Dziennik aktywności fizycznej – 27 kwietnia do 3 maja 2015
Aktywność fizyczna – wtorek – 28 kwietnia 2015: bieg
Niesiona sukcesem ;) Matylda od rana postanowiła pobiegać. Dziś lekkie, regeneracyjne i nietypowe 14km ze średnim tempem 6:34min/km. Więcej niż dziesięć w ramach odpoczynku od dystansu poniżej 10km i dla przekonania się, że można pobiec dalej i nic złego się nie dzieje, a 10km nie jest kresem możliwości :)
Ja dzisiaj odpoczywam - zaleczam jeszcze wszystkie ostatnio zdobyte pęcherze i otarcia. Poza tym po południu i wieczorem znowu zaczęło się jakieś szaleństwo pogodowe i bez większego żalu zrezygnowałem z biegania, zwłaszcza że planowo miało być lekkie 5km.
Aktywność fizyczna – środa – 29 kwietnia 2015: bieg
Mogłem sobie to bieganie odpuścić. Mogłem - zgodnie z planem - pójść na siłownię. Mogłem, ale skąd niby miałem wiedzieć, co się wydarzy? Planowo miałem do zrobienia 9km w tempie 4:44min/km. Nic wielkiego. Krótki, intensywny - jak na moje możliwości - bieg.
Wszystko fajnie, pogoda dobra, nastrój i chęci też - biegnę. Pisałem kiedyś o wysypce, której czasem dostaję po bieganiu. Dzisiaj dość szybko, bo już około czwartego kilometra najpierw zaczęły mnie swędzieć dłonie. Już wiedziałem, że wkrótce mnie obsypie i nie zdążę dobiec do końca "przed faktem" (zazwyczaj reakcja pojawiała się pod koniec, lub już po wysiłku). Później było tylko gorzej. Znacznie gorzej.
Po siedmiu kilometrach biegu z przerwami zrezygnowałem. Czułem się tragicznie: brak sił, ciężki oddech, uczucie "przyduszenia" (jakby coś siadło na klatce piersiowej i uciskało), straszne tętno, opuchnięta i czerwona twarz, opuchnięte wargi, dłonie jak u myszki Miki, pokrzywka na całym ciele. Jakoś powolutku doczłapałem (w sensie: powoli i chwiejnym krokiem doszedłem) do domu. Wziąłem prysznic i dostałem takich dreszczy, jakbym miał ze 40 stopni gorączki. Położyłem się do łóżka. Z czasem stopniowo wszystko ustępowało. Jednym słowem: tragedia. Tak mocnego ataku tej "wysypki" jeszcze nie miałem.
Gdy jako tako doszedłem do siebie, zabrałem się za szukanie, co to może być za dziadostwo - tak, tak - doktor Google - i znalazłem ciekawy artykuł z czasopisma medycznego "Postępy Dermatologii i Alergologii" traktujący o czymś, co nazywa się "anafilaksją powysiłkową związaną (bądź nie) ze spożyciem pokarmu".
W skrócie i uproszczeniu chodzi o to, że prawdopodobnie któryś ze spożytych pokarmów w połączeniu z wysiłkiem fizycznym o odpowiedniej intensywności, bądź też sam wysiłek fizyczny w połączeniu z jakąś specyficzną temperaturą otoczenia, powoduje powstanie reakcji anafilaktycznej.
Sprawa o tyle skomplikowana, że ani sam wysiłek (bez tegoż pokarmu, lub w innej temperaturze), ani też sam ten pokarm bez połączenia z wysiłkiem, lub samo przebywanie w jakiejś temperaturze bez wysiłku fizycznego, takowej reakcji nie powodują. Musi dojść do odpowiedniej kombinacji wyżej wymienionych przyczyn w wersji pierwszej (odpowiednio intensywny wysiłek + pokarm) lub drugiej (odpowiednio intensywny wysiłek + temperatura - najczęściej niska lub nawet i przyjemna, lecz połączona z chłodnym wiatrem - to już piszę z własnej obserwacji). Dodatkowo czynnikiem wpływającym na powstanie reakcji mogą być pyłki roślin (na które kiedyś byłem uczulony), a nawet włókna którejś konkretnej koszulki, używanej przeze mnie do biegania... Zupełna ruletka.
