Dziennik aktywności fizycznej – 26 maja - 1 czerwca 2014
Aktywność fizyczna – wtorek – 27 maja 2014: bieg
Wtorek, jak to wtorek, czyli krótko i zadaniowo - przynajmniej dla mnie. Aktualnie plany biegowe Matyldy i moje trochę się rozchodzą, ale nadal biegamy razem, tyle tylko, że każdy po swojemu.Matylda - cały czas bieg ciągły w stałym tempie z prędkością ok 10 km. Twierdzi, że taki sposób biegania jej odpowiada i jest dla niej najlepszy. Nie daje się więcej przekonać do przebieżek, podbiegów itp akcentów szybkościowo - siłowych. Najbardziej podoba jej się spokojny jogging ze stałą prędkością.
Ja - zadaniowo - spokojne rozbieganie, następnie pięć szybkich przebieżek po ok 200 m przerywanych truchtem w tempie konwersacyjnym, na zakończenie spokojny bieg na wyciszenie.
Na dróżki biegowe wybiegło mnóstwo truchtaczy. Pierwszy raz - biegając regularnie gdzieś tak od pół roku - mijaliśmy takie ilości biegających ludzi. Dziwne zjawisko, tym bardziej, że ani dzień jakiś specjalny, ani pogoda ciekawa. Pozostaje tylko życzyć wytrwałości. Zobaczymy, kogo będziemy pozdrawiać zimą ;)
Tak przy okazji - zakupiliśmy książkę Joe Friela "Trening z pulsometrem" (jeszcze nie doszła). Ponoć pozycja dobra i warto uwagi, a sam Friel to raczej najwyższa półka, jeżeli chodzi o trenerstwo. Poczytamy, zobaczymy. Może czegoś ciekawego się dowiemy ;) ***
Aktywność fizyczna – czwartek– 29 maja 2014: bieg
No i znowu mamy jesień w pełnej krasie. Temperatura odczuwalna 8 stopni. Wspaniale. Chociaż, jeżeli idzie o bieganie, to taka temperatura jest całkiem przyjemna. Biegnie się lekko, czuje rześko, po głowie nie świeci - da się żyć. Na dróżkach biegowych, w przeciwieństwie do wtorku, niemal pusto. Załamanie pogody załamało większość pogodnych biegaczy ;) Dzisiaj także każde z nas biegło swoje, i tak:
Matylda - ciągły bieg ze stałym tempem na dystansie 6km. To taki nowy plan biegowy Matyldy. Wg niego stopniowo będzie wydłużała czas i długość biegu. Nie do końca to rozumiem i mnie przekonuje, ale może dla niej jest to słuszny wybór.
Ja - spokojny początek w tempie konwersacyjnym (to biegniemy razem) - dla mnie jest to przynajmniej tempo konwersacyjne. Dalej szybki, równy bieg na ok 4.30 na km na dystansie jakichś dwóch kilometrów. Później znowu spokojny bieg w tempie konwersacyjnym. Razem wyszło równe 8 km. Zrzut jest z mojego biegania, ponieważ Matylda nie ma żadnego urządzenia pomiarowego (jak na razie, pewnie trzeba będzie coś w końcu nabyć...).
Aktywność fizyczna – sobota – 31 maja 2014: bieg
Ostatni dzień maja. Równo 100 trening rejestrowany na sports-tracker! Miesiąc zakończyłem spokojnym biegiem na 10km w równym tempie konwersacyjnym. Średnie tempo to ok 6 min na km. Matylda miała dzisiaj usprawiedliwione zwolnienie z WF-u, zresztą i tak ostatnio cały czas narzeka, że za szybko biegam, i właśnie przed chwilą z książki Beaty Sadowskiej pt. "I jak tu nie biegać" podała mi termin: ZABA, czyli "zbyt ambitny biegacz amator", że to niby do mnie się odnosi...
Słoneczko świeciło i tak jakoś mi się zapomniało, że 15 minut wcześniej były całkiem spore przelotne opady deszczu i wybrałem się na biegi przełajowe "poprzez miedze, poprzez łąki", a tam po ostatnich deszczach trawa po pachy normalnie... Efekt? Zupełnie przemoczone i zabłocone buty! Każdy but po pół kilo wagi więcej ;) W celach dokumentacyjnych zamieszczam porywające fotki tych moich przemoczonych butów oraz fragment pięknych bladych odnóży, bo szlachta się nie opala ;)
Słoneczko świeciło i tak jakoś mi się zapomniało, że 15 minut wcześniej były całkiem spore przelotne opady deszczu i wybrałem się na biegi przełajowe "poprzez miedze, poprzez łąki", a tam po ostatnich deszczach trawa po pachy normalnie... Efekt? Zupełnie przemoczone i zabłocone buty! Każdy but po pół kilo wagi więcej ;) W celach dokumentacyjnych zamieszczam porywające fotki tych moich przemoczonych butów oraz fragment pięknych bladych odnóży, bo szlachta się nie opala ;)
***
Zamówione książki dotarły. Co dziwniejsze, kurier z przesyłką zjawił się w sobotę. Kupiliśmy: Beata Sadowska pt. "I jak tu nie biegać", Julita Bator "Zamień chemię na jedzenie" oraz Joe Friel "Trening z pulsometrem". Poczytamy, pomyślimy i postaramy się może jakieś małe recenzyjki na blogu napisać. Bądźcie czujni, Obywatele!
