Pierwszy poważniejszy bieg ultra - Sudecka 100

Biegać coraz dalej i w terenie. Po lasach, górach, łąkach! Ta myśl chodziła za mną od jakiegoś już czasu. Stopniowo przystosowywałem swoje treningi do takiego właśnie biegania. Wolno, lecz długo. Dlaczego? W sumie to sam nie za bardzo wiem. Bo jest ciekawie? Bo można się sprawdzić? Bo przy okazji można zobaczyć piękne krajobrazy i zwiedzić kolejny zakątek Polski? Bo w takim bieganiu jest posmak tajemniczych wypraw w nieznane?

Dla takich widoków warto biegać ultra!
Dla takich widoków warto biegać ultra!


Pewnie wszystko powyższe po trochu. Taka ekstremalno-przygodowa mieszanka biegowa. Chyba właśnie ku temu będę się skłaniał. Pierwszym małym krokiem na drodze do długiego biegania był mój tegoroczny start w Ultracrossie GWiNT na dystansie 55km. Pewnie, że Wielkopolska to nie góry, a 55km to zaledwie przedsmak ultra, ale od czegoś trzeba wszak zacząć. GWiNT pokazał mi, że wszystkie "asfaltowe" tempa nijak mają się do biegania po piaszczystych leśnych ścieżkach. Pierwsze mini ultra dość skutecznie zweryfikowało moje pojęcie o tym, co mogę, a za co lepiej, żebym się jeszcze nie zabierał.

Moje pierwsze mini-ultra

Przyznam, że po Gwincie trochę zwątpiłem w sens startu w Sudeckiej Setce. Jak tu ruszać w góry, do tego w nocy, gdy zwykły - choć powiedzieć trzeba, dość ciężki - cross zdrowo dał mi się we znaki i kończyłem go ze słabym czasem i solidnym zmęczeniem... Straciłem pewność siebie i trochę się wystraszyłem. Stwierdziłem jednak, że skoro już się zapisałem, to będę dalej solidnie trenował i stanę na starcie.

Od początku dobrze wiedziałem, że pełne 100km to jeszcze nie jest bieg dla mnie, dlatego też Sudecka 100 bardzo pasowała mi pod względem możliwości wyboru dystansu, bo wbrew nazwie można tu pobiec maraton i być sklasyfikowanym na dystansie 42km, można zakończyć bieg na 72km i być sklasyfikowanym na tym właśnie dystansie, można wreszcie przebiec pełne 100km i na tej trasie zostać klasyfikowanym.

Moim zamiarem było zaliczenie 72km i na taki właśnie dystans nastawiałem się, trenując do Sudeckiej 100. Stwierdziłem, że jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a sam bieg mi się spodoba, to pełną setkę pobiegnę w przyszłym roku.

Wśród codzienności, pracy, biegania i rozmyślań nad tym, czy aby na pewno wiem, co robię, niepostrzeżenie nadszedł dzień, w którym mieliśmy wyruszyć do Boguszowa-Gorc, tu bowiem od 28 już lat organizowana jest Sudecka 100. Bez przeszkód, choć na rezerwie paliwa, dojechaliśmy na miejsce, zakwaterowaliśmy się w jakże uroczym domu gościnnym Rodar, którego zdecydowanym, największym i... no dobra - nie napiszę, że jedynym plusem - jest jego lokalizacja w rynku Boguszowa i poszliśmy dopełnić formalności przed biegiem. Dwa domy dalej. Dosłownie. Pełen komfort. Podpisałem cyrograf, pobrałem numer i całkiem bogaty pakiet startowy. Zrobiliśmy jeszcze jakieś małe zakupy spożywcze i pozostało mi już tylko odpoczywać przed startem.

