Mam lenia

Tak się właśnie czuję
Tak się właśnie czuję
Tak jest. Mam lenia i stupora. Nie stupor, nie blokadę, ale właśnie wielkiego stupora. Inny to stupor, niż opisywana niegdyś grudniowa zamuła.

W grudniu to jakoś tak ogólnie ciężko do końca roku dotrwać. To jakiś taki smutek egzystencjalny bardziej.

Teraz natomiast to po prostu leń umysłowy. Nie, nie "kryzys twórczy". O kryzysie twórczym, to mogą mówić Twórcy, ja mogę mieć co najwyżej wielkiego lenia. Nie będę zresztą ukrywał, że z natury to bardziej do tych leniwych, niż pracowitych, przynależę...

W ogóle jakoś nie chce mi się uruchamiać mózgownicy bardziej, niż to konieczne. Tylko to, co potrzeba. Umysłowe minimum niezbędne do przetrwania i zachowywania się na tyle normalnie, by inni ludzie nie stwierdzili, że z gościem coś nie specjalnie tego, chyba... no wiecie.

Czasem coś mi się tam dziwnego wymsknie (często ironicznie-sardoniczno-złośliwego). Wówczas popatrują niepewnie i coś tam szemrzą cichaczem, ale głośno i prosto w oczy niczego nie powiedzą. A szkoda, bo może taka rozmowa pozwoliłaby rzeczony stupor przerwać, a jeżeli nawet i nie, to miałbym przynajmniej trochę zabawy.

Mam zatem tego stupora i tak sobie w nim od jakiegoś czasu tkwię. Wstaję, idę do pracy, wracam, ćwiczę, jem, śpię - powtarzam. Tak jak na tej koszulce, którą kiedyś pokazywaliśmy na blogu (nawet wyszukałem jej zdjęcie i zamieszczam poniżej w celach poglądowych). Ogólnie i z pewnego punktu widzenia, całkiem wygodna sprawa, taki stupor. Nie trzeba myśleć. Nie trzeba się wysilać, co własnie robię teraz, pisząc te słowa. Jakże to ciężko idzie, ile wysiłku wymaga uruchomienie ospałego mózgu.

Run, eat, gym - repeat
Tak to własnie ostatnio wygląda

Dobrze, że ostatnio ponownie - po miesięcznej chyba przerwie - wróciłem do czytania jakichś książek. Zawsze to jakiś dodatkowy bodziec. Najwidoczniej jestem tutaj podobny do kotów, gdyż - wedle Matyldy - one także wciąż potrzebują nowych bodźców, aby... no właśnie, aby nie popaść w stupor!

Aktualnie zatem męczę "Wyspę na prerii" Wojciecha Cejrowskiego. Jakaś takaś dziwna ta książka. Niby wiadomo, o czym być miała, a jednak coś mi w niej nie pasuje. Tak jak w tym tekście, który teraz w bólach płodzę.

Bo niby fajna, ciekawa. Może  nawet i miejscami śmieszna (chociaż jak dla mnie nie bardzo). Ale taka jakaś "na siłę" i po łebkach. Nie chodzi tu o to, czy ktoś lubi Pana Cejrowskiego i jego poglądy, czy też osoba znanego podróżnika jest dla niego solą w oku. Po prostu zazwyczaj Wojciech Cejrowski potrafił jakoś ująć i zainteresować mnie swoją opowieścią o przeróżnych kulturach, zachowaniach i zwyczajach. Pewnie, że często koloryzuje, nieraz przesadza, a czasem specjalnie prowokuje kontrowersje - taka praca, nic mi do tego.


