuc, czy oskrzeli Matyldy. Nie wiem. Nie znam się.



Biegam sobie
Moje cyferkowe wyniki są takie: pierwszy półmaraton w Pile w 2014 roku pokonałem z czasem 2 godziny i 3 minuty. Na mecie byłem skonany i leciałem z nóg. Mój ostatni półmaraton w tym roku, w Gnieźnie, zrobiłem w czasie 1:44. Dobiegłem rześki, lekki i zadowolony. Było to niemal równo w rocznicę biegu w Pile. Poprawa czasu o jakieś 19 minut. Na dyszkę nie było tak spektakularnie. Pierwszą dychę pobiegłem w Kaliszu w 2014 i nabiegałem wtedy chyba 48 minut. Ostatnia dziesiątka była w tym roku w Uniejowie i tutaj wybiegałem czas 45 minut (nie liczę niepewnego wyniku 43 minut z biegu w Powidzu). 3 minuty na plus, także mniej więcej w rocznej perspektywie czasowej.

Tak to nasz ostatni rok biegowy wygląda w cyferkach. Przyznacie, że można się podbudować. I poczuć nieco pewniej nie tylko w dziedzinie biegania. Bo poza samymi cyferkami, które oczywiście cieszą i są jakimś wymiernym wskaźnikiem postępu, istnieją także niewymierne korzyści z przebierania nogami w tempie szybszym od marszu.

Otóż, zdarza nam się, że czasem ze sobą rozmawiamy ;) I tak w trakcie tych rozmów okazuje się, że mamy bardzo podobne odczucia dotyczące zmiany nastawienia do otaczającego świata. Zmiany pozytywnej i nie wiadomo czym spowodowanej. Zmiany na plus. Jakoś bardziej udaje nam się dostrzegać jasne strony naszego położenia życiowego. Wiadomo, że idealnie nie jest i nigdy nie będzie (zupełnie już odrębną kwestią jest problem, co dla kogo znaczy „idealnie”, ale dajmy temu spokój), lecz i tak więcej w naszym życiu jest światła, niż mroku. To trochę tak, jakbyśmy wysiedli z tego pociągu pędzącego do… No właśnie, tak na dobrą sprawę, to nie za bardzo wiadomo dokąd. Wiadomo tylko, że pędzącego i to chyba zupełnie na oślep.

Ta kwestia pozytywnego nastawienia dotyczy w szczególności mnie, który zawsze byłem osobą mocno negatywną, depresyjną i wiecznie na wszystko narzekającą. Ot, taki nastawiony „na nie” wieczny ponury maruda. Ciężko powiedzieć, czy to wskutek biegania, czy w ogóle, uprawiania aktywności fizycznej, ale od jakiegoś już czasu Matylda zauważa, że przestałem być, aż tak nieznośnie zrzędliwy. Powiedziałbym, że czarnowidztwo ustępuje. Zejdźmy już jednak ze mnie i przejdźmy do spraw bardziej ogólnych.

A ogólnie jest tak, że oboje po prostu czujemy się lepiej. Lepiej fizycznie i lepiej psychicznie. Mamy więcej energii, coś nam się chce robić. Jesteśmy bardziej radośni. Bardziej nastawieni „na tak”. Bardziej pozytywni w myśleniu i postępowaniu. Może nawet bardziej odważni... Mamy pomysły i w miarę możliwości staramy się je realizować, a nie, jak drzewiej bywało, siedzimy i wzdychamy: - No, fajnie byłoby to czy tamto zrobić… Zobacz, ile oni mają przeżyć i wrażeń… No, można by, ale… I przeważnie na tym „ale” sprawa się kończyła. Niby można by, ale… Ale to tak daleko, ale to trzeba by urlop załatwiać, ale skąd na to pieniądze, ale jak nie będzie pogody, ale nie wiadomo, jak dojechać, ale nie mamy sprzętu… Boże, ale to przecież w ogóle może się nie udać… Ale, ale, ale - nieszczęsne ale, ubijające wszelkie pomysły, jeszcze przed ich narodzeniem.