Rodar - widok z okna naszego pokoju na zabytkowy kościół w Boguszowie-Gorcach
Rodar - widok z okna naszego pokoju na zabytkowy kościół w Boguszowie-Gorcach

Może i bez fantazji oraz wygód, ale za to tanio i w super lokalizacji
Może i bez fantazji oraz wygód, ale za to tanio i w super lokalizacji

Sudecka 100 rusza o 22.00 z rynku w Boguszowie-Gorcach. Dodatkowego smaczku całemu biegowi nadaje fakt, że sporą jego część pokonuje się w nocy, w zupełnych ciemnościach, przedzierając się przez górskie szlaki przy świetle czołówek.

Boguszów-Gorce - Rynek - przed startem Sudeckiej 100
Boguszów-Gorce - Rynek - przed startem Sudeckiej 100

Boguszów-Gorce - Rynek - przed startem Sudeckiej 100
Boguszów-Gorce - Rynek - przed startem Sudeckiej 100

Boguszów-Gorce - Rynek - przed startem Sudeckiej 100
Boguszów-Gorce - Rynek - przed startem Sudeckiej 100

Start z rynku uświetnia pokaz sztucznych ogni, a później... później, po rundzie honorowej wokół rynku, pozostaje już tylko zanurzyć się w ciemność lasu i biec. Biec dokąd oczy, a właściwie zielone strzałki namalowane na drzewach, poniosą!

Pokaz sztucznych ogni podczas startu Sudeckiej 100
Pokaz sztucznych ogni podczas startu Sudeckiej 100

Takoż i zrobiłem. Po rundzie honorowej byłem niemal na końcu stawki biegaczy, lecz specjalnie się tym nie przejąłem, ponieważ wiedziałem, że tempo, którym biegnę i tak wystarczy mi do tego, aby w zadowalającym dla mnie czasie dotrzeć do mojej mety na 72km w Grzędach.

Na punkcie odżywczym gdzieś w środku lasu i nocy
Na punkcie odżywczym gdzieś w środku lasu i nocy

Jak się biegło? Dobrze, nastrojowo, klimatycznie... Wkrótce dotarliśmy do pierwszej górki noszącej wdzięczną nazwę Mniszek. Mniszek może i wysoki nie jest, ale stromy niczego sobie i podejście pod niego na pewno spowodowało żywsze bicie serca u niejednego biegacza. Po Mniszku były dwa szczyty Trójgarbu, które prawdę mówiąc, dokładnie nie wiem, gdzie i kiedy były. Jakoś tak przeprawiłem się przez nie niepostrzeżenie. Nie to, żebym biegł nie wiadomo jak szaleńczym tempem. Ooo, co to, to nie. Po prostu w ciemnościach nocy zupełnie inaczej odbiera się otoczenie i te dwa szczyty jakoś umknęły mej uwadze.

Na punkcie odżywczym gdzieś w środku lasu i nocy
Na punkcie odżywczym gdzieś w środku lasu i nocy

Męczącą górką, którą dokładnie zapamiętałem, był natomiast Chełmiec i nużące, długie pod niego podejście. Droga była całkiem wygodna, zmniejszyłem światło czołówki, włączyłem audiobooka i pozwoliłem pochłonąć się narracji, aby jakoś umilić sobie podejście. Na ciągły podbieg pod tę górę jestem jeszcze za słaby, a marsz nie jest aż tak bardzo męczący i po pewnym czasie robi się zwyczajnie nudno i monotonnie. Koniec końców jakoś pod ten Chełmiec podszedłem. Później poszło szybciej, ponieważ Chełmiec jest gdzieś w okolicach 40-stego km, a meta maratonu oraz kolejny punkt odżywczy znajduje się na stadionie w Boguszowie-Gorcach. Na stadion i metę maratonu wbiegłem, gdy zaczynało świtać. Zjadłem banana i batona, którego miałem w plecaku, popiłem słodkiej kawy, łyknąłem izo, czołówkę zapakowałem do plecaka i ruszyłem w dalszą drogę.