Wszystkie opisane w tym artykule objawy to wypisz wymaluj to, czego doświadczyłem. Kiepsko. Raz, że - ze względu na dużo możliwości kombinacyjnych poszczególnych "elementów" wywołujących tę reakcję - trudno określić, co jest tak naprawdę jej przyczyną, dwa - nie ma na to żadnej skutecznej terapii.
W przypadku reakcji związanej z jedzeniem i wysiłkiem zaleca się nie jeść niczego min 4 godziny przed wysiłkiem i godzinę po wysiłku, w przypadku reakcji związanej z temperaturą otoczenia, pozostaje chyba tylko zmiana miejsca zamieszkania...
Faktem jest, że gdy biegam w niedzielę (przeważnie rano) to przed biegiem niczego nie jem. Gdy startuję w jakimś biegu, to także zazwyczaj przed biegiem zjem banana, lub wafla ryżowego z miodem i tyle. I nigdy - ani w niedzielę, ani na żadnym z biegów - nie przytrafiła mi się ta reakcja anafilaktyczna. W tygodniu natomiast, biegam przeważnie pomiędzy 17.00 a 18.00. Ostatni posiłek zjadam około godziny 15.00. Całkiem więc możliwe, że któryś ze składników moich posiłków w połączeniu z wysiłkiem o odpowiedniej intensywności wywołuje tę reakcję, ponieważ od 15.00 do 18.00 nie mijają cztery godziny. Zdaję sobie sprawę z tego, że to nie jest mechanika precyzyjna i że równo po upływie czterech godzin od posiłku można już bezpiecznie biegać. Każdy człowiek jest inny. Niemniej jednak, trzy godziny w moim przypadku, a np cztery lub pięć na wszelki wypadek, mogą robić jakąś różnicę.
Na razie plan jest taki, że w dni, kiedy biegam, spróbuję jeść wcześniej (w przypadku siłowni nie ma to żadnego znaczenia, ponieważ po siłowni, czy rowerze nigdy jeszcze taka reakcja mi się nie przytrafiła i pewnie, gdybym nie zaczął biegać, nigdy bym się o niej nie dowiedział). Zobaczę, czy ma to jakiś wpływ na tę anafilaksję. Jeżeli tak - to bardzo dobrze - małym nakładem sił i środków pozbędę się problemu. Jeżeli nie... to na razie nie wiem, co. W każdym razie wolałbym na przyszłość unikać takich "atrakcji", bo wstrząs anafilaktyczny to ogólnie raczej dość poważna sprawa i może mi się czasem przytrafić, że opuszczę ten łez padół w czasie biegu z narastającą prędkością...;)
No i na tyle dziennika w tym tygodniu. W związku z wyjazdem na majówkę po tej nieszczęsnej środowej przygodzie zakończyliśmy bieganie na ten tydzień i w czwartek ruszamy ku przygodzie, a od piątku mamy zamiar przesiąść się na trzy dni na rowery. Czy pogoda dopisze? Czy uda nam się zwiedzić planowane miejsca? Zobaczymy. Jakkolwiek by nie było, na pewno napiszemy o tym na blogu.
No i na tyle dziennika w tym tygodniu. W związku z wyjazdem na majówkę po tej nieszczęsnej środowej przygodzie zakończyliśmy bieganie na ten tydzień i w czwartek ruszamy ku przygodzie, a od piątku mamy zamiar przesiąść się na trzy dni na rowery. Czy pogoda dopisze? Czy uda nam się zwiedzić planowane miejsca? Zobaczymy. Jakkolwiek by nie było, na pewno napiszemy o tym na blogu.
2 komentarze
O to ja takiego banana staram się zjeść także pół godziny/40 minut przed zawodami a przed treningami w tygodniu staram się 2 godziny nie jeść - czasami jest to trudne, bo wracając późno z pracy nie wiem co robić pierwsze: jeść czy biec? Biegać zaś lubię wieczorami, po całym dniu lubię nerwa zabiegać :)życzę dalszego biegania bez zbędnych "przyjemności" :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNormalnie - w tygodniu - jem jakieś trzy godziny przed biegiem. Widocznie potrzebuję więcej czasu. Będę kombinował. Spróbuję jeść jakieś cztery godziny przed biegiem i zobaczę, co się będzie działo.
OdpowiedzUsuń