Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich 2019 - Super Trail 130km - przebiegłem!


DFBG po raz drugi. W roku ubiegłym K-B-L 110km, teraz druga część trasy Biegu Siedmiu Szczytów, czyli Super Trail 130km.

Decyzję o starcie w tym biegu podjąłem praktycznie zaraz po ukończeniu K-B-L-a rok temu. No bo sprawa była oczywista: najpierw 110, później 130, a może kiedyś, za parę lat 240km. Super-Trail 130km planowałem jako główny bieg roku 2019 i pod jego kątem prowadziłem przygotowania.

Przełęcz Lądecka
Przełęcz Lądecka
Do Lądka przyjechaliśmy kilka dni wcześniej, bo oprócz udziału w biegu, wyjazd ten miał być także krótkimi wakacjami dla nas obojga. Ponieważ pogoda była wspaniała, to już w dniu przyjazdu wybraliśmy się na Borówkową Górę przez Przełęcz Lądecką.

Wyjście na Borówkową to przyjemna, kilkunastokilometrowa wycieczka, której zwieńczeniem są piękne panoramy z wieży widokowej stojącej na szczycie góry.

Przełęcz Lądecka
Przełęcz Lądecka


Drugi dzień w Lądku to mini wycieczka na Trojak, ruiny zamku Karpień oraz do leśnego kościółka znajdującego się w pobliżu. Ponieważ był to dla mnie dzień przed startem, dlatego też nie chciałem już robić jakichś bardziej męczących wyjść w teren.

Nadszedł wreszcie dzień biegu. Tego dnia poszliśmy tylko na "wycieczkę" do Dino, żeby uzupełnić zapasy żywnościowe. Później już tylko odpoczynek i ładowanie przed biegiem. Nawiasem mówiąc, trochę za późno to ładowanie skończyłem, co poskutkowało dobrze mi znanym z  ubiegłorocznej Sudeckiej Setki wzdęciem i bolesnością jamy brzusznej podczas pierwszych godzin biegu.

Panorama z wieży widokowej na Borówkowej Górze
Panorama z wieży widokowej na Borówkowej Górze

Start zaplanowany był na godzinę 18.00. Ruszaliśmy z Lądka razem z zawodnikami dystansu 240km. Nas czekało130km, około 4200m przewyższeń i meta w Kudowie Zdroju. Pogoda była - moim zdaniem - idealna. Nie za ciepło, nie za zimno, sucho, bez błota i silnego wiatru - nic, tylko biec.
O biegu Super Trail 130km czytałem i słyszałem różne opinie. Na ogół był on oceniany znacznie gorzej od K-B-L-a. A że niby trudniejszy, a że nic ładnego po drodze nie ma, a że limit czasowy taki sam, jak na 110. Nie przejmowałem się specjalnie tymi głosami, bo po prostu chciałem ten bieg przebiec, choćby i był on niespecjalnie ciekawy. Teraz, gdy go już ukończyłem, muszę przyznać, że zgadzam się z większością zasłyszanych opinii. Bieg faktycznie jest jakiś taki toporny i ogólnie upierdliwy.

Motyle w ruinach zamku Karpień
Motyle w ruinach zamku Karpień
Punkt 18 ruszyliśmy z Lądka w kierunku Trojaka (tak, tego samego, który odwiedziliśmy wczoraj podczas wycieczki). Praktycznie już od startu rozpoczął się podbieg. Najpierw trochę asfaltu, później skręt na szlak i licznik przewyższeń od razu zwiększył obroty.
Raz z górki, raz pod górkę, szlakiem po granicy i wreszcie solidne podejście na Śnieżnik. Lekko nie było, ale przynajmniej podczas podchodzenia nie odczuwałem tak bardzo dolegliwości żołądkowych. Na Śnieżnik wdrapałem się kilkadziesiąt minut po północy. W zeszłym roku o północy byłem na Szczelińcu, w tym na Śnieżniku, ciekawe doświadczenie.
W lesie
W lesie

O ile samo wejście nie było jeszcze najgorsze, o tyle zbieg mocno dał mi się we znaki, głównie ze względu na to, że przy każdym kroku trzęsło moimi obolałymi trzewiami niemożliwie. Jakoś dotarłem do końca zbiegu i tutaj czekała mnie nagroda w postaci równej asfaltowej drogi do punktu. 
Między drzewami kościół św. Jana Nepomucena w Lutynii
Przełęcz Lądecka - między drzewami kościół św. Jana Nepomucena w Lutynii

