Grudniowa zamuła, czyli dlaczego nie lubię tego miesiąca

Zamarznięta rzeka
Tekścik trochę z przymrużeniem oka, trochę prześmiewczy i złośliwy, lecz w sumie to całkiem prawdziwy - myślę ;) Jeżeli zatem ktoś chce się dowiedzieć, dlaczego nie lubię grudnia - zapraszam do czytania!

                                  * * *

Może przesadzam. Może zbytnio narzekam. Może za bardzo rozczulam się nad sobą, lecz po prostu jakoś nie lubię grudnia. Dlaczego? Otóż, w grudniu dopada mnie, jak jak to nazwałem, "grudniowa zamuła".

Nic się nie chce. Brak energii. Totalne zniechęcenie. Mózg, jakby watą owinięty i pod kloszem schowany. Chodzę jak zombie. Dzień po dniu mechanicznie wykonuję wszystkie niezbędne czynności.

Jestem - jak ta woda na zdjęciu lodem - tak ja skuty niechceniem i przysypany znudzeniem.

Żadnej radości, żadnych pomysłów, a jeszcze do tego najczęściej w grudniu właśnie, przyplątuje się jakieś wredne przeziębienie, które zupełnie wykańcza moją - i tak już osłabioną - chęć do czegokolwiek.

Krótko mówiąc: w grudniu wszystko idzie, jak po grudzie! Grudzień - cóż za stosowna nazwa dla tego ostatniego miesiąca w roku. Powie ktoś:

- Co ty człowieku opowiadasz! Grudzień to przecież śnieg, święta, choinka, prezenty! Cała ta przepiękna tradycyjna świąteczna otoczka! Grudzień jest piękny!

Może i był piękny. Może i święta i cała ta atmosfera kiedyś faktycznie miała jakiś powab. Może kiedyś… Obecnie pozostał jedynie od listopada już rozdmuchiwany festiwal kiczu i komercji. Renifery, choinki, światełka i inne cudaki. Aaa, ostatnio do całego tego świątecznego orszaku doszlusowała jeszcze chytra baba, którą w tym roku to i do stajenki już chyba wkomponować jakoś by się dało.

Żniwa dla sprzedawców wszelakiej maści mniej lub bardziej potrzebnych śmieci. Skomercjalizowany mikołaj firmy od napojów gazowanych ze swoim sztucznym "Ho, ho, ho...". Mechanicznie uśmiechnięte twarze z garniturem zębów równych, jak od linijki, zadowolone nieziemsko z powodu orzeszka w czekoladzie… Zapamiętaj: jeżeli kupisz takiego orzeszka, to także będziesz miał równe, białe ząbki i uśmiech od ucha do ucha, przez cały następny rok. Jest tylko jeden mały warunek: musisz kupić tego cholernego orzeszka!

Kilkadziesiąt modeli najnowszych urządzeń, których zakup w kolejnym roku okupisz ciężką pracą i krótką smyczą w bankach. O tym, że na dwa, jeszcze raz to napiszę, dwa dni świąt, nakupimy pewnie tyle żarcia, że przez miesiąc byśmy tego nie przejedli, to już mi się nawet wspominać nie chce. O tym, że po całych tych świętach znowu gazety i internety pisały będą, ile to jedzenia wyrzuciliśmy też już w ogóle szkoda mówić.
Powie ktoś:

- Tradycja taka! Ma być dostatnio i na bogato! To w końcu święta! A choćby i się zmarnować miało, to lepiej, niżby zabrakło czego bądź!

A ja wam powiadam: do duszy z taką tradycją. Kto to wymyślił? Zastaw się, a postaw się? Tak, to takie bardzo nasze, swojskie. Nieważne, że po nowym roku zęby w parapet. Ważne, żeby teraz na bogato było.

Właśnie z - między innymi - wyżej wymienionych powodów nie lubię grudnia i całej tej jego, niby "świątecznej", atmosfery. Miast wykorzystać te chwile na jakiś odpoczynek, czy - jeżeli kto woli - zadumę nad tym, co było, lub nad tym, co być może, na to, by choć przez chwilę pobyć ze sobą razem, my pozwoliliśmy, aby pazerne korporacje i durnowata kultura masowa zrobiły z nich święto handlu i badziewia, mamiąc nas złudnymi obietnicami szczęścia z powodu zakupu orzeszka…

Tak naprawdę to właśnie oni - za naszą zresztą zgodą i przyzwoleniem - zabrali nam święta, zabrali nam przestrzeń publiczną, cały czas włażą w przestrzeń prywatną, chcą być wszędzie i starają się nam wmówić, że to właśnie są święta, że to jest życie! Że tak ma być i że to jest dla nas najlepsze!

A my biegamy, jak nie przymierzając, koty z pęcherzem, przez ten cały grudzień po sklepach z nadzieją jakąś, że jak już wszystkiego nakupimy, posprzątamy, nagotujemy i wreszcie siądziemy przy suto zastawionych stołach, to cud jakowyś nastanie, gwiazda nad nami zaświeci i szczęście się do nas uśmiechnie. Tymczasem nic takiego się nie dzieje. I nigdy się nie stanie, bo to tak nie działa, niestety...

Dlatego właśnie nie lubię grudnia. Wiem, że sam grudzień, jako taki, nie ma tutaj nic do rzeczy. Chodzi raczej o całoroczne zmęczenie i ułudę, którą w tym właśnie miesiącu szczególnie nachalnie usiłuje się nam sprzedawać. Kończąc te niezbyt radosne i - dla niektórych być może - dziwne nieco wynurzenia, dodam tylko, że my święta robimy skromne. Ciche i spokojne. Dlaczego? Bo możemy!


* * *


Tak w ramach odreagowania "grudniowej zamuły" postanowiłem zrobić Wam niespodziankę: nagrałem treść tego wpisu. Trochę na wesoło i z przymrużeniem oka, trochę z oratorskim zadęciem, ot taka zabawa z tekstem.

Zapraszam do słuchania. Dajcie znać, czy Wam się coś takiego podoba, może częściej coś nagram... Wiem, na razie mikrofon mam fatalny (i to on wrednie obcina końcówki wyrazów...), stąd i jakość jest, jaka jest, jeżeli się spodoba, to może z czasem wykombinuję coś lepszego ;)
Miłego słuchania, no i oczywiście - mimo wszystko - "Ho, ho ho...!" 



Zdjęcie: freeimages.com

  • Podziel się:

To też może Cię zainteresować

3 komentarze

  1. Malgorzata Wrzesinska6 grudnia 2014 13:37

    Z tą komercjalizacją to się zgodzę - przesada a w tej przesadzie zatrata; pośpiech; uśpiona reakcja umysłów na marketingowe chwyty - ockniemy się po Nowym Roku.

    Pamiętam jak kiedyś cieszyłam się na te święta jako dziecko - później straciły swój urok i gdyby nie mój syn miałyby go znikome ilości.

    W tym natłoku i bieganinie często zapominamy o ich istocie.

    A nagranie? Miło mi słuchało Twojego głosu - niczym audycji - radiową dykcję posiadasz.

    Życzę zdrowego Mikołaja bo u mnie w domu multum zarazków o tej porze , pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, cieszę się, że się podobało. Zawsze to coś nowego :) No właśnie zarazki mnie w tym tygodniu dopadły: 4 dni jakiegoś paskudnego wirusa przeziębieniowego... ręce opadają czasami. Trzymaj się zdrowo!

    OdpowiedzUsuń
  3. Malgorzata Wrzesinska7 grudnia 2014 12:41

    Dzięki i wzajemnie; pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń