Zaufaj życiu, czyli żyjemy tylko tu i teraz - innego życia nie będzie


Marcin Fabjański - Zaufaj życiu
Marcin Fabjański - Zaufaj życiu


Nie należy się gniewać na bieg wypadków. Nic ich to bowiem nie obchodzi.


Tym razem, żeby nieco odetchnąć od tematyki biegowej, kilka moich przemyśleń dotyczących książki Marcina Fabjańskiego zatytułowanej "Zaufaj życiu. Nie zakochuj się w przelatującym wróblu". Książkę kupiliśmy z polecenia piszącej inspirujące teksty na G+ Emmy Ernst, za co bardzo jesteśmy Jej wdzięczni :)

Czy samo „bycie” może być radosne? Bez dodatkowych warunków? Autor twierdzi, że tak. Trzeba tylko zawierzyć rozumowi i porządkowi natury! Ta książka namawia, byś przestał zaklinać rzeczywistość za pomocą cudownych recept, a zamiast tego starał się pojąć logikę oraz piękno procesu życiowego.
- z oficjalnej recenzji książki


O co w tym wszystkim chodzi, czyli jak ja to rozumiem i czy w ogóle coś z tej książki zrozumiałem? Wydaje mi się, że i owszem. Nieskromnie powiem: coś tam pojąłem. Na początek napiszę, że pierwszą i najważniejszą rzeczą, którą zrozumiałem już po przeczytaniu początkowych rozdziałów książki Marcina Fabjańskiego, było to, że jestem mistrzem denerwowania się na wydarzenia oraz uwielbiam snuć wewnętrzne opowieści.

Denerwowanie się na wydarzenia? Co to takiego? Ano na przykład złość na to, że kolejka do kasy, w której postanowiliśmy stanąć okazała się akurat tą najwolniejszą, bo przed nami był ktoś, kto miał towar bez kodu kreskowego, a do tego w drukarce fiskalnej skończył się papier i tyle.

Lawina ruszyła! Już jestem zły. Zły na siebie, bo w tej kolejce stanąłem, na kolejkę bo stoi w miejscu, na człowieka przede mną, bo wziął towar bez kodu (pewnie specjalnie, bestia jedna!), na kasjerkę, która nie dopatrzyła, że kończy się papier i musi wymieniać rolkę dokładnie teraz, na sklep, że ma taką beznadziejną obsługę i w ogóle na cały świat, który się na mnie uwziął! Jednym słowem: tragedia! Jestem obecnie najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem na Ziemi, rzec by wręcz można, że "Nazywam się Milijon – bo za miliony kocham i cierpię katusze"...

Siedząc w fotelu i czytając powyższy akapit można stwierdzić: o co to zamieszanie? O kolejkę przy kasie? No ty to chyba jakiś nadpobudliwy jesteś! Do takiego - jak najbardziej słusznego wniosku - dochodzimy czytając opis tego - banalnego w gruncie rzeczy - zdarzenia. Spoglądając na to wydarzenie niejako z boku. Patrząc z drugiego kąta sklepu na siebie, miotającego się przy tej kasie i mrucząc pod nosem: -Co to za jakiś nerwus przy tej kasie!

Wniosek powyższy jest słuszny, bo przecież tak naprawdę, na zimno - z boku patrząc - nic takiego się nie stało. Zaszło jakieś zdarzenie. Nic mniej i nic więcej. Szkoda tylko, że to najlepsze i najprostsze z rozwiązań tak łatwo dostrzec, czytając opis takiego i jemu podobnych wydarzeń, a tak trudno wpaść na nie, stojąc w tej nieszczęsnej kolejce! Przyznajcie się uczciwie. Ileż to razy zdarzyło się Wam zachowywać podobnie?

Właśnie ta myśl Marka Aureliusza, jest jedną z ważniejszych, którą postaram się z tej książki zapamiętać i przekuć w zasadę zachowania (dlatego od niej zacząłem wpis):

Nie należy się gniewać na bieg wypadków. Nic ich to bowiem nie obchodzi.