Wojciech Cejrowski - Wyspa na prerii
Wyspa na prerii - Wojciech Cejrowski - można poczytać, ale nie powala na kolana

Tym razem, w tej książce - wg mnie - zabrakło pazura. Zabrakło czegoś, co mogłoby na dłużej przyciągnąć uwagę. Bardzo przepraszam Szanownego Autora, ale odnoszę wrażenie, że taką książkę mógłby napisać ktoś, kto nigdy na tej prerii nie był, a życie tam "poznał" oglądając masę amerykańskich filmów o tymże opowiadających. Tak jakoś bardzo stereotypowo i "na siłę" w tej książce.

Zaraz, zaraz... A może tak tam własnie jest? Może Może te wszystkie "preriowe" filmy pokazują prawdę? Może Clint Eastwood to najdoskonalsze uosobienie preriowo-westernowych wyobrażeń i stereotypów o dzikim zachodzie? Wietrzę tu jakiś spisek... Całkiem jak w tym wpisie ;) Co tu dużo gadać - przeczytajcie książkę, a sami zobaczycie, dlaczego to zdjęcie Eastwooda tak bardzo przypasowało mi do ilustracji tego, o czym ona traktuje.

No, ale nie o "Wyspie na prerii" i związanych z nią spiskach miał być ten tekst. Lepsza, czy gorsza, ogólnie książka i tak warta przeczytania, a dla tych, którzy lubią Wojciecha Cejrowskiego, jego opowieści i klimaty dzikiego zachodu - pozycja wręcz obowiązkowa.


Clint Eastwood
Clint Eastwood - uosobienie preriowo-westernowych stereotypów?

Matko, ja znowu o tej książce. Miało być o stuporze. Już do niego wracam. Czasem przychodzą w życiu takie właśnie "stuporowate" okresy. Funkcjonujesz jak lalka na sznurkach, za które ktoś tam gdzieś pociąga. Bezmyślnie i pusto. Poniekąd lekarstwem na taką umysłową ociężałość (i nie chodzi mi tutaj o określenie jednostki chorobowej - o ile taka istnieje, lecz o ociężałość rozumianą jak najbardziej pospolicie) miało być - według mojego pomysłu - między innymi pisanie tekstów na blogu.

Dlaczego akurat na blogu publicznym? Ano dlatego, że można niby i do szuflady pisać, ale zawsze to motywacja wzrasta, gdy wiem, że być może ktoś tam jednak te wypociny przeczyta. Choćby przy kawie, czy do kotleta. Nie mam niczego przeciwko :) Może być i do kotleta.

Czy to działa? Ciężko powiedzieć. Wygląda na to, że w jakiś sposób działa, bo przecież piszę ten tekst, a to wymaga przełamania stupora, czyli aktualnie pisząc, dokonuję "na bieżąco", ostro i "na chama" rozkręcania kółeczek w mojej mózgownicy. Muszę się skupić. Muszę pomyśleć. Muszę wybrać zdjęcia. Sprawdzić kropki, przecinki i literówki, a to wciąga i angażuje! Zaczynam pracować umysłem. Zaczynam zmuszać go do aktywności większej, niż oglądanie filmików na YT ;)

Całkiem możliwe, że w tym momencie ktoś pomyślał sobie:

-Ty jakiś dziwny jesteś człowieku. Nudzi ci się po prostu. Weź się do roboty i wszystkie stupory od razu ci przejdą!

Może to dziwne, ale pracuję. Normalnie, jak większość. Wstaję rano i idę do pracy. Ba, ostatnio nawet zdarzyło mi się spędzić w pracy trochę godzin ponad normę. Praca nie pomaga na stupora. Zdecydowanie. Wręcz przeciwnie, odnoszę wrażenie, że to właśnie ona może być jedną z przyczyn jego powstawania. Cóż zrobić, kiedy pracować trzeba...

Dlaczego z uporem maniaka powracam lub powracamy, bo Matylda też czasem o tym pisze, do tematyki aktywności umysłowej i sprawności - zarówno fizycznej, jak i psychicznej? Bo chcemy je utrzymać jak najdłużej na jakimś przyzwoitym poziomie. Dlaczego? Bo chcemy dzięki temu poprawiać nasz komfort życia. Bycia-we-własnej-skórze, jak u siebie w domu. Dobrego samo-poczucia.

