Z wizytą u szyitów, biegacz na masarni, czyli o co tu chodzi

Czy siłownia i bieganie to dwa zupełnie różne światy? Kuba Frołow w czasopiśmie "Bieganie", w swoim lekko satyrycznym tekście zdaje się twierdzić, że tak. Ja - jako stary "szyita" - uważam, że niekoniecznie. Jesteście ciekawi o co w tym wszystkim chodzi? Zapraszamy do lektury!


Biegacz na siłowni
Czy biegacz na siłowni, to faktycznie ciało obce?


Od jakiegoś już czasu prenumerujemy magazyn "Bieganie". Wszyscy, którzy jakiś związek z tym sportem mają, pewnie doskonale wiedzą, o jakim czasopiśmie mowa. Na dniach dostaliśmy najnowszy numer na styczeń-luty 2016 roku. Nawiasem mówiąc - o wiele ciekawszy od grudniowego - gorąco zachęcam do przeczytania, bo jest kilka ciekawych artykułów. Paru rzeczy można się dowiedzieć, a z pewnymi tekstami można się nie zgadzać. Słowem: jest co czytać - polecamy.

W tymże styczniowo-lutowym numerze "Biegania" znaleźć można m.in. felieton zatytułowany "Z wizytą u szyitów". Autorem tego tekstu jest Kuba Frołow. Dlaczego wspominam o tym akurat artykule? Ano dlatego, że - można powiedzieć - żyję w obu światach przez Autora opisywanych. W świecie biegaczy (niedługo, bo zaledwie nieco ponad dwa lata, ale jednak) oraz - od wielu już lat - w świecie "szyitów", czyli bywalców siłowni, lub "siłki", jak określa ich Kuba.

Kim są "szyici"? Oczywiście są to stereotypowo postrzegani "mieszkańcy siłki", inaczej określani mianem "karków" - od wielkich karków, lub szyj - liczba mnoga (chociaż tak anatomicznie kark i szyja to chyba jednak nie to samo). W felietonie nie idzie jednak o szczegóły anatomiczne, ale o uwypuklenie różnic dzielących światy "szyitów" i biegaczy, tudzież klubów fitness - cokolwiek to określenie znaczy - i "siłek", czy jak kto woli "masarni" (od robienia masy oczywiście). Odnoszę delikatne wrażenie, jakby Autor chciał przedstawić uprawiających kulturystykę, jako pewnego rodzaju dziwaków zamkniętych w swoich śmierdzących salkach.

Najprawdopodobniej tekst miał mieć wymowę humorystyczną, czy być taką jakby satyrą na siłki i ich bywalców. I w sumie, to sam nieźle się bawiłem, czytając artykuł Kuby, a część z zawartych w tymże spostrzeżeń, uważam za jak najbardziej prawdziwe. Mimo wszystko jednak wydaje mi się, że Autor trochę przedobrzył. Za bardzo "pojechał po stereotypach" niepotrzebnie je utrwalając oraz wprowadzając jakiś zadziwiający podział na dobre i przyjazne kluby fitness oraz dziwne, śmierdzące i wzbudzające uśmiech politowania siłki, na których siedzą "szyici".

Otóż będąc - jak mogę się domyślać - na jednej z owych siłek, dziwi się Autor niezmiernie temu, że ćwiczący wydają
(...) jęki, stęki i sapania w trakcie wykonywania ciężkich ćwiczeń siłowych. A to wszystko z zaciętą miną, grymasem nieznoszącym odpuszczenia choćby na krok.
Szanowny Panie Kubo - jako wieloletni bywalec siłki - gorąco zachęcam do przeprowadzenia małego eksperymentu. Wrzucamy na sztangę choćby te 150kg i robimy z tym ciężarkiem trzy, no może chociaż dwie serie siadów po jakieś 6-10 powtórzeń każda. W czasie przeprowadzania eksperymentu gorąco zachęcam do portretowego uśmiechu od ucha do ucha oraz nieśmiało namawiam do dyskretnego i cichutkiego wydychania powietrza przez nos. Wszelkie jęki i stęki są oczywiście zupełnie nie na miejscu.