Tak właśnie: nic ich to nie obchodzi. Miało miejsce zdarzenie: kolejka przy kasie zaczęła się ślimaczyć. To zdarzenie samo z siebie nie jest ani dobre, ani złe. Po prostu jest. To dopiero ode mnie zależy jego ocena. To ja wydaję sąd. Mogę stwierdzić, że to wydarzenie to podły, specjalnie we mnie wymierzony, atak wrogiego świata i okrutnej rzeczywistości! Mogę zacząć wściekać się w myślach na wszystkich wokół, pokrzykiwać: - O losie! Dlaczego tak wolno? Dlaczego mnie to spotyka? - Nie macie więcej pracowników? - Sprawdzajcie częściej te kody!

Postępując w ten sposób mogę zepsuć sobie humor tak banalnym zdarzeniem. Mogę moją złość i agresję zabrać do samochodu i tam zacząć się dalej wściekać na światła, kierowców, korki i deszcz, że zaczął padać. Mogę z tą złością dojechać do domu i od drzwi krzyczeć: Dlaczego twoje buty znowu leżą na środku podłogi?

Mogę właśnie tak zareagować. Mogę jednak postąpić zupełnie inaczej. Mogę po prostu nie gniewać się na to wydarzenie. Ba, mogę go nawet w ogóle nie zauważać, bo - na dobrą sprawę - co tu takiego specjalnego do zauważania? I właśnie takie postępowanie zdaje się być jak najbardziej słuszne i rozumne. I do takiego patrzenia na wydarzenia stara się przekonać czytelnika Marcin Fabjański, posługując się m.in. elementami filozofii stoickiej.

Bo co niby takiego się stało? Z towaru odkleił się kod kreskowy i nie zrobił tego mi na złość, w drukarce skończył się papier i obiektywnie patrząc, ten papier nie jest moim zaciekłym wrogiem, który postanowił się skończyć akurat wtedy, gdy ja będę następny do kasy, kolejka trochę zwolniła. Poczekam kilka minut dłużej. I co złego stanie się z tego powodu? Czy to, co stracę przez te kilka dodatkowych minut stania w kolejce do kasy, jest warte całego tego ambarasu? Przeważnie nie, a jeżeli nawet... To - no cóż - to jest właśnie rzeczywistość, na którą nie mamy wpływu. To jest sedno całego tego wywodu. Koło się zamyka. Teraz możemy wrócić do początku tego wydarzenia i ponownie stanąć przed problemem: akceptować, czy naginać do swoich żądań, mając jednak na uwadze to, że teraz już wiemy, iż nie nagniemy tej sytuacji wg naszych oczekiwań, a próbując to robić, postępujemy irracjonalnie i ze szkodą dla naszego dobrostanu.

Wydarzeń takich, jak opisane powyżej są w naszym życiu tysiące. Tysiące okazji do tego, aby się złościć na rzeczywistość, obrażać na zdarzenia, zaklinać otaczający nas świat i za wszelką cenę starać się przykroić go pod swoją miarę. Lub - tysiące okazji do tego, aby żyć z tym światem w zgodzie. Nie złościć się na wydarzenia, nie oczekiwać, że wszystko zawsze się do nas dostosuje. Raczej pogodnie i racjonalnie wejść w nurt zmieniającego się świata i ze zrozumieniem w nim uczestniczyć. Stare i banalne? Pewnie, że stare, bo już stoicy na to wpadli. Pewnie, że banalne, bo niby logicznie patrząc, nasz rozum dobrze wie, że złoszczenie się na wydarzenia, to głupota. Co z tego, kiedy tyle razy w nurcie życia zupełnie o tym zapominamy...

Cóż zatem? Mamy dążyć do pogrążenia się w zadowolonej bierności? Ależ skąd. Stoicka i rozumna postawa nie oznacza bierności. Wręcz przeciwnie. Nakazuje nam odróżniać to na co mamy wpływ, od tego co jest od nas niezależne, a swoją energię i wysiłki kierować w kierunku tego pierwszego, miast marnować ją na zajmowanie się czymś, na co wpływu nie mamy.