A po nocy wstaje kolejny dzień
A po nocy wstaje kolejny dzień

Dzień zapowiadał się gorący i słoneczny. Na szczęście wiedziałem, że bieg zakończę jeszcze przed nadejściem upału i była to niezwykle pokrzepiająca myśl. Trochę biegnąc, trochę maszerując, dotarłem w pewnym momencie do całkiem urokliwego miejsca. Ładny domek, stacja wyciągu, jakaś górka... Zaraz, zaraz, czy aby my nie musimy dostać się na szczyt tej góreczki? Oczywiście, przede mną w pełnej okazałości ukazał się Dzikowiec. Najbardziej chyba strome podejście całego biegu. Może i nie bardzo długo, ale za to niezwykle intensywnie! Dobrze, że było sucho, bo gdyby w nocy popadało, to naprawdę zrobiłby się problem z dotarciem na szczyt. Nie podchodziliśmy w miejscu widocznym na zdjęciu, lecz bardziej w lewo, ścieżką wiodącą łukiem przez las.

Cóż to za wieża tam na szycie? Aaa, to Dzikowiec - Ooo - trzeba się tam wdrapać
Cóż to za wieża tam na szycie? Aaa, to Dzikowiec - Ooo - trzeba się tam wdrapać

Podpierając się nosem i pomagając nogom rękoma, z wielkim mozołem wdrapałem się na Dzikowiec. I wiecie co Wam powiem? Było warto! Dla widoku, który ujrzałem ze szczytu, a który możecie zobaczyć na poniższym zdjęciu, naprawdę było warto jak jasna cholera! Coś pięknego po prostu. Ciężko to opisać i słowami wyrazić. Nie jestem jakiś specjalnie uczuciowy, ale takie momenty pozostają w pamięci. Po całej praktycznie nocy na nogach, po pokonaniu niemal 60-ciu kilometrów, wejść wczesnym rankiem na szczyt i w ciszy i zadumie cieszyć się tak wspaniałą panoramą! Polecam!

Widok niemal ze szczytu Dzikowca
Widok niemal ze szczytu Dzikowca

Zrobiłem pamiątkowe zdjęcie i po kilkunastu krokach usłyszałem wesołe - Dzień dobry! Witamy na 55km na punkcie Dzikowiec. Przepak? A może herbata lub kawa? - wołał ktoś z obsługi punktu. Boże święty - mało się nie popłakałem - Macie tu kawę? - spytałem z niedowierzaniem. - A jakże - usłyszałem w odpowiedzi - z cukrem pan sobie życzy czy bez?

Dzikowiec - a to już widok z samego szczytu
Dzikowiec - a to już widok z samego szczytu

Na szczycie Dzikowca, na punkcie 55km wypiłem pyszną kawę z cukrem, zjadłem banana, a oczy moje cieszyły się pięknym widokiem roztaczającym się wokół. Powtórzę się: to trzeba przeżyć, tego opisać się nie da.

Punkt odżywczy na Dzikowcu - dzięki za pyszną kawę i wesołe powitanie!
Punkt odżywczy na Dzikowcu - dzięki za pyszną kawę i wesołe powitanie!

Pokrzepiony na duszy i ciele, ruszyłem ci ja z Dzikowca w dalszą drogę. Do mety pozostało już tylko niecałe 20km. Ot, taki półmaraton na zakończenie. Ogólnie za Dzikowcem było całkiem przyjemnie. Spory kawałek drogi biegłem z innym uczestnikiem biegu. Trochę rozmawialiśmy, trochę szliśmy. Mimo kilku podejść i stromych zbiegów droga minęła bardzo szybko i nie wiedzieć kiedy, znalazłem się na szczycie Lesistej Wielkiej.

Widoczek przy Uschłym lub Suchym Drzewie na górki, po których biegliśmy w nocy - od lewej do prawej
Widoczek przy Uschłym lub Suchym Drzewie na górki, po których biegliśmy w nocy - od lewej do prawej

Później to już w zasadzie było z górki. Na zakończenie w nagrodę chyba, organizatorzy poprowadzili trasę biegu, pięknym łagodnym zbiegiem aż do 72km. Dobiegłem do zaplanowanej mety kilkanaście minut po 9 rano. Po przekroczeniu punktu pomiarowego zameldowałem, że tu kończę bieg i to byłoby na tyle. Na stadion do Boguszowa dotarłem wraz z innymi kończącymi tutaj bieg transportem podstawionym przez organizatora. A tam Matylda i medal i koniec. Przebiegnięte. Bez jakiegoś nadludzkiego wysiłku, w całkiem dobrej formie - zaliczone!