Czytając o "jękach i stękach" na siłce, tak jakoś począłem się dziwić, dlaczegóż to biegacze kończący bieg zazwyczaj są zasapani, a i miny mają czasem nietęgie. Powinni się chyba raczej promiennie uśmiechać i delikatnie oddychać przez nos, nie są wszak "szyitami". Przez grzeczność nie wspomnę już o biegaczach, którym cieknie z nosa, a chusteczka to dla nich zbędne obciążenie i o tym, że lepiej wtedy nie biec za takim delikwentem...

Nie wiem, dokąd Pan Kuba trafił, ale pisanie że

(...) na wychudzonych anorektyków w koszulkach z półmaratonu czy maratonu (a nawet triathlonu!) uwagi się nie zwraca. To ciała obce w zatęchłej salce (...). Nawet okazja do prymitywnego porechotania i wygłoszenia ukradkiem knajackich żartów nie stanowi wystarczającego powodu, by ich obecność tolerować.

delikatnie mówiąc - nieco mija się z prawdą. U nas na siłce - tak celowo używam tego sformułowania - u nas na siłce zatem, nikt nikomu nie daje do zrozumienia, że nie tu jego miejsce. A ćwiczyć przychodzą różni ludzie. Są tacy którzy robią martwy ciąg po 250kg, ale są też i tacy, którzy ledwo sam gryf podnoszą. To, że ktoś jest - wedle Autora - "wychudzonym anorektykiem" wcale nie oznacza, że nie dysponuje on siłą porównywalną z 90-cio kilowym szyitą. Cóż to w ogóle za dziecinne licytacje! Innej siły potrzebuje biegacz, czy skoczek w dal, innej trójboista, a jeszcze inaczej sytuacja wygląda w przypadku kulturysty.

Panie Kubo i wszyscy myślący podobnie - jako bywalec siłki mówię Wam: naprawdę na siłowni mało kogo obchodzi to, co robią inni. Mało kogo interesuje to, co ty tam przy tej maszynie tworzysz. No, chyba że wyczyniasz naprawdę jakieś przedziwne akrobacje... Ważniejsze jest, żebyś nie stał przy sprzęcie do ćwiczeń i przez pół godziny nie gadał z kolegami (choć niestety wielu ludzi tak robi). Przychodzisz, robisz swoje i wychodzisz. Tyle w temacie. Tak jak na biegu. Każdy biegnie, na ile może. Owszem, zdarza mi się czasem komuś coś podpowiedzieć, ale robię to tylko wtedy, gdy widzę, że człowiek ewidentnie nie ma pojęcia, co zrobić z urządzeniem, na którym siedzi lub też - w przypadku ćwiczeń z wolnym ciężarem - wykonuje coś tak nieprawidłowo, że może zrobić sobie krzywdę.

Matylda często opowiada mi o obawach kobiet, które chciałyby na siłowni poćwiczyć, ale albo się boją, albo wstydzą... A tymczasem zupełnie nie ma czego! Ludzie, nie bójcie się siłowni! To nie jest miejsce spotkań jakiejś dziwnej sekty! Nikt z ćwiczących nie posiada "wiedzy wlanej" i od pierwszego wejścia nie wiedział wszystkiego, a wielu jest takich, którzy i po stu wejściach nie wiedzą zbyt wiele, choć wydaje im się, że jest inaczej. Masz ochotę zapisać się na siłownię? Zapisz się. Jeżeli jest taka możliwość  skorzystaj z dnia próbnego za darmo. Jak nie wiesz, do czego coś służy, to pytaj. Zazwyczaj na sali jest ktoś, kto będzie w stanie udzielić sensownej informacji.

Żarty, śmiechy i docinki, tudzież "prymitywne rechotanie" (nawiasem mówiąc - świetne określenie - bardzo mi się podoba). Pewnie, że są - jak w każdym innym miejscu, w którym gromadzą się ludzie. Na linii startu przed biegiem też można się nasłuchać. Już gdzieś to pisałem, ale napiszę jeszcze raz: czasem stojąc wśród startujących i słysząc to, co mówią, mam wrażenie, że "co ja robię tu" i najchętniej chyłkiem bym się wycofał, bo tu jakieś "same miszcze" biegną... Gdzie mi - prostemu szyicie - do całego tego biegowo zaawansowanego towarzystwa...