Stoicyzm to mentalna samoobrona – nie kupujemy dzięki niemu nastrojów i wymogów innych ludzi, także religii, przesądów.


Ogólnie rzecz ujmując: niepotrzebnie się z tym naszym życiem szarpiemy. Walczymy, staramy się naginać wszystko do - niby naszej, a tak naprawdę do zaprojektowanej przez nasze wewnętrzne opowieści, przez umysł, którego jesteśmy niewolnikami - woli i potrzeb. Do woli i potrzeb, które wydają nam się być naszymi, ponieważ przestaliśmy rozróżniać siebie od naszego umysłu, od ego wiecznie walczącego o przetrwanie. Od tego społeczno-religijno-kulturowo-cywilizacyjnego konstruktu, który za wszelką cenę stara nam się wmówić, że on to właśnie my - ja. Że ten żywiący się przez siebie tworzonymi i bez końca "przeżuwanymi" nieistniejącymi projekcjami: przyszłością i przeszłością, pasożyt to sedno naszego jestestwa Że "myślę, więc jestem", podczas gdy o wiele ważniejsze jest samo "jestem". Jestem tu i teraz, bo tylko tak być mogę. Jestem tu i teraz i jestem tego świadom. To jest moje życie i innego nigdy nie będzie. Tylko tu i teraz. Nie w przeszłości czy wyimaginowanej przyszłości, w których nigdy nie byłem, bo gdy byłem w tej pierwszej, to była ona teraźniejszością, a gdy w tej drugiej się znajdę, to także będzie ona dla mnie "teraz".

Nieświadomie idąc za głosem owego stwora, "stajemy okoniem" i zupełnie bezproduktywnie wykrwawiamy się w tysiącznej serii codziennych mikropotyczek z procesem życia, a do tego wszystkiego zdaje się nam, że to właśnie my, że to nasze decyzje i działania. Z taką postawą tej batalii - o ile w ogóle można tu mówić o jakiejkolwiek batalii i umieszczać cały problem w kontekście przegrania-wygrania - na pewno nie wygramy. Zamiast więc rzucać się jak ryba wyjęta z wody, spróbujmy lepiej - za radą Autora - nauczyć się odróżniać wymogi od oczekiwań:

(...) Oczekiwania są naturalne. Postawa: „ale byłoby fajnie pospać” – jest oczekiwaniem. Takim, na które wszechświat mi nie odpowie – więc nie zaczynam płakać, tylko uznaję, że muszę iść do pracy, no i w porządku. Ważne, co dalej robimy z tą myślą. Jeśli użyjemy techniki nazywania myśli (wiem, że mam taką myśl: „jeszcze pospać dwie godziny” – ale to tylko myśl) i pozwolimy jej przez nas przepłynąć, ona nie zatrzyma się w ciele, a my jakoś poczłapiemy do tej łazienki. Po pięciu minutach nie będzie to już takie nieszczęście. Problem pojawia się, gdy oczekiwanie przeistoczy się w wymóg. Zamiast „chciałbym” – pojawia się „powinienem” móc pospać. I zaczyna się budować cała historia: o tym, że rzeczywistość powinna być inna: praca jest fatalna, bo nie mogę jeździć na jedenastą, bo jestem beznadziejny… Słowo „powinienem” rodzi napięcie. Wstaję, choć chciałbym spać, ale jestem świadomą częścią toczącego się procesu. A jak mówię: „powinienem móc jeszcze dwie godziny spać”, zrywam kontakt z otoczeniem, skupiam się na tym uczuciu, czuję wewnętrzny bunt, napięcie. I ono jest ze mną potem przez cały dzień, a nawet życie. Może się utrwalić jako historia o mnie – nieudaczniku i będę żyć tym wyobrażeniem.