Sudecka 100 - gdzieś na trasie
Sudecka 100 - gdzieś na trasie

Czy nie miałem ochoty na tym 72km pobiec dalej (bo jest to jak najbardziej możliwe i regulaminowe rozwiązanie), aż do "właściwego" końca na 100km? Uczciwie mówiąc - nie miałem. Miałem plan na 72km. Plan zrealizowałem. Co prawda limitem czasowym, który pozwalał na dalszy bieg była godzina 12.00 w południe, czyli dobiegając nieco po 9 rano do tego limitu, miałem jeszcze sporo czasu (ci którzy przekraczali punkt 72km po godzinie 12 w południe nie mogli już podjąć dalszego biegu do 100km), ale widząc błękitne niebo bez jednej chmurki, widząc coraz wyżej wspinające się słońce, niespecjalnie miałem ochotę ryzykować. Myślę, że jakoś dolazłbym do mety. Ale czy wówczas miałbym tak przyjemne wspomnienia z tego biegu jak obecnie? Myślę, że nie. Można to uznać za asekuranctwo i brak fantazji. Może to i racja, ale dzięki temu skończyłem bieg w bardzo dobrej formie, z uśmiechem na ustach i mam po co wracać do Boguszowa za rok - tym razem - o ile chęci, czas i zdrowie pozwolą - już na pełną Sudecką 100. Tak - bez fantazji i zgodnie z planem. Bo jakiś plan być musi. Bo bez planu wszystko się rozłazi...

W kolejce po medal - przebiegłem swoje 72km!
W kolejce po medal - przebiegłem swoje 72km!

Pierwsze większe ultra - Sudecka 100
Pierwsze większe ultra - Sudecka 100


Przebiegnięcie 72km zajęło mi trochę ponad 11 godzin. Najlepsze było to, że jakiś czas po zakończeniu biegu dostałem SMS-a informującego mnie, że na dystansie 72km zająłem czwarte miejsce w kategorii M40! Niemożliwe! Ja, czwarte miejsce? Później przyszło oczywiście małe niezadowolenie: - Cholera, a dlaczego nie trzecie? Żebym wiedział, pobiegłbym szybciej... Koniec końców, po ogłoszeniu oficjalnych wyników okazało się, że znalazłem się poniżej tego czwartego miejsca w M40 na 72km. Może to i nawet lepiej. Przynajmniej nie mam problemu, że dlaczego nie trzecie ;)

Podczas, gdy ja biegałem, Matylda znalazła Złoty Pociąg
Podczas, gdy ja biegałem, Matylda znalazła Złoty Pociąg

Na całej trasie nie korzystałem z żadnego przepaku. Stwierdziłem, że nie mam takiej potrzeby. Wszystko, czego potrzebowałem, miałem w plecaku, poza tym punkty odżywcze rozstawione były dość gęsto. Moim zdaniem, biegnąc moim tempem, przy pogodzie jaka była, nie było sensu korzystać z przepaków.

Cały bieg pokonałem w butach Brooks Cascadia 10, po drodze ani razu ich nie zdejmowałem, bo nie było takiej potrzeby. Buty - poza tym, że słabe i o małej żywotności (ta nieszczęsna przecierająca się siatka) - spisały się bardzo dobrze. Pełen komfort na zbiegach, dobre trzymanie, bez różnicy, czy to piasek, czy kamienie. Płytka chroniąca stopę przed ostrymi kamieniami to bardzo dobry pomysł, choć stopy i tak troszkę bolały. Obyło się natomiast bez najmniejszych otarć, pęcherzy i czarnych paznokci.