Zamówione książki dotarły. Co dziwniejsze, kurier z przesyłką zjawił się w sobotę. Kupiliśmy: Beata Sadowska pt. "I jak tu nie biegać", Julita Bator "Zamień chemię na jedzenie" oraz Joe Friel "Trening z pulsometrem". Poczytamy, pomyślimy i postaramy się może jakieś małe recenzyjki na blogu napisać. Bądźcie czujni, Obywatele!
Aktywność fizyczna – niedziela– 1 czerwca 2014: multisport: bieg+rower
Po ostatnim porannym niedzielnym bieganiu stwierdziłem, że to bardzo przyjemna pora na trening. Skoro przyjemna, to postanowiłem sobie tę przyjemność powtórzyć i w tę niedzielę. Wstałem "skoroświtem" ;) tzn. o 7 rano i już pół godziny później zaczynałem bieganie.
Miałem ci ja skromny plan na dzisiaj... plan, żeby przebiec trasę półmaratonu w tempie ok 6 min/km. Plany planami. Prawie się udało. Ponieważ wczoraj przemoczyłem swoje dyżurne buty biegowe i rano wydawało mi się, że jeszcze do końca nie doschły, dlatego założyłem rezerwowe - zupełnie inna marka, inna jakość, bardzo miękkie, zarówno jeżeli chodzi o cholewkę jak i o amortyzację - w sam raz na asfalt, żeby znowu nie podkusiło mnie do biegania po bagniskach...
Wszystko było dobrze, ale gdzieś w okolicach 14 km biegu dorobiłem się potężnych pęcherzy w przedniej części obu stóp. Bardzo mi to zaburzyło komfort biegania i tak jakoś, stąpając jak po rozżarzonych węglach, dociągnąłem do 18 km i zakończyłem tę nierówną walkę z nie do końca dopasowanymi butami... Założone tempo i tak udało mi się utrzymać do końca, a więc ogólnie jestem zadowolony. Może za tydzień spróbuję jeszcze raz, tym razem już pełny półmaraton.
Obolały nieco dotarłem do domku. Tutaj podładowanie telefonu, jakaś mała kawka i uzupełnienie wody. Matylda już po śniadaniu i w pełnej gotowości do wyprawy rowerowej. Ruszamy. W sumie to ze względu na silny wiatr nie wiedzieliśmy, ile uda nam się przejechać i czy w ogóle nie zwątpimy i po 10 km nie postanowimy wrócić do domu. Okazało się jednak, że nie jest tak źle. Jakiś taki boczny wiatr. Trochę z boku, trochę w plecy. Da się jechać. W jedną stronę.
Staramy się jeździć tak, aby nie wracać tą samą drogą, bo to nudne i nużące. Jak by jednak nie kombinował, druga część naszej trasy biegła dokładnie pod wiatr plus w bonusie składała się w większości z długich, łagodnych podjazdów. Pięliśmy się w górę, a wiatr był mocny... zaczęło się robić ciężko... Matylda raczej spokojnie dawała sobie radę, ja natomiast dostałem solidną lekcję pokory.
Tak to jest, jak się człowiekowi zaczyna wydawać, że jeszcze trochę to w 1/4 IronMan może brać udział. Wiatr i podjazdy powiedziały mi dzisiaj dobitnie: kolego jesteś słaby. Nóżki nie wytrzymują. Pod koniec jazdy zupełnie nie miałem siły, żeby porządnie depnąć. Trasę kończyłem na jednym z lżejszych przełożeń, na którym normalnie zazwyczaj tylko podjeżdżam pod górki, lub jadę po piachu. Z samej przejażdżki i pogody jesteśmy zadowoleni. Matylda w ogóle bardzo zadowolona. Ja jednak chciałbym trochę tę swoją wytrzymałość poprawić. Mam nadzieję, że za jakiś czas będzie lepiej. Jutro po południu czeka mnie jeszcze siłownia i oczywiście ukochane przysiady ze sztangą :) Damy radę!
Tymczasem zrzut z rejestratora oraz kilka fotek z trasy:
Bardzo brzydka mucha |
Bardzo miły koziołek |
Tym oto mocnym akcentem, Matylda śmieje się, że to prezent na Dzień Dziecka bardzo w moim stylu, tzn. taka super zabawa, że wszyscy później padają "na pysk" i jedyne czego pragną, to trochę się przespać ;) Tym więc oto mocnym akcentem rozpoczęliśmy kolejny miesiąc naszej przygody z aktywnością fizyczną. Będziemy walczyć dalej!
0 komentarze