Można by tak jeszcze kilkanaście cytatów z tekstu Kuby wyciągnąć, tylko po co. Nie wiem, jaka jest wiedza Autora z zakresu ćwiczeń siłowych, umiejętności układania treningów, periodyzacji (tak, tak, na siłce też jest periodyzacja), odżywiania w sportach siłowych itd. Pisanie zaś o nieśmiertelnym kurczaku z ryżem, to zwykłe powielanie stereotypów, świadome lub nie, szerzenie tzw. "bro science", co utwierdza mnie w przekonaniu, że tekst miał mieć jednak wymowę satyryczną (bo nie wierzę, by Pan Kuba słyszał jeno o kurczaku z ryżem).

Poza wszystkim, czy wśród biegaczy tak trudno byłoby znaleźć odpowiedniki "szyitów"? Ludzi, którzy mają najnowsze buty, najlepsze "obcisłe", tysiąc gadżetów, tak że biegną obwieszeni niczym choinka, zegarek z funkcją monitorowania wszystkiego itp? Ludzi, którzy znają się na wszystkim, a tych którzy nie złamali w maratonie trzech godzin, traktują jak powietrze? Przypuszczam, że taki artykuł można by napisać o uprawiających każdą możliwą dziedzinę sportu.

Wszędzie są - co tu dużo owijać w bawełnę - chamy i prostaki. Wszędzie są mądrale i "miszcze". Wszędzie tak jest, lecz tylko środowisko siłowni dorobiło się takiej jakiejś niechlubnej opinii. Napisałem ten tekst, bo trochę mi przykro, gdy czytam takie rzeczy, jak felieton Kuby. Na siłownię, czy siłkę, chodzą w większości normalni, zwykli ludzie, tak samo jak biegają w większości normalni ludzie. Czarne owce trafiają się wszędzie - jako wyjątek potwierdzający regułę. A przykro mi dlatego, że teraz, gdy wreszcie to dawne postrzeganie siłowni jako tajemniczego klubu dla karków ulega zmianie, nie jest potrzebne pisanie tekstów w stylu: - Byłem na siłce i śmiali się ze mnie, bo jestem chudy i mam koszulkę z maratonu. Po co to komu? Równie dobrze ktoś inny mógłby napisać: - Byłem pobiegać i śmiali się ze mnie, bo jestem gruby i głupio wyglądam w legginsach.

Jestem za tym aby nie dzielić, a łączyć. Nie tworzyć jakichś dziwnych podziałów w stylu: szyici - biegacze, a raczej razem - jako ludzie aktywni, amatorsko uprawiający sport - przykładem swojej aktywności oraz wytrwałością, zachęcać tych, którzy żadnego sportu nie uprawiają, aby coś zaczęli ze sobą robić.

Nieważne, biegacz, kulturysta, rowerzysta, triathlonista, pływak, narciarz biegowy, czy ktokolwiek inny. Ważne, żeby pokazywać tym nieaktywnym, że sport jest dobry. I nie mówię tu o sporcie zawodowym, bo uważam, że niemal każda dziedzina sportu zawodowego, nie ma ze zdrowiem wiele wspólnego. Mówię o sporcie amatorskim, tym uprawianym przez nas. Przez tysiące osób, które normalnie pracują, utrzymują rodzinę, zajmują się domem itp. a dodatkowo jeszcze znajdują czas na to, aby uprawiając sport, walczyć o swoje zdrowie, o lepszego siebie, o - jak ja to mówię - lepszą jakość życia. Ćwiczmy i pokazujmy wszystkim, że to jest dobre! A na zakończenie serdeczne pozdrowienia dla Pana Kuby Frołowa - może gdzieś w sieci natknie się na ten tekst - od zupełnie zwyczajnego szyity-biegacza :)

Jeżeli coś w tym tekście Cię zainteresowało, zbulwersowało, masz zupełnie inne zdanie na poruszany w tym artykule temat, lub jeśli po prostu chcesz wyrazić swoją opinię, to serdecznie zapraszamy do dyskusji w komentarzach. Bez moderacji i odrzucania tego, co nam - autorom bloga - się nie podoba, ale też bez chamstwa, wulgaryzmów i z poszanowaniem zdania innych dyskutujących. Dzięki za to, że jesteście, bo gdyby czytać nie było komu, to i pisać by się nie chciało…

  • Podziel się:

To też może Cię zainteresować

0 komentarze