30. Sudecka Setka 2018 - Nocny Maraton - przebiegliśmy!

30 Sudecka Setka

22 czerwca 2018 roku po raz trzeci zameldowaliśmy się w Boguszowie. Po startach Leona w Sudeckiej Setce na dystansie 72 i 100 km, przyszedł czas na mój debiut w maratonie. 

Jeszcze rok temu nawet przez myśl by mi nie przyszło, że przyjdzie mi stanąć w polu startowym Sudeckiej 100, aby wystartować w biegu górskim. Wiedziałam tylko, że 2018 ma być rokiem w którym przebiegnę dystans maratoński. Początkowo myślałam o jakimś biegu typowo miejskim, ale Leon zaczął przekonywać mnie do maratonu górskiego argumentując tym, że las, góry, świeże powietrze to o wiele lepsze warunki do biegania, niż miejski smog i spaliny. Oprócz tego zadeklarował, że w ramach małżeńskiego wsparcia pobiegnie ze mną.


Decyzja została podjęta i tak oto w październiku 2017 rozpoczęłam plan treningowy przygotowujący do czekającego mnie wyzwania. Skorzystałam z planu Polar Flow, zakupiłam pasek do pomiaru tętna i rozpoczęłam treningi. Program składał się z treningu bazowego, przygotowującego i taperingu. Zawierał też moduły ćwiczeń siłowych, wzmacniających mięśnie głębokie oraz rozciągania statycznego i dynamicznego. Początkowo moim problemem było utrzymanie podczas biegu bardzo niskich stref tętna zalecanych przez program. Aby je utrzymać musiałam bardzo mocno zwolnić, a i tak na początku dłuższe wybiegania w drugiej strefie tętna przypominały bardziej marsz niż bieganie.
30 Sudecka Setka
Wszystko przygotowane
Po kilku tygodniach tętno podczas treningów zaczęło się obniżać, a pod koniec planu długie wybiegania z średnim tętnem 116 to była prawdziwa przyjemność, taka odprężająca medytacja w ruchu. Oprócz biegów przewidzianych w programie dokładałam sobie podbiegi oraz dłuższe wycieczki biegowe jeśli akurat nadarzyła się okazja, żeby wyskoczyć w jakieś góry. Ogólnie realizowany przeze mnie plan nie był zbyt obciążający, ale znając swoje możliwości biegowe, wiedziałam, że i tak nie osiągnę żadnego oszałamiającego wyniku. Moim celem było ukończenie tego biegu w dobrym zdrowiu i bez kontuzji.

Ogólnie przygotowania maratońskie okazały się być bardzo korzystne dla zdrowia - poprawiła mi się kondycja, wzmocniłam mięśnie głębokie z korzyścią dla kręgosłupa, a dzięki regularnemu rozciąganiu i jodze czuję się zwinna i elastyczna. Dodatkowo im bliżej startu, tym częściej w tygodniowym jadłospisie zaczął pojawiać się burak - jak wiadomo najlepszy przyjaciel biegacza.

22 czerwca pogoda nam sprzyjała, skończyły się upały, było dość chłodno, ale nie padał deszcz -ogólnie świetne warunki do biegania. Tak jak w poprzednich latach, start uświetnił pokaz sztucznych ogni, a biegaczy dopingowali zgromadzeni na boguszowskim rynku kibice i w takim to radosnym towarzystwie ruszyłam ku przygodzie.
30 Sudecka Setka
Na mecie
Początkowo, jak to zwykle, bywa, niesiona falą rozentuzjazmowanych biegaczy biegłam za szybko i Leon musiał nieco ostudzić moje zapędy, tak aby pary wystarczyło na ponad 42 kilometry niełatwej przecież trasy. Wkrótce zresztą zaczęło się mozolne podejście na Mniszka i o szybkim bieganiu można było zapomnieć. Na szczęście mimo tłoku, udało się wdrapać na szczyt dość szybko i sprawnie. Zdecydowanie gorzej poszedł mi zbieg i jest to element nad którym będę musiała w przyszłości solidnie popracować.