Brooks Cascadia 10 - w takich butach biegłem
Brooks Cascadia 10 - w takich butach biegłem

Cały swój dobytek niosłem w plecaku biegowym Salomon Skin Pro 3 Set (3l pojemności i bukłak 1.5l). Plecak Salomona uważam za całkiem pakowny, mimo stosunkowo niewielkiej pojemności. Biega mi się z nim wygodnie, nie przeszkadza, nie ociera. Dobry sprzęt. Przynajmniej na biegi typu Sudecka 100. Zresztą, wszystko zależy od tego ile punktów odżywczych jest po drodze, ile i jakich rzeczy trzeba zabrać, czy biegniemy latem, czy zimą. Jak dla mnie na ten bieg był on w zupełności wystarczający i zmieściłem w nim wszystko, czego potrzebowałem.


Salomon Skin Pro 3 Set - mój biegowy plecaczek z bukłakiem
Salomon Skin Pro 3 Set - mój biegowy plecaczek z bukłakiem

Salomon Skin Pro 3 Set - mój biegowy plecaczek z bukłakiem
Salomon Skin Pro 3 Set - mój biegowy plecaczek z bukłakiem


W nocy drogę oświetlała mi czołówka Mactronic Phantom o łącznej mocy 500 lumenów i zasięgu do 190m. Phantom to sprzęt "z grubej rury". Kawał lampy. Pojemnik na baterię może i trochę przyciężki, ale ogólnie komfort biegu z tą lampką oceniam jako dobry. Jeżeli chodzi o jasność i zasięg - można z nią spokojnie jeździć na rowerze. Świeci naprawdę potężnie, a kosztuje w miarę przyzwoicie.

Mactronic Phantom - mimo sporej wagi da się z tym biegać, a 500 lumenów wystarczy nawet na najciemniejsze lasy
Mactronic Phantom - mimo sporej wagi da się z tym biegać, a 500 lumenów wystarczy nawet na najciemniejsze lasy


Reszta stroju to koszulka z ubiegłorocznego półmaratonu w Sobótce, do tego spodenki Rogelli, czapeczka od Asicsa (tak nawet ją upchnąłem do tego plecaczka), mp3 Sandisk-a, o której pisałem kiedyś recenzję i to byłoby na tyle, jeżeli chodzi o wyposażenie.

Co jadłem? Głównie banany. W zasadzie to niemal wyłącznie banany na punktach. Co zabrałem do plecaka? Dwa spore batony węglowodanowo-białkowe (jeden zjadłem na 44km, drugi dopiero po biegu), trzy różne żele - każdy z innej parafii (zjadłem po drodze jeden z ActivLab-a - niedobry jak cholera, pozostałe dwa doniosłem do końca biegu), dwa shoty magnezowe - jeden wypiłem przed biegiem, drugi na 44km (nie wiem, czy coś dały, ale i nie zaszkodziły). Miałem też trochę rodzynek, które jednak w całości dowiozłem do mety. To byłoby na tyle. Podsumowując: bieg pokonałem o kilku bananach, dwóch shotach magnezowych, jednym sporym batonie, niezliczonej ilości arbuzowego izotonika w puszkach, dwóch kubkach słodkiej kawy i kilku litrach wody. Tak mniej więcej. Dodatkowo rano w dniu biegu i kilka godzin przed biegiem wsunąłem po jakieś 250g ryżu z orzechami, rodzynkami, masłem, jajkami i cynamonem. Na bogato, a co!


A tak wygląda profil Sudeckiej 100
A tak wygląda profil Sudeckiej 100


Biegło mi się dobrze. Nie miałem jakichś ścian, spadków energii, kryzysów itp. Faktycznie dość nużące było podejście pod Chełmiec, ale tylko nużące, nic ponad to. Żadnych upadków, raz trochę na zbiegu nadwyrężyłem kostkę, na tyle jednak niegroźnie, że po kilkuset metrach o tym zapomniałem.

