Maroko – wakacyjnie i literacko

Maroko - suszone owoce

Fez - dzielnica żydowskaJeden z naszych wakacyjnych urlopów zdarzyło nam się spędzić w Maroku. Muszę przyznać, że przed wyjazdem do tego kraju mieliśmy mieszane uczucia. Po wakacjach w innych krajach arabskich obawialiśmy się nieco, że spotkamy się z podobną nachalnością ulicznych sprzedawców i naganiaczy, którzy skutecznie zniechęcali nas do wyjścia z kompleksu hotelowego na spotkanie z lokalnym życiem i kulturą.

Tymczasem Maroko bardzo pozytywnie nas zaskoczyło: swobodnie mogliśmy się poruszać po lokalnych medinach, chłonąc kolory, smaki i zapachy tego niezwykłego miejsca bez narażania się na nachalne nagabywanie, lub - jak to miało miejsce w Egipcie - wręcz wciąganie opierających się turystów do lokalnych sklepików.

Medina w Fezie - stragan z babuszami
Miejscem, które zrobiło na mnie największe wrażenie podczas naszych marokańskich wojaży była medina w Fezie. Wchodząc w plątaninę kilku tysięcy wąskich uliczek wypełnionych po brzegi straganami oferującymi lokalne specjały, sklepikami oraz warsztatami rzemieślników którzy od wielu pokoleń kultywują tradycję wytwarzania niepowtarzalnych przedmiotów codziennego użytku takich jak lampy, miedziane tace i wyroby z drewna od szkatułek na biżuterię poczynając, a na misternie rzeźbionych drzwiach kończąc, ma się wrażenie jakby czas stanął w miejscu kilkaset lat temu. Za brudnymi i zaniedbanymi bramami pysznią się niezwykłe domostwa - riady z ogrodami i fontannami, umeblowane w starym marokańskim stylu-oazy spokoju wśród oceanu gwarnych uliczek.

Oczarowała nas również marokańska kuchnia - pełny aromatycznych przypraw i ziół melanż tradycji kulinarnej Berberów, Arabów, Żydów sefardyjskich oraz Francuzów. Dla miłośników pysznych i zdrowych posiłków jest to istny raj na ziemi. Pyszne ryby i owoce morza w bardzo przystępnych cenach, warzywa z kaszą kuskus, ciecierzyca, tradycyjny tadżin przygotowywany na wiele sposobów, świeżo wyciskane soki owocowe, przepyszna kawa i tradycyjna miętowa herbata to tylko niektóre z pyszności których skosztowaliśmy podczas pobytu.

Maroko - herbata miętowa
Standardowy zestaw herbatki miętowej dla dwojga

Bardzo smakowało mi również pieczywo – spuścizna postkolonialnego Maroka - francuskie bagietki, croissanty, pyszne bułeczki z czekoladą, a wszystko świeże i chrupiące.


Maroko - stragan z owocami
Po powrocie do Polski w drodze z lotniska zatrzymaliśmy się, aby nieco odsapnąć w jednym z wielu przydrożnych barów. Studiując menu z przerażeniem skonstatowałam, iż nie ma w nim niczego, co da się zjeść.
W końcu zjadłam barszcz z torebki i wypiłam cappucino (niestety też z torebki). Kontrast pomiędzy tą chemiczną nędzą, a naszym wakacyjnym menu obfitującym w świeże i naturalne produkty był druzgocący.

W długie jesienne wieczory, przeglądając wakacyjne zdjęcia, zaczęliśmy marzyć o wyjeździe do Maroka na dłużej. Maroko jest niedaleko Europy, koszty życia są nieco niższe, wspaniały klimat, prostota życia i oczywiście pyszne jedzenie. Niestety pomysł ten jak na razie pozostaje w sferze marzeń, ale kiedyś, kto wie?

Na razie pracowicie uczę się francuskiego, dzięki któremu można całkiem nieźle  funkcjonować w postkolonialnym Maroku, chociaż tak naprawdę językiem urzędowym jest arabski. Mam nadzieję, że ta wiedza przyda się podczas kolejnych wizyt w tym niezwykłym kraju. Angielski na marokańskiej prowincji na niewiele się przydaje.

Oczarowana Marokiem, jakiś czas temu na wirtualnych półkach ulubionej księgarni znalazłam dwie pozycje, które natychmiast znalazły się w moim koszyku: „Dom w Fezie” i „Dom Kalifa”.

Dom Kalifa
Opowiadają one prawdziwe historie osób, które spełniły swój „marokański sen” i zamieszkały w tym niezwykłym kraju. „Dom Kalifa” to przezabawna historia Tahira Shaha, który zmęczony angielską pogodą wyrusza w stronę marokańskiego słońca i decyduje się na zakup Domu Kalifa - piękniej rezydencji, która jednak lata świetności ma już zdecydowanie za sobą.

Autor rozpoczyna remont swojej wymarzonej siedziby, co pociąga za sobą łańcuch zabawnych, ale i mrożących krew w żyłach zdarzeń. Koniec końców egzotyczna Casablanka (notabene nie mająca nic wspólnego z pewnym hollywoodzkim filmem) staje się wymarzonym domem dla niego i jego rodziny.

Dom w Fezie„Dom w Fezie" to książka napisana przez Australijkę - Suzanne Clarke, która swojego raju na ziemi postanowiła poszukać w zakamarkach mediny w Fezie. Po wielu perypetiach stała się posiadaczką ponad trzystuletniego riadu i tutaj zaczynają się jej zmagania, a wyidealizowany obraz Maroka jako krainy baśni tysiąca i jednej nocy zderza się z rzeczywistością - potyczkami z marokańską biurokracją oraz specyficznym podejściem do pracy marokańskich rzemieślników.

W obu książkach niezmiernie spodobało mi się to, iż autorom bardzo trafnie udało się przedstawić zderzenie dwóch kultur i zupełnie różnych mentalności - człowieka zachodu - z barwną mentalnością marokańską.


Wszystko to prowadzi do różnych zabawnych perypetii. Obie książki napisane są w lekkim dowcipnym stylu - zdecydowanie polecam, nie tylko tym, którzy planują wyjazd do tego niezwykłego, położonego na styku Afryki i Europy kraju. Warto przeczytać choćby dla relaksu oraz poszerzenia wiedzy o kulturze i marokańskich zwyczajach.

Na zakończenie kilka zdjęć z Maroka

Garbarnia w FezieMieszkaniec MarokaNosiwoda z Casablanki

Marokański kotMarokański kotWąskie uliczki mediny

Wąskie uliczki medinySprzedawca mięsaRozładunek arbuzów

Plac Jemaa el fna w Marakeszu

  • Podziel się:

To też może Cię zainteresować

0 komentarze