Forest run 2016 - edycja zimowa - przebiegliśmy!
Pierwsza zimowa edycja biegu terenowego Forest Run w Mosinie. Byliśmy tam. Co prawda nie do końca zdrowi, mało odpowiedzialni, ale za to zadowoleni i żądni przygód! Poczytajcie zresztą sami, jak biegaliśmy w Mosinie.
Oj, luty, luty, dałeś ty się nam we znaki, że hej! Tak cieszyliśmy się na możliwość startu w pierwszej zimowej edycji biegu Forest Run organizowanego w Mosinie! Bieg terenowy, świetna trasa, minimalnie dłuższy od półmaratonu - będzie super - myśleliśmy... I byłoby, gdyby kilkanaście dni wcześniej nie przyplątało się jakieś złośliwe przeziębienie.Medal i pamiątkowy buff |
Pożalę się trochę, ale czasem, to po prostu ręce opadają. Biegasz człowieku regularnie i wytrwale, śnieg, nie śnieg, deszcz, nie deszcz. Przygotowujesz się, starasz się i przez cały ten czas jesteś zdrowy jak byk. Nadchodzi termin wymarzonego biegu i klops - bierze cię przeziębienie, a sił i ochoty na bieganie tyle, co u śniętej ryby.
Wiem, wiem, nie ma się co obrażać na okoliczności - jak pisał Marcin Fabjański za Markiem Aureliuszem - lecz czasem ciężko to wszystko tak zdroworozsądkowo uporządkować i przyjąć do wiadomości i aż człowieka skręca na taki zbieg okoliczności, i aż chciałoby się krzyknąć: - Co do jasnej cholery się tu wyrabia?
No nic, mimo wszystko krzyczeć nie będziemy, postaramy się za to napisać, jak to nam poszło na pierwszej zimowej edycji biegu Forest Run.
Na miejsce, czyli do Mosiny koło Poznania, dotarliśmy bez przeszkód. Mosina, niewielkie miasteczko, a start biegu, meta, parking i cała strefa przy mecie, położone były w zupełnym "szczerym polu", w sporym oddaleniu od jakichkolwiek zabudowań.
Między drzewami widać namioty strefy mety |
Gdzieś tutaj będzie meta |
Świetne miejsce. Piękna pogoda, słońce, trochę wiatru. Granica Wielkopolskiego Parku Narodowego. Poszliśmy do namiotowego biura zawodów dopełnić formalności. Pobraliśmy numery, pakiety, czipy pomiarowe i co tam jeszcze, po czym wróciliśmy do samochodu aby się przebrać w ciuszki do biegania.
W okolicy mety |
Matylda do samego końca nie mogła się zdecydować: biec, czy porobić zdjęcia, posiedzieć przy ognisku i z cydrem w ręku oczekiwać mojego powrotu. Wszystko przez to nieszczęsne przeziębienie, które niby aż tak bardzo nie dokuczało, ale któż mógł wiedzieć, jak to będzie podczas 22-kilometrowego biegu terenowego? Koniec końców - chyba pod wpływem widoku rozgrzewających się ludzi i całego tego przedstartowego zamieszania, Matylda zdecydowała, że jednak pobiegnie.
Namiotowe biuro zawodów |
Stoisko sklepu Natural Born Runners |
Weryfikacja trwa |
Przed startem organizatorzy zafundowali małą rozgrzewkę i wreszcie nadeszła ta najbardziej oczekiwana chwila: STARTUJEMY! W biegu wzięło udział niecałe 500 osób, tak więc był to raczej bieg kameralny. Na początku biegło się bardzo przyjemnie, z górki i nieco za szybko, ale nie mogłem się powstrzymać (za co później przyszło mi słono płacić - człowiek to się nigdy nie nauczy)... Cała trasa wiodła po leśnych dróżkach i ścieżkach Wielkopolskiego Parku Narodowego. Nie było nawet odrobiny asfaltu, bądź innej, niż naturalna, nawierzchni. Coś pięknego! Tylko piasek, liście, igliwie, korzenie i czasem kamienie. Nawierzchnia dokładnie taka, po jakiej biegaliśmy przez ostatnie parę miesięcy.