Teraz „ale” zostały postawione do pionu. Już nie przeraża nas jesień za oknem. Pewnie, że nigdy raczej nie zostaniemy fanami zimy, bo po prostu bardziej pasuje nam ciepełko, a sporty zimowe jakoś na razie nas nie pociągają. Bardziej chodzi o to, że mimo tych krótkich dni, czy gorszej pogody i tak jesteśmy zadowoleni. Co z tego, że pada i wieje? Mamy przecież odpowiednie ubrania i buty. Możemy spokojnie wyjść pobiegać. Nie jesteśmy z cukru, nie rozpuścimy się na deszczu.


Bieganie zimą
Żeby mnie źle nie zrozumieć: to nie jest tak, że nagle stała się jasność i życie nasze zmieniło się w bajkę. Albo że wygraliśmy w Lotto jakieś miliony. Nic z tych rzeczy, aczkolwiek jeżeli chodzi o Lotto, to trochę szkoda. Życie nasze jest pewnie takie, jakim było do tej pory. Ba, patrząc „po staremu”, to życie nasze jest teraz akurat z pewnych względów nawet odrobinę mniej pewne i stabilne, niż było jeszcze do niedawna. Tylko, że my patrzymy na otaczający nas świat nieco już inaczej, oraz - co być może ważniejsze - wskutek tegoż odmiennego na świat spojrzenia, podejmujemy inne decyzje i dokonujemy innych wyborów, niż zrobilibyśmy to wcześniej, co z kolei - mamy nadzieję - pozwala nam szczęśliwie, w lepszej formie i z dobrym nastawieniem, przechodzić przez różne życiowe przygody. Taki trochę samonapędzający się mechanizm pozytywnego bycia, lub może sampospełniająca się dobra przepowiednia.

Uff, trochę to wszystko pogmatwane, ale wierzę, że bardzo dobrze rozumiecie, co chcę w tych słowach przekazać. Dodatkowo wszystkich ludzi, znających się na poprawnym składaniu zdań, uprzejmie proszę o niezgrzytanie zębami podczas czytania tego potworkowatego tasiemca :)

Poza tym, odnoszę delikatne wrażenie, że ten wpis zmierza w kierunku bardziej osobistym, niż bym sobie tego życzył, ale co tam, raz kozie śmierć. Zawsze mogę go nie publikować :)

Na ogół nie piszemy zbyt wiele o sobie, o nas. Taką wybraliśmy formułę i staramy się tego trzymać. Tym razem jednak trochę wyłamię się od tej reguły i napiszę kilka zdań o nas: o Matyldzie i Leonie.

Pewnie część z Was już dawno się domyśliła, że jesteśmy małżeństwem, które jakiś czas temu postanowiło rozpocząć wspólne bieganie i o tym głównie, oraz o paru innych jeszcze sprawach miał być ten blog. Matylda i Leon to oczywiście awatary wymyślone na potrzeby bloga. Imiona postaci zapożyczyliśmy z pewnego dość znanego w swoim czasie filmu :)

Biegam bo lubię
Jesteśmy razem od jakichś piętnastu lat (kiedy to zleciało…). Czy jesteśmy dziwni? Może trochę tak, ale - mam nadzieję - że jest to pewien rodzaj inności pozytywnie zakręconej. Dobra - przyznaję się - mamy dwa koty… Po jednym na głowę… Żyjemy tak, jak uważamy za słuszne i dobre. Staramy się dokonywać własnych wyborów i tylko siebie winić za błędy i porażki. Różnie między nami bywało. Jak to w życiu: raz górka, raz dołek. Niektórym trzeba było dorosnąć. Dojrzeć do bycia razem. Były wzloty i upadki. Były problemy - niektóre całkiem spore. Jedne niezależne od nas, inne powstałe z głupoty, braku odpowiedzialności i rozsądku. Dlaczego o tym wszystkim wspominam? Dlatego, żeby komuś, czytającemu nasz blog, nie wydało się, że nasze życie to tylko przyjemne wycieczki rowerowe, biegi, książki i inne rozrywki. To, co na blogu, to tylko część naszego życia. Ta - mamy nadzieję - ciekawsza część.

Jak wszyscy inni, mamy także tę bardziej „prozatorską” część żywota. Ponieważ jednak w dalszym ciągu jest to wpis o tym, jak bieganie wpłynęło na nasze życie, napiszę, że to właśnie na ową szarą i codzienną życiową prozę, o której na blogu raczej nie wspominamy, bieganie wywarło największy i bardzo pozytywny wpływ.