Kiedy nauczymy się odróżniać, spróbujmy opanować trudną sztukę rozbrajania i unieszkodliwiania wymogów, które bez przerwy tworzymy w naszych głowach, mimo tego, że bardzo często zupełnie nie zdajemy sobie z tego sprawy:

(...) Na przykład: chcę przejść przez ulicę, zielone światła, a tu jakaś ciężarówka cofa. Od razu w głowie: „Czemu? Nie powinna teraz cofać!!! Co ona tu robi? Na zielonym??? Chcę, żeby jej nie było”. Rozbroi go zwykła świadomość tego wymogu. Polecam nazywanie swoich myśli. Powiedzmy sobie: „To tylko mój wymóg wobec rzeczywistości. Ciężarówka to rzecz obiektywna, to mój gniew czyni ją problemem…”. Złość to tylko interpretacja, nie obiektywne fakty. Nawet realistyczne oczekiwania zamienione w wymóg sprawiają, że cierpimy.

Czy takie nauki, rozróżnianie i postawa są łatwe? Wydaje mi się, że nie, gdyż nigdy nie będzie tak, że opanujemy je całkowicie i nasza praca się skończy. To jest raczej proces, a nie coś co będzie nam dane. To jest raczej coś, ku czemu będziemy dążyć każdym naszym zachowaniem i wyborem.

To nie jest obietnica wiecznej szczęśliwości. Tu nie ma ani chórów anielskich, ani dziewic. To nie ta historia. To jest coś, co wymaga ciągłej uwagi, ciągłego zastanawiania się nad procesem życia, ciągłego starania się, aby być świadomym, tego co dzieje się wokół nas. Ciągłego uświadamiania sobie własnego uwikłania w wewnętrzne opowieści i żądania, które tworzymy. To wymaga ciągłego, świadomego bycia w chwili obecnej. W tej jedynej chwili "teraz", która jest nam dana i w której możemy coś zrobić. Życie składa się z takich chwil "teraz". Nie traktujmy ich więc jako środka do celu, lecz raczej jako cel sam w sobie. Teoretycznie prosta sprawa, ale uświadomienie sobie tego zdaje się dość radykalnie zmieniać perspektywę...

Gra wydaje się być warta świeczki. Praktykując taką postawę, możemy naprawdę stać się wewnętrznie wolnymi ludźmi. Wolnymi i zadowolonymi z życia ludźmi. Ludźmi żyjącymi bardziej w-chwili-obecnej, gdyż tylko w tej chwili mamy możliwość dokonania wyboru.


Wolność znajdziesz tylko w dostrojeniu się do kosmosu – tak powiedzieliby stoicy, i to wydaje się deterministyczne. Ale w gruncie rzeczy nie jest. Bo nam, współczesnym, wydaje się, że wolność polega na wyrażeniu egoistycznej indywidualności. A czymże jest ta indywidualność? Czy przypadkiem nie serią wtłoczonych nam schematów i wyobrażeń? Wewnętrzna zgoda na to, co się dzieje – oto wolność. To, czy popadamy w fatalizm, zależy też od celu. Jeśli za cel życia postawimy sobie posiadanie wielkiego majątku albo wysokie stanowisko w korporacji – to tak naprawdę kupiliśmy czyjąś wersję życia. Głoszoną jako wzór w danych czasach. Naszej kultury. A przecież w każdej chwili możemy wszystko stracić. No i która z postaw jest bardziej zdeterminowana: realizowanie wciśniętych nam celów czy zgoda na to, co się dzieje? Według stoików, jesteśmy doskonali. Trapią nas tylko błędy myślenia.

Chciałem w tym tekście jakoś opisać, bo zrecenzować to zbyt duże słowo, całość moich wrażeń po przeczytaniu książki "Zaufaj życiu". Widzę jednak, że nie jest to możliwe, ponieważ napisałem już całkiem sporo, a dotknąłem zaledwie jednego, no może dwóch zagadnień poruszanych przez Autora. Niewiele napisałem o snuciu wewnętrznych opowieści. O naszym od nich uzależnieniu i w ogóle o braku świadomości ich istnienia. Najczęściej bierzemy je po prostu za nas...

W ogóle nie wspomniałem o rozdziałach traktujących na temat buddyzmu i sposobach na szczęśliwe życie proponowanych przez ten system filozoficzny. Być może podświadomie dlatego, że stoicyzm przemawia do mnie o wiele mocniej i jest dla mnie bardziej zrozumiały, mniej obcy cywilizacyjnie, a w tych dalekowschodnich systemach jakoś zupełnie nie potrafię się odnaleźć, brak płaszczyzny porozumienia... ich pojęcia jakoś nic dla mnie nie znaczą, nie umiem tego przełożyć "z polskiego na nasze"...