To chyba na tym właśnie punkcie - choć nie jestem do końca pewien - popiłem gorącej herbaty i po kilku kilometrach wreszcie mogłem biec normalnie. Reszta nocy minęła spokojnie i bez przygód. Po prostu biegłem swoje i tyle. Wreszcie zaczęło świtać. Było to gdzieś na punkcie w Długopolu. Noc się skończyła, rozpoczął się wschód słońca, mogłem zdjąć czołówkę i od razu zrobiło się raźniej.

Swoim tempem napierałem dalej. Gdzieś po drodze zatrzymałem się na dobrze zaopatrzonym punkcie obsługiwanym przez ekipę Biegu Rzeźnika. Dalej, już po czeskiej stronie w okolicach Masarykowej Chaty znowu było trochę asfaltu. Jakoś specjalnie mnie to nie zmartwiło. Powiem więcej: byłem mocno z tego powodu zadowolony, a równe asfaltowe odcinki pozwoliły mi nawet nadrobić trochę czasu. Zapas do limitu miałem spory i nieśmiało zacząłem myśleć, że być może uda mi się dobiec do mety na 15... Matylda dzwoniła do mnie parę razy i też mówiła, że przewidywany czas dotarcia do mety mam przed godziną piętnastą.

Zdrój Wojciech w Lądku
Zdrój Wojciech w Lądku

Marzenia marzeniami, a życie życiem. Do punktu w Dusznikach na 112km dobiegłem w całkiem dobrym stanie i nastroju, choć czułem już, że ostatnie kilometry będą trudne i tempa pozwalającego mi na zakończenie biegu o 15 nie utrzymam. No i nie utrzymałem. Druga z Dusznik do Kudowy to było powolne umieranie. Zrobiło się ciepło, duszno i burzowo. Ciśnienie pewnie zaczęło spadać, nogi robiły się coraz cięższe, a kilometry wlokły się niemiłosiernie. Do tego niespodziewane ostre podejście gdzieś w lesie i stwierdziłem, że mam w nosie metę o 15.00. Chwała i wielkie dzięki ludziom, którzy przed swoim domem wystawili dwa wiadra z zimną wodą. Z wielką radością skorzystałem z możliwości schłodzenia i spokojnym krokiem zmierzałem w kierunku Kudowy. Dopiero kilka kilometrów przed metą ponownie odzyskałem siły i zacząłem truchtać, a przez Kudowę i na metę wbiegłem z fasonem i uśmiechem na ustach, przeskakując po dwa stopnie w parku zdrojowym. Aż sam się dziwię, jak to możliwe, mimo że nie tak dawno ledwo szedłem.
W lesie w okolicach Lądka Zdroju
W lesie w okolicach Lądka Zdroju

Bieg ukończyłem z wynikiem w okolicach 21 i pół godziny. Narzekać nie mam na co. Szczerze mówiąc, zakładałem że jeśli ukończę w 24 godziny to w zupełności mi to wystarczy. Nie powiem, zmęczył mnie ten Super Trail całkiem nieźle, do tego te nieszczęsne kłopoty wzdęciowe. Mimo wszystko jednak, dotarłem do mety, pokornie wraz z innymi odczekałem ponad dwie i pół godziny na transport do Lądka i wreszcie po niemal 25-ciu godzinach od startu mogłem wziąć prysznic, zjeść coś normalnego i położyć się spać.

Dzień po biegu spędziliśmy kibicując startującym na krótszych dystansach. Trochę pokręciliśmy się po expo i Lądku, delikatnie rozchodziłem nogi i wszystko zdawało się być w jak najlepszym porządku.  Wracając kolejnego dnia do domu zahaczyliśmy jeszcze o Javornik w Czechach. Trochę pokręciliśmy się wokół zamku i po miasteczku i ruszyliśmy  dalej. Nadal wszystko zdawało się być w porządku, choć czułem się trochę zmęczony i lekko bolała mnie głowa. Myślałem, że to zwyczajne zmęczenie po biegu i że po kolejnej nocy wszystko mi przejdzie. Byłem w błędzie. Po kolejnej nocy wstałem rano i okazało się, że niemal nie mogę mówić. Jakaś paskudna choroba wykorzystała pobiegowe osłabienie i zaatakowała.