To wyszło jakoś tak samo z siebie. Specjalnie się nad tym nie zastanawialiśmy. Nie dorabialiśmy do biegania jakiejś teorii, czy filozofii. Zaczęliśmy biegać, ponieważ chcieliśmy poprawić jakość życia. Nabrać trochę kondycji. Żeby wiosną na rower tak ciężko się nie wsiadało. Tylko tyle. Bez wielkich słów i planów. Jeszcze dwa lata temu nawet nie śmielibyśmy przypuszczać, że będziemy startować w jakichś publicznych biegach! Jakie półmaratony, jakie biegi niezłomnych... Gospodi pomiłuj!

Tymczasem okazało się, że bieganie, to nie tylko bieganie. Że to podstępne przebieranie nogami zaczęło rozlewać się i rozłazić na inne sfery życia. Że zaczęło na nie oddziaływać. I co ważniejsze: zaczęło oddziaływać pozytywnie, co starałem się w tym tekście nieudolnie wyrazić.

Półmaraton w Sobótce
Dalecy jesteśmy - a mimo całej pozytywności już ja szczególnie - od jakiegoś „hurraoptymizmu” biegowo-życiowego. Bo czy bieganie rozwiązuje problemy? Czy bieganie robi zakupy, gotuje obiady i sprząta mieszkanie? Czy sprawia, że doba się wydłuża, a pracodawca daje podwyżkę? Nic z tych rzeczy, a mimo to i tak, w jakiś bliżej niewyjaśniony sposób (i dałbym tu spokój tym nieszczęsnym i wszędzie wyciąganym endorfinom) zmienia nasze postrzeganie otaczającego świata i nasze do niego nastawienie. I tylko w tym kontekście można powiedzieć, że owszem, bieganie gotuje, sprząta, rozwiązuje problemy i może nawet daje podwyżkę! Robi to wszystko przez to, że my sami dzięki niemu na cały ten kram spoglądamy z nieco odmiennej perspektywy.

Czy bieganie może zmienić życie? Myślę, że tak. Myślę także, że każda pozytywna pasja może zmienić życie. Tu nie chodzi o samą aktywność jako taką, lecz raczej chyba o jakieś zainteresowanie samo w sobie. O pasję. O coś, co będzie dawało nam w życiu radość i z czego będziemy mogli czerpać energię. W naszym przypadku jest to akurat bieganie, czy ogólnie: aktywność fizyczna na wolnym powietrzu. Dla każdego z Was może to być coś zupełnie innego. Staramy się na siłę nie namawiać do biegania. Staramy się raczej zachęcać do tego, żeby mieć pasję. Zainteresowanie. Hobby. Coś, co "nas kręci".  Staramy się powiedzieć, że lepiej być aktywnym, niż czekać i narzekać. Pytanie do pewnego młodego człowieka:

- Co będziesz robił w wakacje?
- Eee, nie wiem, chyba nic, bo nikt nam tu niczego nie zapewnia, żadnych rozrywek, nie ma dokąd pójść, nudy...

O to właśnie nam idzie: żeby nie czekać, aż ktoś nam coś zapewni, lecz żeby raczej samemu sobie coś zapewnić. Nie chciałbym, żeby ktoś poczuł się urażony, lecz istnieje takie powiedzonko: "Inteligentny człowiek nigdy się nie nudzi". Żeby nie przedłużać, dodajmy do tego nieco starsze: "Mądrej głowie dość dwie słowie" i już sprawa jest zupełnie jasna!

Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy poświęcili swój czas i dotrwali do końca tego wpisu. Mam nadzieję, że biegający doskonale wiedzą, co chciałem powiedzieć, a ci, którzy nie biegają, może za sprawą tych zdań spróbują rozpocząć swoją przygodę z bieganiem lub poszukiwania innej życiowej pasji. Nie ma tu nic do stracenia. Można tylko zyskać! Powodzenia!

Jeżeli coś w tym tekście Cię zainteresowało, zbulwersowało, lub jeżeli po prostu chcesz wyrazić swoje zdanie, to serdecznie zapraszamy do dyskusji w komentarzach. Bez moderacji i odrzucania tego, co nam - autorom bloga - się nie podoba, ale też bez chamstwa, wulgaryzmów i z poszanowaniem zdania innych dyskutujących. Dzięki za to, że jesteście i zapraszamy do dyskusji!

  • Podziel się:

To też może Cię zainteresować

0 komentarze