Arystoteles
Oto i Arystoteles, a raczej jego popiersie, na złotym środku strony ;)

Czy trochę się w tym nie zapętlamy? Kto wie. Może czasem trochę tak. Chociaż na pewno nie jest to gonitwa za wszelką cenę. Tak teraz wpadło mi do głowy, że bardzo łatwo niepostrzeżenie zamienić pogoń za pieniądzem i sprawami materialnymi na pogoń za jakąś wyśrubowaną kondycją psychofizyczną! Zarówno w jednym, jak i drugim przypadku, do niczego dobrego to nie doprowadzi. Ale przekombinowałem. Nieważne. Jakby tam nie było, troszkę ruszyłem mózgownicą. Skłoniłem leniwe i ogarnięte stuporem "ja" do podjęcia wyzwania napisania tekstu. I udało się! Lepiej, lub gorzej, ale się udało. Trochę podkręciłem obroty.

Przy okazji. Gdyby ktoś zastanawiał się, czy prowadząc bloga ma się ciśnienie, że trzeba coś napisać, bo trzeba coś opublikować, bo prowadzi się bloga i trzeba coś napisać i... Uczciwie: czasem tak. Zdarza się, że pojawia się w głowie taka właśnie myśl. Wtedy jednak staramy się (Matylda i ja) szybko przypomnieć sobie, po co tego bloga prowadzimy, a robimy to na pewno nie po to, aby pobijać rekordy w ilości opublikowanych postów.

Każda przesada jest niedobra, tak samo ta w bieganiu, jak i ta w pisaniu. Na koniec odkryliśmy zatem ponownie, to, co Arystoteles bardzo już dawno temu określił jako teorię złotego środka! Brawo. Być może jednak stara dobra teoria "przeżuta" samodzielnie, jakoś bardziej zadomowi się w naszym życiu na co dzień.

  • Podziel się:

To też może Cię zainteresować

10 komentarze

  1. Smutek egzystencjalny - skąd ja to znam. Nieźle mi dał w kość i zepsuł kawał życia. ;-)
    Myślę, że mamy strasznie zaśmiecone mózgownice. Zaśmiecone Wielkimi Ideami, które próbuje się nam sprzedać. I to by nawet nie było takie złe, gdyby nie fakt, że każda idea się z czasem zużywa. Potrzebuje wciąż nowego paliwa, które my jej mamy dostarczać. Ale ileż można dawać siebie samego na przemiał, prawda?


    A ja jestem na takim etapie, że chrzanię wszelkie idee. Od niespełna roku próbuję się dostroić do życia, a nie czekać, aż ono spełni moje oczekiwania. Bo ono nie jest po to, żeby cokolwiek spełniać. Jeśli życie coś spełnia to samo siebie. A my jesteśmy o tyle szczęśliwi, o ile potrafimy to zaakceptować i wpisać się w ten proces dziania się. Żyć w krainie Teraz. Odblokować percepcję i doznawać.


    Fabjański to lepiej tłumaczy, o ile nie podejdziesz do tej książki z pozycji oceniającego materiał literacki konsumenta idei, a z pozycji zaciekawionego dzieciaka. :)
    Parę innych pozycji mogłabym polecić, ale ta jest dobra na początek.
    A jakby co, to zawsze można uderzyć do Wita.S. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Książka dotarła i niebawem wezmę się za czytanie. Jak do niej podejdę? Postaram się bez uprzedzeń i jakiegoś specjalnego "nastawienia". Po prostu - zobaczę ;)


    Odnośnie dostrajania do życia. Ostatnio zdarzyło mi się czytać tekst, którego autor twierdził wręcz przeciwnie. Niby dlaczego mamy dostrajać się do świata zastanego, skoro o wiele lepiej jest starać się ten świat zmieniać i czynić lepszym? I bądź tu człowieku mądry...