Poza tym, nie jestem jakimś przesadnie głębokim, nie wiem - uduchowionym - człowiekiem. Jestem prosty i lubię proste pomysły. Wydaje mi się, że im bardziej skomplikowane rozwiązanie, tym większe szanse na to, że nie uda się do niego dotrzeć, że zbyt duża będzie pokusa przekombinowania i stworzenia czegoś, co może nawet będzie ładne i wzbudzające podziw, lecz jednocześnie będzie czymś mało praktycznym i trudnym w codziennym użytkowaniu.

Nie chcę wiele, a proste i klarowne pojęcia zaczerpnięte z filozofii stoickiej są dla mnie bardziej przyjazne, niż - moim zdaniem - bardzo misterne, ażurowe - rzekłbym - konstrukcje tworzone przez systemy dalekowschodnie. Nie oczekuję oświecenia. Na początek chciałbym tylko trochę bardziej cieszyć się życiem, żyć świadomie i akceptować rzeczywistość, zamiast na siłę starać się ją przykroić pod siebie. Nie wiem, może kiedyś, gdy osiągnę w pracy nad sobą nieco więcej (o ile w ogóle), gdy uporam się z podstawowymi bolączkami w stylu nieumiejętności odróżniania wymogów od oczekiwań, może wtedy będę gotowy na więcej.

Póki co zacznę jednak od malutkich, bardzo praktycznych i szybko pokazujących swoją przydatność najprostszych rozwiązań proponowanych przez Marcina Fabjańskiego. Rodzajem bardzo praktycznego vademecum będzie tutaj dla mnie inna książka tego Autora, a mianowicie "Stoicyzm uliczny" (którą już zresztą zamówiłem). Liczę właśnie na to, że jak napisał Wojciech Eichelberger:

Dzięki temu mądremu i pogodnemu wykładowi możemy dowiedzieć się, w jaki sposób posługiwać się rozumem, aby zamiast być źródłem naszych nerwic, lęków, paranoi i agresji, stawał się narzędziem wyzwolenia. Świetna, uzdrawiająca lektura dla wszystkich poszukujących prawdy i wolności.

Żeby zatem nie przeciągać skończę tutaj. Polecając jednocześnie książkę Marcina Fabjańskiego, jako dobrą i wartościową lekturę, która może pomóc nam otworzyć oczy na wiele - niby banalnych - drobnostek, których jednak na co dzień nie dostrzegamy, a które mogą nam skutecznie uprzykrzać życie. Jako książkę, która może nam pomóc w uświadomieniu sobie, w jakiej pajęczynie wyobrażeń, odbić i kulturowych wlepek żyjemy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy i przyjmując je za swoje. Za wytwór swojego rozumu, ja czy jaźni. Ba, twierdząc wręcz, że one są tylko nasze i wyrażają naszą indywidualność.
Nawiasem mówiąc, o jaźni, duszy i "ja" (jako ludziku siedzącym w naszej głowie w sterowni za oczami) także można dowiedzieć się z tej lektury kilku ciekawych faktów ;)

Myślę, że dodatkową - może nawet trochę prowokującą - zachętą do sięgnięcia po tę lekturę, będzie myśl wyrażona przez Marcina Fabjańskiego w wywiadzie dla Gazety Wyborczej:

Spece od sprzedaży dóbr niepotrzebnych pracowicie montują w nas poczucie niedostatku, żebyśmy sięgnęli po zadany przez nich przedmiot, ale - wedle Lukrecjusza, ucznia Epikura - to drobiazg w porównaniu z tym, co robią z nami kapłani. Im zależy na tym, byśmy żyli w stanie wielkiego egzystencjalnego uszkodzenia, grzechu pierworodnego; byśmy uczynili siebie samych bohaterami opowieści z jedną tylko możliwością happy endu - niebem oferowanym przez ten, a nie inny Kościół. Z czasem ta opowieść staje się dla nas ważniejsza niż życie. Odbiera wagę życiu (przyjrzy się temu krytycznie 21 wieków po Epikurze Fryderyk Nietzsche), a nadaje ją życiu po śmierci.

