Bieganie metodą Danielsa i VDOT, co ja o tym myślę
Lubię wiedzieć. Jakoś tak się przyzwyczaiłem, że zabierając się za coś chcę mieć chociaż podstawową podbudowę teoretyczną. Taką jakąś minimalną bazę, na której można się oprzeć. Wiem, wiem, baza i nadbudowa może co niektórym źle się kojarzyć, ale tak jakoś wyszło ;)
Na początku, gdy zaczęliśmy biegać, w celu owej bazy stworzenia, trochę poczytałem w internecie. Pewnie za mało, bo szybko dorobiłem się kontuzji. Nie mogłem biegać. Postanowiłem się dokształcić.
Pierwszą książką o bieganiu, którą kupiliśmy, był poradnik "Bieganie metodą Gallowaya. Ciesz się dobrym zdrowiem i doskonałą formą!" autorstwa Jeffa Gallowaya. Na początek przygody z bieganiem był to znakomity wybór. Książka ostudziła nieco niezdrowe zapały nowicjuszy, dostarczyła wielu cennych informacji i dzięki wiedzy w niej zawartej zaczęliśmy biegać bardziej "z głową", stopniowo przyzwyczajając ciało do wysiłku.
Jak powiadają: Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Tak było i w naszym przypadku. Około roku, może trochę mniej, biegaliśmy sobie spokojnie i w zdrowiu metodą Gallowaya. Czegoś jednak zaczęło brakować, chcieliśmy - a szczególnie ja - czegoś więcej. Może dalej, może szybciej. Chcieliśmy spróbować czegoś nowego. Może pobiec w jakimś biegu masowym...
W poszukiwaniu wiedzy kupiłem książkę "Trening z pulsometrem" - Joe Friela. Jak się okazało, nie była to lektura dla nas, a na pewno nie na naszym poziomie zaawansowania. Książka przeczytana, jednak na razie leży na półce i czeka na lepsze czasy, tudzież na moment, w którym dorośniemy do biegania na takim poziomie, o ile w ogóle kiedyś to nastąpi.
Wreszcie, w nasze ręce wpadło tytułowe "Bieganie metodą Danielsa". Książka bardzo polecana, określana mianem "biblii dla biegaczy", książki która zrewolucjonizowała bieganie w Polsce itp. Dość ostrożnie podchodzę do takich entuzjastycznych określeń. Ponieważ jednak trafiła się okazja, to przy zakupie innych książek, do koszyka wrzuciliśmy także i "Bieganie metodą Danielsa" w najnowszym wydaniu.
Jak możemy dowiedzieć się z informacji zawartych w książce, Jack Daniels ma ponad 50 lat doświadczenia w trenowaniu wielu najlepszych na świecie długodystansowców, a spod jego ręki wyszło 30 indywidualnych mistrzów USA na różnych dystansach. Jest dwukrotnym medalistą Igrzysk Olimpijskich w pięcioboju nowoczesnym (1956, 1960). Odnotował na swoim koncie lata studiów i badań dotyczących biegów długodystansowych, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Szwecji. Posiada tytuł doktora fizjologii ruchu na Uniwersytecie Stanowym Winconsin w Madison. Studiował również fizjologię wysiłku w Królewskim Centralnym Instytucie Gimnastyki w Sztokholmie, gdzie jego promotorem był Per-Olaf Åstrand.
Czy - dla nas - początkujących bądź co bądź biegaczy - książka napisana przez tak doświadczonego biegacza, trenera i naukowca, faktycznie okazała się rewolucją, a wiedza w niej zawarta zupełną i objawioną mądrością? No, niestety może nie do końca. Książka, owszem, solidna, konkretna, zawiera sporą dawkę teorii, lecz - jak dla nas - zbyt wymagająca..., trochę onieśmielająca i przytłaczająca ilością fachowych określeń. Może zbyt "zawodowo" podchodząca do tematu (chociaż w sumie, czy to wada, czy raczej przeciwnie?) Nie chodzi oczywiście o zrozumienie treści, lecz raczej o przedstawione plany, wskaźniki i zasady treningowe. A może po prostu, ta akurat część książki nie jest dla nas, na etapie biegania, na którym obecnie się znajdujemy?