    Chociaż - jak napisałem na początku artykułu - teraz to po prostu mam lenia, a inną sprawą jest, że takie "smutki egzystencjalne" i zastanawianie się "co, po co i dlaczego" często mi towarzyszą, na co Matylda najczęściej powiada, że takie przemyśliwanie do niczego dobrego nie prowadzi, bo człowiek niepotrzebnie babrze się w jakichś dziwnych ideach i zachodzi w rejony, w które nie ma po co się zapuszczać... Co człowiek, to pomysł na życie.

    OdpowiedzUsuń
  3. To całe dostrojenie nie wyklucza aktywnego kształtowania swojego środowiska, nic takiego. To tylko sposób na to, jak robiąc to, co należy, co uważasz za słuszne, samemu się nie spalić, nie zapędzić w kozi róg i nie złapać czegoś, co starożytni nazywali taedium vitae. Ja się z tego właśnie leczę. Jest naprawdę coraz lepiej. :)


    Ps. Odnośnie książki: warto wykonywać te wszystkie ćwiczenia na końcu każdego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
  4. Leon i Matylda26 lutego 2015 10:05

    A ja sobie pomyślałem, że to takie bardziej "płynięcie z prądem". Taedium vitae to ja mam często gęsto ;) No właśnie wczoraj tak pobieżnie przekartkowałem książkę i widziałem jakieś ćwiczenia i tu może być problem. Jakoś takie rzeczy zupełnie do mnie nie przemawiają. Ale nic to - miało być bezstronnie i bez uprzedzeń. Będę próbował :)



    Jakiś problem z logowaniem do Disqusa - dlatego piszę bez obrazka ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. No własnie. Chodzi o podejście bez uprzedzeń i bez konkretnych oczekiwań. Dla mnie kluczowe było to wszystko, co on pisze na temat ,,jaźni" - tu jest pies pogrzebany.
    Po przeczytaniu jakiś czas te ćwiczenia wykonywałam, ale teraz już nie muszę. Potrafię się przestroić bez tego. W zasadzie już dawniej to umiałam, ale nie miałam teoretycznej podbudowy na tyle stabilnej, żeby to obronić przed sobą, własnym krytycznym intelektem.
    Wystarczy kilka przesunięć w sposobie pojmowania świata i działa. ale później trzeba być uważnym, żeby stare graty nie wróciły na swoje miejsce i nie zasłoniły przestrzeni.

    OdpowiedzUsuń
  6. Leon i Matylda26 lutego 2015 10:19

    Poczytam, zobaczę i dam znać. Pewnie napiszę coś na blogu. A nuż książeczka okaże się warta zachodu...

    Jakiś problem z logowaniem do Disqusa - dlatego piszę bez obrazka ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Świata dzięki niej nie zbawiłam, ale jest mi ze sobą lepiej, lżej. I ten sumek znacznie rzadszy...:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Leon i Matylda26 lutego 2015 10:30

    I o to mniej więcej chodzi :)

    OdpowiedzUsuń
  9. I do kawy... i do kotleta... nieistotne. Po coś piszemy nasze blogi :) Ja lubię publiczne "wypociny" - pamiętam miałam lekkie wahania z początkiem pisania bloga - z przełamaniem bariery z pisaniem (o mój Boże ktoś to będzie czytał) a teraz to już idzie - bo jak się barierę przekroczy to się ... leci z pisaniem.

    Czasami też mam lenia i nieobca mi jest także mózgowa pustka.

    "Stupor" przejdzie i sobie pójdzie :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja w sumie oporów nie miałem - i tak nie widzę, gdy ktoś to czyta;) Leń i stupor? Ano niestety zdarzają się i tym razem postanowiłem z nimi trochę powalczyć... pisząc o nich wpis.

    OdpowiedzUsuń