Oraz na sam już koniec myśl Epikura o śmierci, bo przecież większość z nas boi się śmierci, lub przynajmniej za nią nie przepada, a przecież:

Śmierć, najstraszniejsze z nieszczęść, wcale nas nie dotyczy, bo gdy my istniejemy, śmierć jest nieobecna, a gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas już nie ma
- Epikur

Banalnie oczywiste, czyż nie? Stoicyzm, może i epikureizm, mimo że stare i każdy z nas gdzieś tam w szkołach o nich słyszał, jednak w ujęciu Marcina Fabjańskiego ożywają na nowo, pokazują możliwości i proponują skuteczne rozwiązania.

Okazuje się, że starożytne teksty podsuwają nam wiele rozwiązań, które świetnie sprawdzają się także w obecnych czasach. Inne są zdarzenia (np. stanie w korku, zamiast niegdysiejszego przepychania się przez tłum uliczny), lecz mechanizmy zachowań pozostały niezmienione. Któż to wie, może nawet pod wpływem Fabjańskiego i na lekturę Marka Aureliusza kiedyś się skuszę, bo jak do tej pory, to przeczytałem tylko jego biografię, której autorem jest Pierr Grimal (sztywna brązowa oprawa, wydana przez Państwowo Instytut Wydawniczy) i szczerze przyznać muszę, że ledwo przez to dzieło przebrnąłem...


Przepraszam za wszystkie skróty myślowe, uproszczenia i ewentualne nadinterpretacje, których się w tym tekście dopuściłem. Przepraszam za być może nie do końca klarowne przekazanie idei, które miałem zamiar wyrazić. Chciałem napisać dużo (i treściwie) w niezbyt dużej objętości. Wyszło, co wyszło. W każdym razie, serdecznie zachęcam wszystkich zainteresowanych tematem do sięgnięcia po książkę "Zaufaj życiu"
Edit: po "Stoicyzm uliczny" także - przeczytałem go w międzyczasie. Znakomity poradnik do codziennego użytku. Czytać i stosować. Koniecznie!
Czytając powyższe książki, niby banalne i oczywiste prawdy, które - niby - wszyscy znamy, podane przez Marcina Fabjańskiego w łatwy i przystępny sposób, odkrywamy niejako na nowo. I czasem ze zdziwieniem stwierdzamy: -To naprawdę jest banalne i niewarte uwagi, jeżeli spojrzeć na to od tej strony! Polecam gorąco obie książki.

* * * * *

Cytaty, których użyłem w tym tekście pochodzą z wywiadów Marcina Fabjańskiego. Wywiady te dostępne są w internecie pod następującymi adresami:

- Wywiad Marcina Fabjańskiego "Zaufaj Aureliuszowi" dla Zwierciadła
- Wywiad Marcina Fabjańskiego "Terapia Epikurem" dla Gazety Wyborczej

  • Podziel się:

To też może Cię zainteresować

8 komentarze

  1. Nooo.... :))
    Widzę, że bardzo gruntownie rozpracowałeś książkę. ,,Stoicyzm uliczny" też mam, ale więcej skorzystałam z ,,Zaufaj życiu".
    Mój podstawowy problem to wewnętrzne opowieści. Ileż ja ich mam! Dzięki Fabjańskiemu wyostrzyłam czujność i już nie dokładam kolejnych sekwencji do tych ciągów fabularnych. To odciąża. :)
    No i dla mnie rewolucyjne jest spojrzenie Fabjańskiego na jaźń. Z tej perspektywy patrząc na świat okazuje się, że żyjemy na jakimś mentalnym wysypisku śmieci, po którym grasują łowcy ,,dusz". Od dawna miałam przeczucie czegoś takiego, ale uznawałam je za wytwór własnej zdegustowanej i nadmiernie rozestetyzowanej wyobraźni. Ale tak jest! Trudno w to uwierzyć, jednak on ma rację.