A poza tym? Poza tym nic. Pewnie, że nogi bolały, ale ciężko żeby nie bolały po 72km biegu po górskich szlakach. Spora kamienistość dróżek powodowała także, że nieco czuć było stopy, ale - jak pisałem - zastosowana w Cascadiach płytka dość skutecznie zapobiegała jakimś większym bólom zmęczeniowym.

Jedynym zgrzytem w całym tym super biegu było zachowanie niektórych jego uczestników. Konkretnie chodzi mi o śmiecenie na szlaku. Wstyd. Po prostu wstyd i hańba! Żeby biec przez park krajobrazowy i beztrosko wyrzucać po drodze puszki po izotoniku i opakowania po żelach!

Jakimże trzeba być tępym troglodytą i półgłówkiem, żeby tak robić. Czy tak trudno zapakować tę puszkę, czy opakowanie do plecaka i donieść na kolejny punkt? Czy to wymaga takiego nadludzkiego wysiłku? 

Oburzamy się bardzo, gdy nagle ktoś zabrania nam gdzieś biegać, pieklimy się, gdy zmieniają trasy biegów, ale pomyślmy, jak będą patrzeć na nas osoby odpowiedzialne za zezwolenia i organizację, jeżeli po biegu zostawimy za sobą śmietnik? Sami sobie psujemy opinię! 

Napiszę jeszcze raz: niby dorośli i kulturalni ludzie, a zachowują się jak zwykłe chamy i prostaki! A co tam - wyrzucę - niech sobie obsługa chodzi po lesie i zbiera... Moim zdaniem za przyłapanie zawodnika na śmieceniu na szlaku powinna być kara natychmiastowej dyskwalifikacji. Od razu i bezapelacyjnie! Nie umiesz się zachować, to zabieraj dupsko i zmykaj do domu, brudasie!

Poza tym - wyżej opisanym - skrajnie głupim zachowaniem niektórych uczestników, bieg oceniam jako bardzo przyjemny i naprawdę super - podkreślę to jeszcze raz - super i wspaniale przygotowany. Mimo późnej pory - żywiołowy doping. Start z pokazem sztucznych ogni. Mnóstwo punktów odżywczych, na punktach spory wybór jedzenia i picia. Fantastyczna i zaangażowana obsługa! 


Wolontariusze i wszyscy z obsługi - dla Was wielkie dzięki za wszystko (punkt na Dzikowcu to w ogóle zasługuje na osobną nagrodę). Za pomoc, za humor, za zaangażowanie, za uśmiech i dobre słowo. Byliście naprawdę niesamowici! Dzięki, dzięki i jeszcze raz dzięki! Jesteście bezbłędni i tak trzymajcie!

Dodam jeszcze, że cena za udział w biegu powalała - w pozytywnym tego słowa znaczeniu - jedyne 50 zł! Za przebogaty pakiet startowy, za profesjonalne przygotowanie, bezbłędne oznakowanie trasy, za wspaniałą i zawsze pomocną obsługę, za opiekę medyczną na trasie, za posiłek po biegu, za świetną atmosferę. Po prostu - czapki z głów panie i panowie! Kłaniam się nisko, szczerze podziwiam i jeżeli tylko będę mógł, za rok melduję się ponownie w Boguszowie-Gorcach na Sudeckiej 100!


Po biegu zostaliśmy jeszcze jedną noc w Rodarze. Trochę pospałem, trochę odsapnąłem. Matylda nadrobiła zaległości w lekturze ;) W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Wałbrzych i Zamek Książ. Pogoda niestety już się popsuła. Zrobiło się trochę chłodno, trochę padało i ogólnie nastroju do jakichś wielkich eksploracji nie było. Poza tym... poza tym trochę bolały mnie nogi... ;)


Zamek Książ
Zamek Książ

Zamek Książ
Zamek Książ

Zamek Książ
Zamek Książ

Jeden z kociej szajki zamkowej - dowiedzieliśmy się, że jest tam około 40-stu kotów...
Jeden z kociej szajki zamkowej - dowiedzieliśmy się, że jest tam około 40-stu kotów...

  • Podziel się:

To też może Cię zainteresować

0 komentarze