Kobieta w biegu - opowiastka o tym, jak to było z Biegiem Kobiet we Wrocławiu
Ostatnia niedziela była dla nas dniem wyjazdu do Wrocławia na przeznaczony w zasadzie tylko dla kobiet bieg, organizowany przez "Kobietę w biegu". Więcej o organizatorce serii imprez biegowych dla kobiet przeczytać możecie na jej stronie internetowej. Skrótowo napiszę tylko, że organizatorka jest pracującą kobietą, którą rozpiera energia i która postanowiła tą biegową pasją i modą na bieganie zarazić inne kobiety, organizując biegi kobiet.
Rozgrzewka przed Biegiem Kobiet we Wrocławiu |
Biegi te odbywają się w różnych miastach. Jak na razie, zawsze rozgrywane są na dystansie 5km. We Wrocławiu bieg odbywał się w Parku Szczytnickim. Biuro zawodów, start i meta usytuowane były na terenie wrocławskiej Hali Stulecia. Jak można wnioskować z tego wstępu, Bieg Kobiet to impreza, bardziej niż na wyniki i bicie życiowych rekordów, nastawiona na promocję biegania, zdrowego stylu życia. Piszę o tym patrząc na bieg oczami faceta i powiedziałbym, że jest to przyjemna kobieca impreza towarzyska połączona z bieganiem. Jest tu czas na "babskie" pogaduchy, w pakiecie startowym znajdziemy jakieś drobne kosmetyki, a w nagrodę po biegu wygrać można wózek dla dziecka.
Matylda zapisała się na ten bieg głównie ze względu na miejsce, w którym się odbywał. Bardzo lubi bowiem okolice Hali Stulecia, Ogród Japoński i sam Park Szczytnicki we Wrocławiu, że o zielonym Biskupinie nie wspomnę.
Drugim, lecz nie mniej ważnym czynnikiem, który zachęcił ją do udziału w tym biegu był... tak, tak, był to właśnie brak mężczyzn na trasie biegu. Brak - jak to Matylda mawia - "prężenia bicepsów przed biegiem i gęstej od nagromadzonego testosteronu atmosfery". Brak obmyślania strategii, chwalenia się osiągnięciami itp. typowo męskich smaczków towarzyszących biegom koedukacyjnym.
Co by nie mówić, trochę racji w tym jest. I nadal piszę to z punktu widzenia mężczyzny. Czasem, stojąc gdzieś w okolicach startu, lub już w strefie przed startem i słysząc opowieści otaczających mnie grupek biegaczy, zaczynam się zastanawiać, co ja tutaj w ogóle robię. No bo tak:
Tak sobie więc stoję i myślę:
- Cholera jasna! Toć ja tu przecież na szarym końcu przybiegnę… Wszyscy wokół tak bardzo doświadczeni, zmotywowani, tyle mają fajnego sprzętu na sobie, pojedli bomb energetycznych przed startem, a na drogę mają tyle żeli, że co dziesięć minut mogą brać jeden. Gdzie ja tutaj ze swoim wstydliwie w kieszonce jedynym żelem na dziesiąty kilometr przeznaczonym, się pcham.
W którymś z ostatnich numerów „Wysokich Obcasów Extra” Zbigniew Mikołejko popełnił felieton zatytułowany „Samcowisko”. Najkrócej - za panem profesorem - samcowisko to doraźna recepta na na udowodnienie swojej „samcowatości”. Samcowisko to
Samcowiska to "gry mocy wczesnokapitalistycznego chowu". Chodzi w nich o to, aby jakoś zachować swoją samczą wartość w warunkach mocno nieciekawej rzeczywistości. Mikołejkowa definicja samcowiska wypisz wymaluj, dokładnie opisuje to, czego często doświadczyć można stojąc na linii startu biegów masowych. Sporo tu samców w wieku produkcyjnym, którzy na przeróżne sposoby jakoś tę swoją męskość ugruntować próbują.