Dla zobrazowania trasy pozwoliłem sobie wkleić mapkę ze strony organizatorów:
Trasa Zimowego Forest Run |
Na trasie organizatorzy rozmieścili cztery punkty odżywcze: było co jeść i co pić. Na punktach woda izotonik, gorąca herbata, banany, pomarańcze. Poza tym, co tu dużo pisać: piękne bieganie z dala od cywilizacji, mimo że Poznań tuż za rogiem. Lekko nie było, bo mimo, że to teoretycznie płaska Wielkopolska, to jednak kilkanaście podbiegów po drodze musieliśmy pokonać.
Matylda dzielnie robiła zdjęcia na trasie - odcinek nad jeziorem |
Chyba najbardziej obciążający psychicznie (fizycznie zresztą też) - przynajmniej dla mnie - był odcinek trasy biegnący wzdłuż brzegu Jeziora Góreckiego. Biegłem jak po sinusoidzie z zakrętami. Góra-dół-zakręt-góra-dół-zakręt, a za zakrętem kolejna górka i tak kilka razy. Na zakończenie natomiast całkiem niezłe podejście, bo podbiegać nawet nie próbowałem, na którym kolana obijały mi się o brodę... Jakoś pod tę górę podlazłem, na górze był punkt odżywczy i dalej trochę z górki i płasko. Od razu lepiej :)
Tak mniej więcej wyglądał odcinek sinusoidalny, o którym napisałem |
Końcówka biegu to całkiem niezły podbieg do mety. Cóż było robić. Mobilizacja resztek sił i jakoś, noga za nogą, pod tę górę się toczyłem, boć przecie zdjęcia robili, to jak tu nie biec ;) Muszę przyznać, że Zimowy Forest Run solidnie mnie wymęczył, a przecież na trasie było sucho i w ogóle nie było śniegu. Gdyby porządnie napadało, to bieg byłby naprawdę niezłym wyzwaniem.
Na trasie biegu |
Z uzyskanego czasu nie jestem dumny. Napiszę tylko, że zmieściłem się w dwóch godzinach, a bieg miał nieco ponad 22 km. Różnica w stosunku do najlepszego czasu z Biegu Lechitów w Gnieźnie to dobrze ponad 10 minut. Broń Boże nie liczyłem na to, że nabiegam tyle, co w płaskim, asfaltowym półmaratonie w Gnieźnie, myślałem jednak, że różnica nie będzie aż tak znaczna. Zwłaszcza, że chyba tydzień wcześniej przebiegłem 30km po zbliżonym terenie, z o wiele mniejszym wysiłkiem i podobnym średnim tempem. No nic, widocznie bieganie z przeziębieniem (nawet lekkim) wymaga o wiele więcej wysiłku, niż bieganie w pełnym zdrowiu.
Tyle o mnie. Matylda znalazła się w o wiele ode mnie gorszym położeniu, ponieważ była po prostu bardziej chora. Nie gorączka, rozbicie, bóle w mięśniach, czy coś w tym stylu, a jedynie potężny, upierdliwy katar... Nie wiem, czy w takim stanie start w tym biegu, to była najlepsza z możliwych decyzja. Wiem, że była to decyzja Matyldy, którą sama po długich przemyśleniach podjęła.
Szczęśliwa Matylda na mecie, już po jedzeniu i z grzanym cydrem w dłoni |
W tym miejscu naprawdę chylę czoła przed uporem i wolą walki Matyldy, bo mimo, że w kiepskiej formie, to jednak do biegu podeszła, a co więcej, ukończyła go w limicie czasowym i to nie na ostatnim miejscu. Chociaż - uczciwie mówiąc - gdy, po tym, jak sam już przybiegłem, pojadłem, popiłem i troszkę odsapnąłem - ponownie ruszyłem na trasę biegu w poszukiwaniu Matyldy, żeby pomóc Jej w dotarciu do mety i zobaczyłem jak wygląda, to byłem ociupinkę zestrachany... Blada jak prześcieradło, wargi niemal sine, zacięta mina i obłęd w oczach ;) Dobra, obłędu w oczach nie było. Jakoś przetrwała te ostatnie metry i wspólnie dotarliśmy do mety. Wielkie, naprawdę wielkie brawa!