    Uf. :)


    Cieszę się, że to nie był spudłowany strzał z tą książką. Osobiście co jakiś czas do niej wracam, kartkuję, czytam wyrywkowo, żeby utrwalić ten trend...

    OdpowiedzUsuń
  2. Starałem się podejść do tematu uczciwie i na poważnie. Zwłaszcza, że szarpanie się z życiem ostatnio coraz mocniej mnie męczyło (i tu akurat trafiłaś w moment z rekomendacją książki :). Chciałem może coś zrobić, przerobić, spojrzeć inaczej, ale nie wiedziałem ani jak, ani co. Fabjański - jak pisałem - niczego nowego nie wymyśla, nie wciska na siłę jakichś "odlotowych duchowości". Powtarza rzeczy znane i słyszane. Robi to jednak na tyle prosto i sugestywnie, że tym przekazem trafia w środek celu. Czytasz i czujesz: brzdęk! Zagrało! A więc to takie proste! A więc o to w tym chodzi...

    Stoicyzm uliczny - to dla mnie taki fajny i miły podręcznik codziennych zachowań. Spojrzeć. Przeczytać. Utrwalić. Stosować. Taka jakby uproszczona wersja "Zaufaj życiu". Ale masz rację: i jedna i druga książka to nie są lektury na jeden raz. Trzeba wracać, zamyślać się i stosować! Obecnie - chyba była wzmianka o tej książce w "Zaufaj życiu" - czytam "Potęgę teraźniejszości" Eckharta Tolle. Coś innego, niż Fabjański, ale - mimo tego, że nie wszystko widzę tak, jak autor - to jednak dość ładnie mi się te książki uzupełniają. Jak nie czytałaś, to może warto sięgnąć.

    Czy buduję sobie jakiś nowy konstrukt, jakąś twierdzę, w której znów będę mógł się chronić? Być może. Czas pokaże. Czy popadłem w nadmierną ekscytację nowymi pomysłami? Raczej nie. Choć czasem - opowiadając Matyldzie o tym, co przeczytałem - czuję się trochę jak rozgorączkowany neofita, a ona spogląda na mnie jak na ufoluda. Ale, zdarza się tak, że coś czytam i to tak trafia do mnie, tak rezonuje, że od razu chcę się tym z kimś podzielić, dać komuś to zrozumienie, którego doznałem... Aż sam się sobie dziwię, bo zazwyczaj jestem-byłem(?) dość chłodny i mało emocjonalny.

    Co z tego wszystkiego będzie? Nie wiem. Czy uda mi się choć trochę bardziej zaakceptować teraźniejszość i "proces życia"? Nie wiem. Czy ta fascynacja nie wygaśnie po kilku tygodniach lub nie zostanie stłamszona przez umysł, jego projekcje, opowieści i lęki? Nie wiem. Myślę jednak, że spróbuję.

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie żartuj! Ja też zaraz po ,,Zaufaj życiu" czytałam ,,Potęgę teraźniejszości" :))
    I reagowałam podobnie. :)
    Myślę, że właśnie to jest główną zaletą Fabjańskiego, że sięga do korzeni cywilizacji czyli idei wypracowanych przez buddyzm i starożytność. Tam jest baza, bardzo solidna baza, którą późniejsze systemy tylko zafałszowywały, wzbogacały jakąś rozdmuchaną nadbudową, która tylko komplikowała coś banalnie prostego. Jako ludzie zapętliliśmy się w tym wszystkim i ten ideologiczny stryczek coraz mocniej się zaciska. Tego przykładem jesteś Ty, ja i wielu, wielu innych.


    Uciekam w Teraźniejszość w krytycznych momentach - to działa. Daje chwilę wytchnienia, a później już jest łatwiej. Tylko ciężko to utrzymać. Ale on pisze, że z czasem faza Teraz będzie się wydłużała - w miarę treningu.

    OdpowiedzUsuń
  4. No nie żartuję :) Tak jakoś samoczynnie wyszło. Mam jeszcze chęć na często cytowaną przez Fabjańskiego "Filozofię jako ćwiczenie duchowe" Hadota, ale nie wszystko na raz (na końcu książki jest dość obszerna bibliografia, z której korzystał autor i pewnie można znaleźć tam wiele ciekawych pozycji).