Być może czytający ten tekst panowie uznają mnie za jakiegoś zdrajcę lub odszczepieńca od męskiego rodu, lecz - uwierzcie mi - pisząc tę dygresję nie miałem zamiaru jakoś takich zachowań krytykować lub potępiać. Wiem, że one były, są i będą. Taki jest świat i takie są samce. Przywołując je w kontekście biegu przeznaczonego tylko dla kobiet chciałem raczej bardziej unaocznić powód, dla którego Matylda tak chętnie na Bieg Kobiet się zapisała. Właśnie w tym momencie, gdy piszę ten tekst, zamieniliśmy z Matyldą kilka zdań dotyczących tematu i padło stwierdzenie, że
Czasem odnoszę wrażenie, że mężczyźni pracujący w mocno stresujących warunkach, w firmach nastawionych na sukces, gdzie liczą się rosnące krzywe i kolorowe słupki w Excelu, że ci mężczyźni nieświadomie przenoszą swoje „pracownicze” przyzwyczajenia na inne dziedziny życia. W tym także na bieganie. Że rywalizacja, która ma być zdrowym dodatkiem do radosnego i relaksującego zajęcia, jakim jest amatorskie bieganie, staje się dla nich głównym motorem całej zabawy. Że liczy się tylko wynik i to wynik za wszelką cenę. Ginie gdzieś w tym wszystkim to, dla czego chyba większość z nas rozpoczynała bieganie: chęć poruszania się na powietrzu, zamiar zrzucenia nadmiernych kilogramów, prowadzenie zdrowszego trybu życia itp.
I tak oto zamiast radosnej zabawy, relaksu i wypoczynku mamy czasem „samcowisko” i programowanie na sukces za wszelką cenę. Pewnie, że rywalizacja i duch walki są potrzebne, niemniej jednak „znaj proporcją, mocium panie”… Nie jesteśmy zawodowcami, nie żyjemy z biegania, nie róbmy więc z niego sprawy życia i śmierci.
Ad rem jednak, ad rem, bo rozgadałem się trochę nie na temat i dygresja zaczyna przerastać temat główny. Jak pewnie Czytelnicy naszego bloga wiedzą, większość tekstów piszę ja - Leon - facet. Tym razem jednak ładnie poprosiłem Matyldę o stworzenie kilku zdań na temat wrocławskiego Biegu Kobiet. No bo jakże to tak, żeby nie biorący udziału w przeznaczonej dla kobiet imprezie facet, robił jej opis? Toć to zupełnie nie po bożemu. Czas więc na „kobiecą” część tekstu o Biegu Kobiet!
Decyzję o zapisaniu się na Bieg Kobiet podjęłam spontanicznie, jako taki luzacki przerywnik między wrześniowymi startem w biegu na 10 km w Oławie i debiucie półmaratońskim w Kaźmierzu. Poza tym bardzo przypadło mi do gustu miejsce organizacji tej imprezy, bo:
Po rozgrzewce wszystkie panie sprawnie ustawiły się na starcie biegu, którego trasa wiodła przez malownicze alejki Parku Szczytnickiego. Biegło mi się bardzo dobrze, choć w połowie trasy złapała mnie kolka, która skutecznie zastopowała mnie na pewien czas. Nie wiem skąd wzięły się te problemy. Śniadanie – bardzo symboliczne zresztą, zjadłam kilka godzin wcześniej. Może nie powinnam była pić pysznej latte przed biegiem?
Pomimo tych problemów wbiegłam na metę z czasem ok 27 minut, co oznacza, że biegłam średnio 5:29, co dla mnie jest sporym osiągnięciem.
Podsumowując bieg zaliczam do udanych przede wszystkim ze względu na sympatyczną, nieformalną atmosferę pikniku, tuż przed biegiem i poczucie, że w bieganiu nie bicie kolejnych rekordów jest najważniejsze, ale radość, którą daje bieganie w grupie uśmiechniętych osób, dzielących wspólną pasję. Do zobaczenia za rok!
