V Cross Trzebnicki 2017
Jeszcze trochę zimowo, ale odwilż już swoje zrobiła |
W związku z takimi przemyśleniami wydało mi się, że co to w sumie kogo obchodzi, czy biegamy, albo czy na obiad zjedliśmy selera z pietruszką? Może źle myślę… sam nie wiem. Powie ktoś: ale można przecież pisać dla siebie i nie interesować się tym, czy ktoś będzie to czytał. Tutaj znowu wydaje mi się, że gdybym tak naprawdę pisał to dla siebie, to zostawiłbym to zwyczajnie “w szufladzie”, a nie publikował w internecie.
Ech, nie ma się co oszukiwać, jeżeli coś piszę i wrzucam to w internet z dostępem dla wszystkich, to gdzieś tam, z tyłu głowy, zawsze siedzi myśl: ciekawe ilu ludzi to przeczyta, spodoba się, czy nie, zainteresuje kogoś, czy nie? Sam przyczyniam się do powstawania szumu informacyjnego, który mnie męczy. Ot, paradoks taki.
A w lasku bukowy w Trzebnicy zrobili taką fajną ścieżkę |
Z drugiej strony, czy jest coś złego w tym, że każdy chce - i w obecnych czasach może - być twórcą? Cóż pozostaje mi biednemu, jeżeli mam nieodpartą ochotę napisać i całemu światu powiedzieć: - Słuchajcie ludziska, wczoraj na obiad jadłem selera z pietruszką! Fajnie, nie? A ludziska słuchają i może nawet im się to podoba? Ba, kto wie, może nawet ktoś też zacznie dzięki temu na obiad jadać selera z pietruszką?
Tym razem, po długim braku chęci, mam chęć nieodpartą napisać o tym, że właśnie pobiegłem pierwszy w 2017 roku bieg. Na rozpoczęcie sezonu wybrałem Cross Trzebnicki. W ubiegłym roku także tym biegiem rozpoczęliśmy sezon. Tym razem, ze względu na długo utrzymujący się śnieg i lód, Matylda, która nie czuje się zbyt dobrze na śliskiej nawierzchni, nie wzięła udziału w biegu.
Trzeba przyznać, że organizatorzy - z wydatną pomocą odwilży - spisali się na medal i znakomicie przygotowali crossowe ścieżki trzebnickiego lasku (nie wiem, czy to nazwa własna i piszę z małej litery). Cała trasa została porządnie wysypana piaskiem - wielkie brawa! Biegło się całkiem przyjemnie. O ile oczywiście ktoś znajduje jakąś przedziwną formę przyjemności w gonieniu z górki i pod górkę po błotnistych i trochę jeszcze miejscami oblodzonych ścieżkach. No, ale de gustibus…
Jakoś tak się dzieje, że człowiek się starzeje. Co zrobisz, takie życie. Dzięki takiemu właśnie urządzeniu świata, od kilku już miesięcy biegam w kategorii M40. Jest nas w tej kategorii zdecydowanie mniej, niż w M30. W związku z tym, mimo tego, że pobiegłem o jakieś dwie minuty gorzej, niż w zeszłym roku, to miejsce w kategorii wygląda o wiele lepiej :) Śmiejemy się z Matyldą, że o ile pobiegam jeszcze z dziesięć lat i uda mi się przez ten czas utrzymywać dobrą formę, to w związku z mniejszą konkurencją może załapię się nawet do pierwszej piątki w kategorii :) Trzeba mieć nadzieję, no i zawsze to całkiem przyjemna perspektywa na przyszłość.
Na trasie trochę błota, gdzieniegdzie jakiś lód i resztki śniegu |
Wracając do biegu, tak mi się teraz skojarzyło, że ostatni raz na 10 km biegłem przecież w Trzebnicy na ubiegłorocznym krosie. Później telepałem się już tylko a dłuższych dystansach. W tym roku zresztą plany mam podobne, czyli najważniejsze starty, to biegi długie. Takie no…, dość długie w każdym razie.