Bardzo spodobała nam się sama część teoretyczna, czyli rozdziały traktujące o zasadach treningu, technice biegania, postawie, prawidłowej kadencji, pokonywaniu zbiegów i podbiegów, sposobach oddychania, intensywności, czy wreszcie bardzo ciekawy system określania możliwości biegowych w oparciu o wartość wskaźnika VDOT (zachęcamy do przeczytania ciekawego wywiadu z Jackiem Danielsem dotyczącego wskaźnika VDOT) okazały się ciekawe w odbiorze i bardzo pouczające.
Wiedza o tym, w jaki sposób najkorzystniej oddychać, jak i ile kroków stawiać, aby bieg był bezpieczny, ekonomiczny i wydajny, to coś, co naprawdę się przydaje i rzeczywiście działa. Pomalutku zacząłem testować opisywane metody oddychania i to faktycznie ma sens. Niestety, część poświęcona samym planom treningowym, to - przynajmniej na razie - zupełnie nie nasza bajka.
Może przesadzam, lecz Daniels zakłada naprawdę dość sporą częstotliwość treningów. Patrząc na to z punktu człowieka pracującego (na razie przynajmniej), regularnie trzy razy w tygodniu chodzącego na siłownię, w sezonie chcącego dołożyć do tego wszystkiego długie wyjazdy rowerowe, to tego czasu robi się naprawdę niewiele i sensowne zorganizowanie wszystkiego zaczyna wymagać trochę dyscypliny i uporządkowania.
Ciekawą odskocznią od tych dość intensywnych planów treningowych jest rozdział mówiący o bieganiu dla zdrowia. Tutaj Daniels prezentuje kilka prostych, lecz solidnie zbudowanych i dogłębnie wyjaśnionych planów biegowych oznaczonych różnymi kolorami. Od planu dla zupełnie początkujących, po plan, którego realizacja pozwoli nawet na przebiegnięcie maratonu w czasie, którego nie trzeba będzie się wstydzić. Ten rozdział wydaje się nam bardziej skierowany do "zwykłych" ludzi. Do ludzi, dla których bieganie to nie wszystko, a wynik jest tylko dodatkiem do dobrej zabawy na powietrzu, choć bardziej zaawansowane plany i tak zakładają biegi cztery razy w tygodniu.
Chociaż - jak już wspomniałem - plany biegowe Danielsa charakteryzują się wysoką częstotliwością, to jednak nie jest on jakimś trenerem-tyranem, który goni do upadłego, byle szybciej, za wszelką cenę. Wręcz przeciwnie, jak powiedział w wywiadzie dla wydawnictwa Inne Spacery:
Starajcie się osiągnąć maksymalną kondycję przy minimalnym nakładzie pracy. Nie próbujcie osiągać maksymalnych rezultatów poprzez maksymalną pracę. Jeżeli zastanawiacie się, który typ treningu wybrać, zawsze wybierzcie łatwiejszy. Kluczem do sukcesu w bieganiu jest konsekwencja. A unikanie kontuzji jest jedną z najważniejszych rzeczy, by zachować konsekwencję.
Czy warto zatem sięgnąć po książkę Danielsa? Warto. Warto choćby dlatego, że zawsze przecież lepiej wiedzieć więcej, niż mniej. Warto po to, by mieć usystematyzowaną, solidną i popartą doświadczeniem wiedzę zawsze pod ręką. Warto, bo zawsze lepiej uczyć się od kogoś, kto wie, o czym mówi, niźli opierać się na tzw. "broscience", która szczególnie w kręgach związanych z siłownią, ma się niestety całkiem dobrze, lecz z równym powodzeniem można ją spotkać także i w innych dziedzinach sportu i życia...
Być może nie cała ta wiedza będzie nam potrzebna dzisiaj, już, od razu. Kto wie, może dzisiaj "weźmiemy" z tej książki rozdział o prawidłowym oddychaniu, a za trzy lata z przyjemnością zrealizujemy najbardziej zaawansowaną wersję planu przygotowującego do maratonu i powiemy: -Kurcze, dobrze że mam tę książkę! Być może...
Powie ktoś: Po co wydawać pieniądze na książkę, z której wykorzystamy tylko jakąś część? Odpowiem ja myślą wyrażoną przez jakiegoś mądrego człowieka:
Jeśli myślisz, że edukacja drogo kosztuje, sprawdź, ile kosztuje ignorancja
1 komentarze
"Wynik jest tylko dodatkiem do dobrej zabawy na powietrzu" - tutaj Matylda w pełni się z tym zgadza. Chociaż zawsze gdzieś tam o tym wyniku też się myśli.
OdpowiedzUsuń