Tyle Matylda. Od siebie dodam jeszcze, że po biegu wybraliśmy się na krótki spacer po Ogrodzie Japońskim usytuowanym w Parku Szczytnickim. Ostatnio byliśmy tam ładne kilka lat temu i przy okazji biegu postanowiliśmy ponownie odwiedzić to urocze miejsce.
Ogród powstał w roku 1913 jako jedna z ekspozycji Wystawy Sztuki Ogrodowej odbywającej się w ramach Wystawy Stulecia. Obecny kształt ogrodu zawdzięczamy pracy polskich i japońskich specjalistów, którzy przez dwa lata stworzyli piękny zakątek o typowo japońskim charakterze.
Uroczyste otwarcie ogrodu odbyło się w maju 1997 roku. Wrocławski Ogród Japoński zwiedzać można od kwietnia do końca października, a normalny bilet wstępu (w roku 2015) kosztuje 4 zł, tak więc portfeli nie zrujnujemy. Jeżeli będziecie we Wrocławiu w okolicach ZOO i Hali Stulecia to naprawdę warto i do Ogrodu Japońskiego zajrzeć. Miłe miejsce na relaks, wyciszenie i odpoczynek.
Panorama okolicy Hali Stulecia - fontanna, pergola |
Drugim, lecz nie mniej ważnym czynnikiem, który zachęcił ją do udziału w tym biegu był... tak, tak, był to właśnie brak mężczyzn na trasie biegu. Brak - jak to Matylda mawia - "prężenia bicepsów przed biegiem i gęstej od nagromadzonego testosteronu atmosfery". Brak obmyślania strategii, chwalenia się osiągnięciami itp. typowo męskich smaczków towarzyszących biegom koedukacyjnym.
Bieg Kobiet - odbiór pakietów startowych |
Hala Stulecia we Wrocławiu |
Co by nie mówić, trochę racji w tym jest. I nadal piszę to z punktu widzenia mężczyzny. Czasem, stojąc gdzieś w okolicach startu, lub już w strefie przed startem i słysząc opowieści otaczających mnie grupek biegaczy, zaczynam się zastanawiać, co ja tutaj w ogóle robię. No bo tak:
- mam takie tanie i nie wpisujące się w najnowsze trendy buty,
- nie mam w ogóle paska z żelami,
- nie mam pojemniczków z przeróżnymi tajemniczymi potionami przytroczonych do pasa,
- o camelbacku to już nawet nie wspomnę,
- moich łydek nie opinają uciskowe skarpety,
- tanie słuchawki i odtwarzacz MP3 z poprzedniej epoki nijak nie przydają mi splendoru,
- a telefon… o telefonie lepiej nie mówić, zresztą i tak z nim nie biegam.
Tak sobie więc stoję i myślę:
- Cholera jasna! Toć ja tu przecież na szarym końcu przybiegnę… Wszyscy wokół tak bardzo doświadczeni, zmotywowani, tyle mają fajnego sprzętu na sobie, pojedli bomb energetycznych przed startem, a na drogę mają tyle żeli, że co dziesięć minut mogą brać jeden. Gdzie ja tutaj ze swoim wstydliwie w kieszonce jedynym żelem na dziesiąty kilometr przeznaczonym, się pcham.
