Rekolekcje w szkole, czyli na to mamy czas

Rekolekcje w szkole, czyli na to mamy czas
Akuratnie nastał nam czas szkolnych rekolekcyj i tak mnie się na dumanie zebrało, czy dobrze to aby, że zbożne owe nauki stały się niejako przymusowym elementem szkolnego programu. Do przemyśleń w tym temacie skłonił mnie widok młodzieży stadnie, pod bacznym okiem nauczycieli, snującej się pomiędzy szkołą, a kościołem.

Wygląda to mniej więcej tak: Kto może i wykorzysta moment, szybkim krokiem oddala się od grupy w stronę pobliskiego marketu spożywczego, ktoś inny chowa się gdzieś w załomie bramy na zakazanego papierosa, jakaś tam wreszcie część grupy do kościoła dociera, w ławach zasiada i rzeczone rekolekcje odbywa.

Ale, ale, Panie i Panowie, po to właśnie są rekolekcje! Po to, aby lekcyj w szkole nie było, a musem do kościoła zagnane dziatki w pokorze nauk pobożnych wysłuchać mogły. Niechajże siedzą i słuchają! - Nie chcą? - Trudno - muszą siedzieć - takie prawo! Bo to jest szkoła. Bo to jest Polska Szkoła dla Polskich Katolickich Dzieci!

Nieważne, że zainteresowanie wygłaszanymi przez księdza naukami jest mizerne. Nieważne, że ksiądz niespecjalnie przygotował się do pracy i drugi już rok z rzędu odczytuje te same nauki (dobra, dobra, w zeszłym roku robił to w innej parafii, niech mu będzie, pewnie nie miał czasu na przygotowania). Nieważne, że na bezsensowne łażenie po mieście traci się mnóstwo czasu, nieważne, że dla tych, którzy ewentualnie nie byliby zainteresowani, lub - przed czym Boże uchowaj- wyznawaliby inną jakowąś wiarę, nie proponuje się żadnego sensownego zastępstwa rekolekcyjnych pogadanek. Nieważne wreszcie, że program nauczania i tak już okrojony, skrócony, uproszczony i zniechęcający do jakiejkolwiek własnej aktywności, twórczego myślenia i rozwiązywania problemów i tak nie jest realizowany z powodu braku czasu.

Wszystko to nijak ważnym nie jest. Ważnym nie jest i to także, że ludzie przygotowujący się do matury nie umieją ze zrozumieniem przeczytać kilkunastu akapitów tekstu, że są uczniowie, którzy szczycą się tym, iż podczas krótkiego żywota swojego nie dane im było ni jednej marnej książczyny przeczytać, że rozszyfrowując dzieła poniektórych absolwentów gimnazjów samemu można z rozpaczy zacząć robić błędy ortograficzne. Ważnym nie jest, że coraz częściej wytłumaczeniem braku opanowania zasad ortografii, czy też innych umiejętności jest orzeczenie o dys -grafii, -leksji, -ortografii, -kalkulii. Nic to - jak rzekłby Mały Rycerz z powieści Sienkiewicza, wszystko to furda...

Ważnym jest to natomiast, że mamy rekolekcje i mnóstwo kościelno-państwowo-upamiętniających świąt i celebracyj po drodze, ważnym jest, że kiedy tylko cień szansy najmniejszy pojawi się, kombinujemy tak, żeby z dwóch, zrobić co najmniej pięć dni wolnego, no bo przecież długi weeeekend się należy. Ważne są rekolekcje. Ważne są obchody “ku czci” i odczytywanie dyrdymałów pod pomnikami. To jest ważne. Tego nie puścim i wydrzeć nie damy! Tak nam dopomóż Bóg i święty Krzyż i kto tam jeszcze… a i Przenajświętsza Panienka!

Nie chcę, bo to i niemożliwe i niepożądane byłoby, aby wszyscy byli Mickiewiczami, Banachami czy Newtonami. Sam robię błędy i nie umiem całek. Chodzi mi bardziej o budowanie w ludziach (złe słowo, ale nie umiem znaleźć lepszego) jakiegoś poczucia osadzenia, zakorzenienia w środowisku, historii i kulturze europejskiej (i nie ma to nic wspólnego z Unią Europejską). Zastanawia mnie natomiast, czy to stopniowe obniżanie poziomu nauczania kosztem tłoczenia do głów religijno-patriotyczno-medialnej papki, to spłycanie wszystkiego i traktowanie “po łebkach”, nie doprowadzi do momentu, w którym
niewykształcona większość może przegłosować wykształconą mniejszość
(Jim Trelease, “Podręcznik głośnego czytania”), a zresztą - kto wie - może ten moment już dawno mamy za sobą...

Przepraszam, że tekst odrobinę emocjonalny wyszedł, ale tak jakoś mnie to ruszyło, że i napisać musiałem.

  • Podziel się:

To też może Cię zainteresować

0 komentarze