Następnie czekało nas podejście na Trójgarb i tutaj bardzo miła niespodzianka w postaci bardzo głośnej i wesołej dużej grupy kibiców czekających na biegaczy na głównym szczycie Trójgarbu. Samopoczucie podczas biegu świetne, praktycznie nie zatrzymywaliśmy się na punktach. Na dziesiątym, dwudziestym, trzydziestym i trzydziestym szóstym kilometrze zjadłam żel energetyczny i popijałam wodę z plecaka. Co prawda nie miałam pragnienia ze względu na to, iż po północy zrobiło się naprawdę zimno, ale mimo to pilnowałam, żeby się nie odwodnić.

Po trzydziestym kilometrze zaczęłam się niepokoić, czy aby czasem tuż za kolejnym zakrętem nie czai się na mnie ta słynna „ściana”, ale na szczęście nic zamieniłam się w biegowe zombie i rozpoczęliśmy ostatnie podejście na Chełmiec - najdłuższe z dotychczasowych, bo jakieś 6 kilometrów cały czas pod górę. Następnie bardzo nieprzyjemny kamienisty zbieg, kilka kilometrów przez las, no i wreszcie bladym świtem po około sześciu godzinach wreszcie wbiegliśmy na metę na stadionie w Boguszowie, a upragniony medal zawisł na mojej szyi.

30 Sudecka Setka
W tym roku nie było słońca
Zrobiłam to! Kolejne marzenie spełnione, ogromna satysfakcja i zadowolenie z wykonania zadania, któremu poświęciłam ostatnie 8 miesięcy treningów. Chociaż na mecie zarzekałam się, że maraton to absolutny szczyt moich możliwości, to już kilka dni później wykluło się nowe biegowe marzenie na rok 2019, ale o tym na razie cicho sza.

Jeśli szukacie miejsca na mapie Polski, by wystartować w maratonie lub w biegu ultra polecam Wam Sudecką Setkę. To miejsce dla każdego - dla wytrawnych ultrasów, jak i tych biegaczy, którzy chcą po prostu zmierzyć się ze swymi słabościami lub biegną tak, by zmieścić się w limicie. Co ważne, ta impreza biegowa jest bardzo dobrze przygotowana, ale bez zbędnego lansu i napinki. Tutaj liczą się ludzie, a nie korporacyjni sponsorzy, nabijanie frekwencji, czy zdobywanie lajków w mediach społecznościowych. Jest prawdziwie i solidnie - to nam się podoba i kto wie, może jeszcze kiedyś zawitamy do tego gościnnego miasteczka.
30 Sudecka Setka
Przed dekoracją zwycięzców
Tyle relacji Matyldy z Boguszowa. Ja od siebie dodam tylko na koniec trochę o sprawach sprzętowych, dla kogoś, kto byłby zainteresowany w czym biegliśmy.

Matylda biegła w butach Adidas Kanadia TR 8.1 i z plecakiem Salomon Skin Pro 3 Set. Ja tuptałem w butach Inov-8 Race Ultra 270, a do kompletu miałem taki raczej rzadko spotykany, ale bardzo wygodny i pojemny plecak Mizuno Endurapack O2.  Jako że w Boguszowie biega się w nocy (start jest o 22.00), każde z nas miało czołówkę Mactronic. Matylda model Camo, a ja używany już od dwóch lat Phantom. Camo jest trochę od Phantoma lżejsza, ma nieco mniejszą moc, a dodatkowo pojemnik z bateriami można odpiąć i schować np. do plecaka. Czas i kilometry mierzyły nam: Matyldzie Polar M400, a mi zabytkowy i niezawodny Garmin 310XT. Do tego - jak wspomniała Matylda - mieliśmy po kilka żeli z firmy Olimp. Żele, jak to żele, smakiem nie powalają, ale dało się przełknąć i nie mieliśmy po nich żadnych sensacji. Znaczy się, sensacje to ja miałem, ale cały tydzień przed biegiem i podczas biegu także, ale z jakiegoś zupełnie innego, bliżej niesprecyzowanego powodu.

Co by tu jeszcze... W przeciwieństwie do dwóch poprzednich lat, w tym roku w dniu i nocy biegu zrobiło się dość chłodno, co w sumie w bieganiu zupełnie nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie - przynajmniej było czym oddychać. Śnieg nie padał, deszcz nie zacinał, sprzęt nie zawiódł, do mety dotarliśmy cali, zdrowi i zadowoleni. Czegóż chcieć więcej? Myślę, że przed nami jeszcze wiele wspólnych startów na jakichś dłuższych dystansach w terenie.

  • Podziel się:

To też może Cię zainteresować

0 komentarze