Bieg Kobiet we Wrocławiu - w oczekiwaniu na start |
Bieg Kobiet we Wrocławiu - energetyczna i kolorowa rozgrzewka |
W którymś z ostatnich numerów „Wysokich Obcasów Extra” Zbigniew Mikołejko popełnił felieton zatytułowany „Samcowisko”. Najkrócej - za panem profesorem - samcowisko to doraźna recepta na na udowodnienie swojej „samcowatości”. Samcowisko to
zgromadzenie przypominające nieco tokowisko głuszczów albo cietrzewi, zwłaszcza wtedy, kiedy w „okolicy” rozgadanych facetów pojawia się jakaś kobieta
Samcowisko to (…) nie zlot samczyków w dowolnym wieku. Przeważają tacy po trzydziestce, którzy coś już ugrali albo coś już przegrali
Samcowiska to "gry mocy wczesnokapitalistycznego chowu". Chodzi w nich o to, aby jakoś zachować swoją samczą wartość w warunkach mocno nieciekawej rzeczywistości. Mikołejkowa definicja samcowiska wypisz wymaluj, dokładnie opisuje to, czego często doświadczyć można stojąc na linii startu biegów masowych. Sporo tu samców w wieku produkcyjnym, którzy na przeróżne sposoby jakoś tę swoją męskość ugruntować próbują.
Bieg Kobiet we Wrocławiu - energetyczna i kolorowa rozgrzewka |
Być może czytający ten tekst panowie uznają mnie za jakiegoś zdrajcę lub odszczepieńca od męskiego rodu, lecz - uwierzcie mi - pisząc tę dygresję nie miałem zamiaru jakoś takich zachowań krytykować lub potępiać. Wiem, że one były, są i będą. Taki jest świat i takie są samce. Przywołując je w kontekście biegu przeznaczonego tylko dla kobiet chciałem raczej bardziej unaocznić powód, dla którego Matylda tak chętnie na Bieg Kobiet się zapisała. Właśnie w tym momencie, gdy piszę ten tekst, zamieniliśmy z Matyldą kilka zdań dotyczących tematu i padło stwierdzenie, że
Przed biegiem nikt się nie napinał, wszyscy się cieszyli, plotkowali i robili zdjęcia
Czasem odnoszę wrażenie, że mężczyźni pracujący w mocno stresujących warunkach, w firmach nastawionych na sukces, gdzie liczą się rosnące krzywe i kolorowe słupki w Excelu, że ci mężczyźni nieświadomie przenoszą swoje „pracownicze” przyzwyczajenia na inne dziedziny życia. W tym także na bieganie. Że rywalizacja, która ma być zdrowym dodatkiem do radosnego i relaksującego zajęcia, jakim jest amatorskie bieganie, staje się dla nich głównym motorem całej zabawy. Że liczy się tylko wynik i to wynik za wszelką cenę. Ginie gdzieś w tym wszystkim to, dla czego chyba większość z nas rozpoczynała bieganie: chęć poruszania się na powietrzu, zamiar zrzucenia nadmiernych kilogramów, prowadzenie zdrowszego trybu życia itp.
I tak oto zamiast radosnej zabawy, relaksu i wypoczynku mamy czasem „samcowisko” i programowanie na sukces za wszelką cenę. Pewnie, że rywalizacja i duch walki są potrzebne, niemniej jednak „znaj proporcją, mocium panie”… Nie jesteśmy zawodowcami, nie żyjemy z biegania, nie róbmy więc z niego sprawy życia i śmierci.
Ad rem jednak, ad rem, bo rozgadałem się trochę nie na temat i dygresja zaczyna przerastać temat główny. Jak pewnie Czytelnicy naszego bloga wiedzą, większość tekstów piszę ja - Leon - facet. Tym razem jednak ładnie poprosiłem Matyldę o stworzenie kilku zdań na temat wrocławskiego Biegu Kobiet. No bo jakże to tak, żeby nie biorący udziału w przeznaczonej dla kobiet imprezie facet, robił jej opis? Toć to zupełnie nie po bożemu. Czas więc na „kobiecą” część tekstu o Biegu Kobiet!