    Wydaje mi się, że właśnie tu jest racja. Jak piszesz: "Tam jest baza, bardzo solidna baza, którą późniejsze systemy tylko zafałszowywały, wzbogacały jakąś rozdmuchaną nadbudową, która tylko komplikowała coś banalnie prostego. Jako ludzie zapętliliśmy się w tym wszystkim i ten ideologiczny stryczek coraz mocniej się zaciska."

    Wmówiono nam, że tak właśnie ma wyglądać życie. Że mamy dążyć, pożądać, być nakierowanymi na cele i ich realizację, że mamy mieć. Że nieważna jest droga. Daliśmy się w to wrobić i teraz mamy tego efekty. Przez większość czasu jesteśmy nieszczęśliwi i wiecznie oczekujemy, że kiedy i jeśli i gdy zrobię, nastąpi, kupię, osiągnę to, czy tamto, to wtedy już będę spełniony, szczęśliwy i zadowolony. Że może później, może na emeryturze, że wtedy i gdzieś indziej. Byle nie tu i teraz... Zacytuję tutaj Twoje zdanie z pierwszego komentarza: "żyjemy na jakimś mentalnym wysypisku śmieci, po którym grasują łowcy ,,dusz".

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak, nie wszystko od razu, bo wówczas jest obawa, że to pójdzie w kierunku fascynacji intelektualnej, a nie o to w tym chodzi. Wówczas zbudowałbyś kolejny domek z kart, obracał temat w głowie, dając pożywkę umysłowi... Myślę, że filozofowie, którzy całe wieki produkowali śmieciowe ideologie, popełniali właśnie ten błąd, bo przecież te wszystkie idee były im doskonale znane. Jednak koniecznie chcieli wnieść Swój Własny Wkład. No i wnieśli, a my się teraz z tym bujamy ;P
    A więc nie o nową ideologię chodzi. Chodzi o to, żeby się człowiekowi łatwiej żyło. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ano właśnie. Chodzi o to, żeby żyć spokojnie, godnie, zdrowo i pogodnie ;) Akceptować to, co wokół i nie zatruwać sobie głowy zbędnymi pierdołami. Ot, cała filozofia... Tak trochę na wesoło - nie wiem, czy lubisz piosenki Kaczmarskiego - ja kiedyś słuchałem namiętnie, teraz czasem, ale w kontekście tej dyskusji prosto, dosadnie i ze swadą - posłuchaj tego: https://www.youtube.com/watch?v=596m9a88gG8

    OdpowiedzUsuń
  7. To i ze mnie taki wewnętrzny "powieściopisarz" - choć teraz może już mniej niż kiedyś.

    Dawniej wściekałam się nad przysłowiowym "rozlanym mlekiem" - i rozkładałam na czynniki pierwsze dane zdarzenie. I "gdybałam" - co by było, gdybym tak się zachowała a nie inaczej, gdybym tak powiedziała lub nie powiedziała.

    Na niektóre jednak sprawy nie mamy wpływu, zwłaszcza gdy się już dokonały.

    Dlatego nauczyłam się i wciąż uczę odpowiadać lub reagować na daną sytuację.

    To tylko od nas i wyłącznie od nas zależy jak spożytkujemy naszą energię, czy pomnożymy i spiętrzymy przez nią złość czy spożytkujemy ją w korzystny sposób.

    Widzę z Twojego opisu i wymiany komentarzy iż pozycja jest warta uwagi. Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam, że odpisuję dopiero teraz, ale gdzieś mi ten komentarz umknął... Chyba większość ludzi snuje takie opowieści, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Dobrze chociaż na początek to sobie uświadomić. Książkę gorąco polecamy. Nawet jeżeli na początek nie wszystko się przyda, czy nie wszystko wyda się godne uwagi, to może z czasem okaże się, przy którymś czytaniu, że jednak o to chodziło. Polecamy!

    OdpowiedzUsuń