Poza tym, jeśli kto ciekaw, to specjalnie wiele się w tym moim bieganiu od zeszłego roku nie zmieniło. Zdecydowanie nie poprawiłem szybkości, ale tu sobie wybaczam, bo na długich biegach nie o szybkość chodzi. Gorzej, że z moimi podbiegami nadal nie jest różowo. Mimo uczciwie przebieganej jesieni i zimy, kiedy siłę biegową - chcąc nie chcąc - ze względu na zalegający w terenie śnieg, a później lodo-śnieg, robiłem przez cały styczeń i połowę lutego, specjalnych postępów w podbieganiu pod górkę nie zanotowałem. Nie jest gorzej, ale nie jest też i lepiej. Albo inaczej: było ciężko i jest ciężko. Trochę szkoda. Zdecydowanie bardziej wolę zbiegi. Do pierwszego długiego biegu mam jednak jeszcze trochę czasu i może uda się osiągnąć jakiś malutki postęp.
Trzebnica |
Zbaczając nieco z tematu. Zdecydowaną poprawę samej techniki biegu uzyskałem dzięki poważniejszemu, niż do tej pory (bo chodząc cały czas na siłownię i tak zawsze się rozciągałem) podejściu do rozciągania i mobilności. I właśnie w temacie mobilności gorąco polecam książkę, albo lepiej powiedzieć byłoby, księgę Kellyego Starretta “Bądź sprawny jak lampart”. Dzieło wielkie, dość drogie, ale - moim przynajmniej zdaniem - jak najbardziej warte każdej wydanej na jego zakup złotówki. Co najważniejsze, nie jest to książka na jeden raz, a raczej poradnik, do którego można wracać w poszukiwaniu odpowiedzi i rozwiązań problemów trapiących ludzi zajmujących się sportem.
W pierwszej części książki są co prawda opisywane podstawowe ćwiczenia siłowe, których chyba zbyt wielu biegaczy nie wykonuje (martwy ciąg, przysiad ze sztangą, wyciskanie “żołnierskie” itp), a które zdecydowanie wykonywać polecam. Sam bieganie chyba już ze trzy lata temu (jak ten czas pędzi) dołożyłem jako dodatkową aktywność do siłowni, która była pierwsza i uważam, że wykonywanie ćwiczeń siłowych nie przeszkadza w bieganiu, a wręcz przeciwnie. No, chyba że przesadzimy i zafundujemy sobie udo jak np. Ronnie Coleman ;) Zresztą Świercu też ma udo niczego sobie, chociaż tu góra raczej chudziutka, ale on jest - powiedzieć można - zawodowym biegaczem i wielka góra do niczego nie jest mu potrzebna.
No i na szczęście już po sniegu |
To chyba byłoby mniej więcej tyle, jeżeli chodzi o pierwszy, po długiej przerwie, wpis na blogu. Ze spraw przyziemnych: po biegu - podobnie jak w ubiegłym roku - popędziliśmy na basen, żeby trochę zrelaksować się w bąbelkach, a później do domu. Na marginesie, byliśmy niedawno w Uniejowie na termach, a po kąpieli w basenach skoczyliśmy coś zjeść do pobliskiej restauracji “Termalna”. Jak może niektórzy z Was wiedzą, nie jemy mięsa i w związku z tym czasem zdarza się, że w restauracjach w mniejszych miasteczkach nie mamy czego zamówić. W “Termalnej” zerknąłem pobieżnie na kartę i już widzę “naleśniki ze szpinakiem”, “pierogi z serem”... I już mówię do Matyldy: - Znowu to samo, ileż razy można jeść naleśniki i pierogi!
Matylda była jednak uparta i przejrzała kartę uważniej, niż ja. Co się okazało? Najedliśmy się w “Termalnej” po korek. Najpierw smaczna sałatka grecka z ciepłym chlebkiem (nie wiem, jak to się fachowo nazywa, wygląda trochę jak spód od pizzy) maczanym w oliwie, później super wegetariański burger z frytkami, a na deser poezja: pyszna szarlotka na ciepło z lodami i bitą śmietaną. Palce lizać! Polecamy “Termalną” w Uniejowie, zarówno dla wegetarian, jak i dla osób jedzących mięso (nie, nikt nam za te kilka zdań nie zapłacił).
Już coraz bliżej do wiosny |
W związku z obawami o generowanie nadmiernego szumu informacyjnego nie będziemy pewnie zalewać bloga naszymi wypocinami zbyt często, nie uśmiercimy go jednak zupełnie. Tak, jak gdzieś wcześniej pisaliśmy, postaramy się zamieszczać wpisy z naszych wycieczek rowerowych i biegów, w których bierzemy udział, a co do reszty, to w zależności od natchnienia i aktualnego zmęczenia szumem informacyjnym ;)
0 komentarze