Bieg Kobiet - na linii startu |
Decyzję o zapisaniu się na Bieg Kobiet podjęłam spontanicznie, jako taki luzacki przerywnik między wrześniowymi startem w biegu na 10 km w Oławie i debiucie półmaratońskim w Kaźmierzu. Poza tym bardzo przypadło mi do gustu miejsce organizacji tej imprezy, bo:
- Po pierwsze Wrocław – to według mnie najsympatyczniejsze duże miasto na mapie Polski.
- Po drugie okolice Hali Stulecia z pięknym parkiem, pergolą i fontannami to miejsce które darzę olbrzymią sympatią i z którym związane jest wiele miłych wspomnień.
- Poza tym chciałam zobaczyć jak biegnie się w kobiecym gronie, bo wszystkie biegi, w których do tej pory brałam udział, mimo coraz liczniejszych reprezentantek płci pięknej, są zdominowane przez panów.
Bieg Kobiet |
Mimo tego, że bieg rozpoczął się z lekkim opóźnieniem, to warto było poczekać. Przed startem odbyła się bardzo energetyczna i dynamiczna rozgrzewka prowadzona przez świetną instruktorkę, która bez trudu zachęciła niemal trzystuosobową grupę biegaczek do wspólnej zabawy.
Bieg Kobiet |
Po rozgrzewce wszystkie panie sprawnie ustawiły się na starcie biegu, którego trasa wiodła przez malownicze alejki Parku Szczytnickiego. Biegło mi się bardzo dobrze, choć w połowie trasy złapała mnie kolka, która skutecznie zastopowała mnie na pewien czas. Nie wiem skąd wzięły się te problemy. Śniadanie – bardzo symboliczne zresztą, zjadłam kilka godzin wcześniej. Może nie powinnam była pić pysznej latte przed biegiem?
Pomimo tych problemów wbiegłam na metę z czasem ok 27 minut, co oznacza, że biegłam średnio 5:29, co dla mnie jest sporym osiągnięciem.
Bieg Kobiet - pamiątkowy medal |
Podsumowując bieg zaliczam do udanych przede wszystkim ze względu na sympatyczną, nieformalną atmosferę pikniku, tuż przed biegiem i poczucie, że w bieganiu nie bicie kolejnych rekordów jest najważniejsze, ale radość, którą daje bieganie w grupie uśmiechniętych osób, dzielących wspólną pasję. Do zobaczenia za rok!
Tyle Matylda. Od siebie dodam jeszcze, że po biegu wybraliśmy się na krótki spacer po Ogrodzie Japońskim usytuowanym w Parku Szczytnickim. Ostatnio byliśmy tam ładne kilka lat temu i przy okazji biegu postanowiliśmy ponownie odwiedzić to urocze miejsce.
Ogród Japoński we Wrocławiu - brama wejściowa |
Ogród Japoński we Wrocławiu |
Ogród powstał w roku 1913 jako jedna z ekspozycji Wystawy Sztuki Ogrodowej odbywającej się w ramach Wystawy Stulecia. Obecny kształt ogrodu zawdzięczamy pracy polskich i japońskich specjalistów, którzy przez dwa lata stworzyli piękny zakątek o typowo japońskim charakterze.
Ogród Japoński we Wrocławiu - pawilon herbaciany |
Ogród Japoński we Wrocławiu |
Ogród Japoński we Wrocławiu |
Ogród Japoński we Wrocławiu |
Ogród Japoński we Wrocławiu |
Ogród Japoński we Wrocławiu |
Uroczyste otwarcie ogrodu odbyło się w maju 1997 roku. Wrocławski Ogród Japoński zwiedzać można od kwietnia do końca października, a normalny bilet wstępu (w roku 2015) kosztuje 4 zł, tak więc portfeli nie zrujnujemy. Jeżeli będziecie we Wrocławiu w okolicach ZOO i Hali Stulecia to naprawdę warto i do Ogrodu Japońskiego zajrzeć. Miłe miejsce na relaks, wyciszenie i odpoczynek.
Ogród Japoński we Wrocławiu |
0 komentarze