Ogniska w strefie mety biegu |
Powiedzieć można, że to głupota, biegać w takim stanie. No cóż. Za mądre to z pewnością nie było. Ale może to właśnie jest prawdziwe życie? Prawdziwe emocje? Uczucia, których nie doświadczymy, siedząc na kanapie. Wspomnienia, których nie zapewnią nam najbardziej nawet ultra-all-inclusive wakacje w tropikach? A w tym miejscu wiem, o czym piszę, ponieważ mieliśmy w życiu okres, gdy namiętnie na tego typu wycieczki jeździliśmy. Czy to znaczy, że nie mamy z nich żadnych wspomnień? Pewnie, że mamy. Lecz i tak częściej wspominamy naszą pierwszą dużą wyprawę rowerową, na którą wybraliśmy się - delikatnie mówiąc - mało przygotowani, na rowerach z odzysku. I tak częściej przywołujemy wspomnienia ze znacznie późniejszej rowerowej wyprawy na Bornholm, mimo tego, że mieliśmy problemy z powrotem do Polski.
Coś w tym jest. To jest coś takiego, że gdy jesteś w tej sytuacji, to może nie do końca ci ona odpowiada. Może jest ciężko, może boli. Może nie wiadomo, czy dasz radę i co będzie dalej. Gdy jednak przetrwasz to wszystko, to później, w miarę upływu czasu, w głowie pozostają tylko te przyjemne wrażenia związane z tamtą sytuacją.
Mówisz: -A pamiętasz, jak ze zwichrowanym kołem, w środku nocy, pędziliśmy rowerami po terminalu promowym w Ystad i nie mieliśmy pojęcia, czy zdążymy? -Pewnie, że pamiętam, to dopiero było! -Albo jak jeździliśmy w potwornych upałach cztery dni na rowerach, tak że aż usiąść nie można było i gdy kobieta, którą poprosiłem o napełnienie bidonów wodą zapytała, dlaczego my się tak męczymy, odpowiedzieliśmy, że chyba po prostu to lubimy?
Kto nigdy nie doświadczył podobnych przeżyć, pewnie tylko uśmiechnie się pobłażliwie i stwierdzi, że to nie jest do końca normalne. Nieważne, jest czy nie jest, na razie nam odpowiada. Ale, ale zbytnio chyba odbiegam od tematu. Wróćmy zatem na metę biegu.
Jeden z hamaków |
A na mecie pełny serwis: folia na plecy, medal na szyję, a obok stoły z czekoladą, bananami, pomarańczami, słodką gorącą herbatą, wodą i izotonikiem. Czego tylko dusza zapragnie! Wszystkiego było w bród i nawet ci, którzy dotarli do mety ostatni, nie zastali pustych stołów i organizatorów krzątających się przy zwijaniu bramy, lecz byli tak samo, a może i nawet goręcej witani na mecie przez konferansjera oraz tych, którzy ukończyli bieg przed nimi, jak ci, którzy jako pierwsi zerwali taśmę.
Później jedzenie na ciepło - pyszna kasza w wersji mięsnej i wegetariańskiej, kawał ciasta, herbata lub kawa do wyboru, a dla tych, którzy nie byli kierowcami, możliwość spróbowania grzanego na miejscu cydru. Do tego wszystkiego w "miasteczku namiotowym" obok mety organizatorzy rozpalili dwa duże ogniska, wokół których można było posiedzieć i cieszyć się przyjemnym ciepłem, a firma UpNap rozwiesiła między drzewami kilka hamaków, w których można było poleniuchować. Słowem: cud, miód i orzeszki w otoczeniu pięknej przyrody!
Ogniska to był bardzo dobry pomysł! |
Jestem raczej oszczędny w pochwałach, lecz w przypadku pierwszej zimowej edycji biegu Forest Run, szczerze muszę napisać: atmosfera na mecie, całościowa organizacja biegu oraz ogólne zaplecze imprezy zasługują na wielkie brawa i najwyższą ocenę. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania i chyba nikomu niczego nie zabrakło. Oby więcej tak zorganizowanych imprez!
W piknikowej atmosferze na mecie |
Do domu wróciliśmy zmęczeni, lecz zadowoleni. Mimo wszystko warto było na Forest Run się wybrać. Ciekawa i urozmaicona trasa, świetna organizacja, dbałość o szczegóły. Zobaczymy, jeżeli w tym terminie nie będziemy biegać gdzie indziej, to może we wrześniu wybierzemy się na jesienną wersję biegu po Wielkopolskim Parku Narodowym? Matylda zapowiada, że jeszcze się z tą trasą policzy...
0 komentarze