Przełęcz Lądecka
Przełęcz Lądecka
Tydzień z kaszlem, katarem, bólem głowy i ogólnym rozbiciem. Drugi tydzień z kaszlem i katarem. Wszystko w środku lata przy temperaturze otoczenia w okolicach 30-stu stopni. Nikomu nie życzę takich atrakcji, a sam takiego czegoś nigdy bym się nie spodziewał. Trudno dociec, przez co i dlaczego tak się stało. Stało się i tyle. Przytrafiło mi się to po raz pierwszy i - mam nadzieję - ostatni.

Zamek Javornik
Zamek Javornik
Wracając do biegu. Pierwszy raz biegłem taki dystans z nowym plecakiem Kalenji, który spisał się nadzwyczaj dobrze. Jest to pierwszy plecak z tak dużą, a do tego łatwo dostępną kieszenią na telefon. Piszę o tej kieszeni dlatego, że zazwyczaj miałem telefon schowany gdzieś na plecach i Matylda wiedziała, że nie ma co do mnie dzwonić, bo i tak nie będzie mi się chciało go wyciągać, żeby odebrać. Tym razem było inaczej, mając telefon pod ręką sam zadzwoniłem o poranku do Matyldy, pogadaliśmy chwilę, później Matylda przysłała mi SMS-a informacją, na której jestem pozycji w kategorii. Podczas biegu co jakiś czas dostawałem informację o tym, jak mi idzie i jaki mam przewidywany czas na mecie. Było to  mocno motywujące i dodawało ochoty do dalszego biegu. Dzięki wielkie dla Matyldy w tym miejscu za wsparcie telefoniczno-SMS-owe i w ogóle za całe wsparcie i zrozumienie, jakie ma dla tego dwudniowego biegania. To naprawdę pomaga.

Widok na Javornik ze wzgórza zamkowego
Widok na Javornik ze wzgórza zamkowego
Znowu odszedłem od tematu biegu, a zatem: wracając do biegu. Jeśli nie biegliście jeszcze ani 110-tki, ani 130-stki to zdecydowanie polecam zacząć od 110-tki. Moim zdaniem jest o wiele od 130-stki przyjemniejsza. Jeśli K-B-L-a macie już za sobą, a chcecie "zamknąć okrąg", to należałoby tego Super Traila przebiec. Dzięki temu macie rozeznanie całej trasy Biegu Siedmiu Szczytów 240km, a kto wie, może kiedyś poniesie Was ułańska fantazja, żeby takiego wyczynu spróbować? Ja na razie nie wyobrażam sobie możliwości pokonania tak ogromnego dystansu. Nie wiem, może kiedyś, za parę lat, o ile jeszcze będę biegał. Nie mówię nie, ale na pewno nie w najbliższej przyszłości.

Brama wejściowa na zamek Javornik
Brama wejściowa na zamek Javornik
Tak jeszcze na koniec. Mój zegarek, czyli Polar Vantage M, o którym pisałem w recenzji,  spisał się znakomicie. Z ciągłym pomiarem tętna oraz sekundową dokładnością GPS baterii wystarczyło na cały dystans i gdy skończyłem zostało jeszcze chyba 25%. Trasa biegu zgadzała się niemalże co do metra. Jedyna dziwna rzecz to przewyższenia. Organizator na oficjalnej stronie informuje, że przewyższenia Super Traila to około 3800m w górę i 4021m w dół. Gdy pytałem innych biegaczy, większość z nich mówiła, że ich zegarki pokazały około 4100 - 4300m w górę. A mój Polar? Mój Polar pokazał ponad 4500m w górę. Dziwne, zwłaszcza że na Supermaratonie Gór Stołowych i trasa i przewyższenia zgadzały się niemal zupełnie z wartościami deklarowanymi przez organizatora. Nie będę nad tym szat rozdzierał, niemniej jednak jest to trochę frapujące. Czyżby wraz z długością dystansu dokładność wskazywanego przewyższenia malała?

  • Podziel się:

To też może Cię zainteresować

0 komentarze