Nieortodoksyjne rozważania o systemie
Czy człowiek zawsze musi dążyć do czegoś więcej w sferze materialnej? Czy zawsze musi rozbudowywać i powiększać swoje projekty, biznesy, firmy? Czy nigdy nie może powiedzieć: OK, dotarłem do momentu, który mnie zadowala pod względem finansowym i prestiżowym. Wystarczy. Nie potrzebuję więcej.
Skąd to pytanie? Otóż, czasem odnoszę wrażenie, że ktoś wmówił nam, że musimy bezustannie rozwijać nasze biznesy, że wciąż musimy napędzać wzrost gospodarczy. Że coś małego i solidnego nie pomaga gospodarce. Ba, ktoś wmawia nam, że nie mając dzieci jesteśmy nieproduktywnymi pasożytami! Że mamy bez przerwy zwiększać, produkować, kupować i się rozmnażać!
Jako przykładu użyję rzeczywistego przypadku firmy, która z małego warsztatu, cenionego przez społeczność lokalną za fachowość i solidność, rozrosła się do rozmiarów wielkiej firmy serwisowej, zaczęła zatrudniać kogo popadnie, obniżyła jakość usług, a w końcu popadła w długi, została zlicytowana i zamknięta, a właściciel po tych wszystkich perypetiach, postarzały o dwadzieścia lat, ze zszarpanymi nerwami i zdrowiem, wrócił do tego, co było na początku i mozolnie od nowa zaczął odzyskiwać zaufanie i prestiż.
Czy takie zmiany są nieuniknione? Czy człowiek - my, Ty i ja - nigdy nie jest w stanie powiedzieć: DOŚĆ! Mam, co mam. Wystarcza mi to do godnego życia. Nie potrzebuję więcej samochodów, domów, telewizorów i pralek. Nie potrzebuję następnej hali produkcyjnej. Zabezpieczyłem byt swój i swoich bliskich. Skupię się na solidności, jakości i dbałości o moich stałych klientów.
Wiadomą rzeczą jest, że nie chodzi mi o spoczywanie na laurach i stwierdzenie: Teraz mam tyle i już więcej nic robić nie muszę. Trzeba dbać o jakość, o modernizację, trzeba przyswajać nową wiedzę, technologie. Trzeba modernizować. To jest normalne.
Niekoniecznie jednak trzeba w imię bożka nieustającego wzrostu gospodarczego brać na siłę stu kredytów, których później nie będzie można spłacić, dusić pracowników jak cytrynę, kilka razy w roku zmieniać samochód i za wszelką cenę się rozwijać w sensie: rozrastać, powiększać, "chapać więcej". Powie ktoś: "Kto nie idzie do przodu, ten się cofa. Rezygnując ze wzrostu wypadasz z rynku.". Czy aby na pewno? Czy nie można być np. małą rodzinną firmą produkującą - powiedzmy - bardzo dobre jakościowo wędliny na lokalny rynek? Czy od razu trzeba stawać się wielką przetwórnią wytwarzającą kiełbasę z MOM-u, wody i Bóg wie, czego jeszcze?
Czy taki sposób patrzenia nie został nam narzucony przez system, w którym tkwimy? Czy nie zostaliśmy czasem otumanieni przez ludzi mówiących, że gospodarka wciąż musi się rozwijać, rozrastać, że PKB musi się zwiększać? Idąc dalej, czy system promujący stały wzrost ma sens. Czy system, który doprowadził do szaleńczej eksploatacji złóż naturalnych i promujący natychmiastowość i bylejakość pomoże nam w osiągnięciu szczęścia? Czy ta, coraz mocniej i szybciej nakręcająca się spirala, nie pęknie kiedyś z wielkim hukiem? Dokąd, do jakiego momentu gospodarka będzie się powiększała i rozwijała? I wreszcie najważniejsze może pytanie: czy system oparty na długu ma sens?
Może to i naiwne i pozbawione podstaw pytania. Może rację mają ci, którzy na siłę kreują potrzeby, po to, aby potem je zaspokajać, nakręcając tym samym ów mityczny wzrost gospodarczy. Może ludzie powinni gonić za dobrem materialnym od rana do wieczora, z krótką przerwą na sen i robienie dzieci. Może i tak. Może nawet i komuś takie życie się podoba. Szkoda tylko, że bardzo często po kilku lub kilkunastu latach pogoni za dobrobytem, zatrzymuje się takowy delikwent zdyszany i schorowany, z pierwszym zawałem, rakiem, miażdżycą, czy innym choróbskiem. Zatrzymuje się i zauważa, że tak naprawdę, to do tej pory nawet nie miał czasu, aby cieszyć się tymi wszystkimi dobrami, o które tak zabiegał, że niczego poza tą swoją firmą nie zobaczył, że nie pamięta swojego życia, że nie widzi zachodów i wschodów słońca, że ostatnio "znaków wiosny lub jesieni" szukał w przedszkolu...
0 komentarze