Forest Run - wrzesień 2016 - przebiegliśmy!

Jesienny Forest Run 2016

17 września 2016. Data trochę znacząca, lecz nie o napaści wojsk Radzieckich na Polskę chcemy pisać. Tak się złożyło, że tego pięknego dnia przypadł termin biegu Forest Run odbywającego się w Mosinie k. Poznania.

W luty byliśmy na zimowej edycji tego biegu, teraz nadeszła pora na edycję jesienną. Jak było zimą, możecie poczytać w podlinkowanym wcześniej wpisie. I jeden i drugi bieg organizuje zaprawiona w bojach ekipa odpowiadająca także za Zimowy Ultramaraton Karkonoski, tak więc o sprawy organizacyjne nie ma się co martwić. Uprzedzając nieco fakty, napiszę, że podobnie jak zimą, tak i teraz cała organizacja stała na bardzo wysokim poziomie i o jakichkolwiek brakach, czy obsuwach nie mogło być mowy.

Mieliśmy z trasą Forest Run swoje rachunki do wyrównania. Zbierało się już od lutego... Zimą zarówno Matylda, jak i ja, byliśmy lekko przeziębieni i 21 km po Wielkopolskim Parku Narodowym wymęczyło nas zupełnie nieadekwatnie do długości i trudności trasy. Teraz miało być inaczej. Znaczy się: lepiej, szybciej i przyjemniej. Znacie bajkę o łodzi? Łudź się łudź człowieku... ;)

Matylda ponownie startowała na dystansie ok 21 km, ja zgłosiłem się na dystans 50+, czyli trochę powyżej 50-ciu kilometrów. Nastawienie pozytywne, trasa raczej łatwa, a w przypadku Matyldy, taka sama, jak zimą. Forma dobra, zdrowie dopisuje, powodów do narzekań ogólnie brak, nic tylko biec.

Mosina przywitała nas przyjemną jesienną pogodą: nie za ciepło, nie za zimno. W sam raz do biegania. Na początek jak zwykle formalności, pakiety, numery itd. Podobnie, jak zimą, cała strefa startowa zlokalizowana była na obrzeżach Mosiny w terenie leśno-łąkowym. Były namioty “biura” zawodów, strefa wypoczynku na hamakach, stoisko Natural Born Runners z Poznania. Ognisko, później dla zainteresowanych zajęcia jogi, ścianka wspinaczkowa, strefa relaksu na hamakach. Wszystko pięknie zorganizowane i przygotowane na przyjęcie biegaczy oraz osób towarzyszących, które nie były skazane na smętne czekanie, aż "zaczną przybiegać", ale miały zapewnione sporo atrakcji, w postaci choćby wspomnianej już ścianki wspinaczkowej.

Jesienny Forest Run 2016
W namiocie biuro zawodów, a wokół można się rozgościć

Dopełniliśmy formalności, poszliśmy przebrać się do samochodu i już trzeba było zacząć rozgrzewkę, ponieważ dystans 50+ startował o 9 rano. Wreszcie na linię startu i poszli po crossie do Wielkopolskiego Parku Narodowego.

Nie będę opisywał każdego kilometra biegu, bo jak to przeważnie bywa: na początku było łatwo, gdzieś na 30-stym kilometrze trochę się zmęczyłem. Po zaliczeniu punktu odżywczego w okolicach 30-stki odzyskałem siły i kolejne 10 km minęło mi lekko i przyjemnie.

Jesienny Forest Run 2016
Przed startem

Gorzej zaczęło robić się po 40-stym kilometrze. Nie mam pojęcia dlaczego przez całą Sudecką 100 nie miałem żadnego skurczu mięśni, ba nawet najmniejszego sygnału skurczu nie miałem, a tymczasem tutaj, po 40-stu kilometrach biegu, złapały mnie skurcze mięśni dwugłowych uda. Najpierw lewa, później prawa noga. Doszło do tego, że musiałem się zatrzymać i kilka minut odczekać, później delikatnie rozchodzić i dopiero jakoś potoczyłem się dalej, wciąż jednak na granicy kolejnego skurczu. Do tego wszystkiego doszedł całkiem spory ból stóp. Co za cholera - myślałem - przecież trasa biegu nie wiodła przez jakieś kamieniste ścieżki...

Byłem zły i zawiedziony. Chciało mi się krzyczeć i płakać jednocześnie. Traciłem czas, tempo i motywację. W końcu złość przerodziła się w coś pożytecznego i gdzieś przed 45 km stwierdziłem, że mam dość tego człapania i chcę już ten bieg skończyć. Mocno podkręciłem głośność muzyki. Zmieniłem krok, kadencję i na tyle, na ile mogłem, aby nie wywołać skurczu, zacząłem przyspieszać. Byle do mety. I tak to w rozpaczliwo-bojowym stylu wreszcie do upragnionego końca biegu dotarłem. Czas - wstyd się przyznać -  ponad 5 i pół godziny. Nie na to liczyłem. Forest Run pokonał mnie po raz drugi. Trzeciej próby już chyba nie będzie.

Jesienny Forest Run 2016
Przed startem

Tymczasem Matylda startowała godzinę po mnie na dystansie plus minus 21 kilometrów i - jak to ona - biegła sobie spokojnie od startu do mety, ciesząc się po drodze bogato zaopatrzonymi bufetami, i podczas gdy ja jeszcze walczyłem z opornymi skurczami, już odpoczywała sobie na leżaku w okolicach mety oglądając zajęcia jogi. Wynik zimowego startu poprawiła i z czasem w okolicach dwóch i pół godziny szczęśliwie zakończyła przygodę na krótszej trasie Forest Run.


Jesienny Forest Run 2016
Dekoracja zwycięzców

Ani Matylda, ani ja, nie osiągnęliśmy na tym biegu, tego, co osiągnąć chcieliśmy. Forest Run pokazał nam nasze miejsce w szeregu i był lekcją pokory. Może zbyt lekko podeszliśmy do tej trasy - Matylda pewna, że lekko i przyjemnie poprawi wynik z lutego, a ja niesiony złudną nadzieją, że po Sudeckiej 100 Forest Run na pewno nie będzie problemem. Stało się inaczej, ale to dobra lekcja na przyszłość, aby nigdy nie lekceważyć przeciwnika, zarówno człowieka, jak i trasy. Po tej lekcji od razu poczułem więcej pokory przed czekającym mnie niebawem Górskim Półmaratonem Ślężańskim w Sobótce...

Jesienny Forest Run 2016
Można było się trochę zakurzyć biegając po Wielkopolskim Parku Narodowym...

Podobno Matylda ma zamiar wrócić do Mosiny i policzyć się z trasą jeszcze raz, ja chyba zupełnie nie mam na to ochoty. Chociaż w sumie. Mawiają, że do trzech razy sztuka...

  • Podziel się:

To też może Cię zainteresować

0 komentarze