Gdy potrzeba siana... czyli niechciana reklama

Niechciana reklama
Obudziłem się wyspany i zadowolony. Po nudnych porannych czynnościach higieniczno-sanitarnych szparkim krokiem ruszyłem do pracy. Pochmurno, ale w miarę ciepło, deszcz nie pada, cóż za przyjemny dzionek się zapowiada!

Ale, zaraz, zaraz, cóż to takiego oko moje dostrzega? Zgrzyt jakiś estetyczny w mózgu moim powstał, bo oto jakoweś kolorowe plakaciki wzdłuż calutkiej ulicy na lampach poprzyklejane zostały.

Wyobraźcie sobie, Panie i Panowie, a i Panienki też: jak ulica długa i szeroka, na każdej lampie - dokładnie na każdej jednej po obu stronach - ktoś - w nocy chyba - nakleił ulotki zachęcające do zaciągnięcia szybkiej pożyczki. Ulica przystrojona prawie jak kiedyś na 1 Maja, a obecnie np na Boże Ciało, żeby zarówno tym z prawej, jak i z lewej strony obraz sugestywny pod wyobrażenie poddać.

Szybka pożyczka. Jeden telefon. Wygodna do spłaty rata…

- krzyczą wzdłuż całej ulicy reklamy. Póki świeże jeszcze i deszczu większego nie było to i krzyczą. Za dni parę obszarpane i poodklejane będą smętnie powiewały na wietrze, bo oczywiście nakleić jest komu, ale posprzątać już nie - samo się zutylizuje i zniknie. To tak, jak z tym gospodarstwem domowym:

- A wy śmieci segregować nie będziecie?

- Nie, a po co? My śmieci nie produkujemy, to i segregować nie ma czego. Dyć wszystko prawie gadzina domowa zeźre, takie tam, panie, a reszta to na kompost idzie…

- A telewizory i lodówki po lasach to pewnie - jako i grzyby - z deszczu i ciepłoty wyrastają?



Kawałek dalej, inna uliczka, znowu lampy. I znowu ktoś nie mógł ich w spokoju zostawić. Ba, nawet i na rymowankę ciekawą się porwał:

Gdy potrzeba siana… zadzwoń do…

Resztę dorymuje sobie Szanowne Państwo wedle uznania i potrzeb. Ta ulotka w nieco większym już stadium rozkładu była i powoli zaczynała przypominać to, czym tak naprawdę jest ona, jej mniejsze i większe siostry i inne tego typu “reklamy”, czyli:

Śmieci reklamowe!


Śmieci reklamowe
Bo niechciana reklama, to po prostu śmieci. Śmieci, które szpecą, brudzą i do reszty już zakłócają i tak mizerną estetykę naszych ulic. Nie chcę tutaj porównywać naszego kraju do innych. Szczerze zresztą, nie interesuje mnie, czy inni radzą sobie z tym problemem lepiej, czy gorzej od nas. Interesuje mnie natomiast fakt, dlaczego my w ogóle sobie z nim nie radzimy. Dlaczego zezwalamy na permanentne oszpecanie każdej powierzchni, na której można coś nakleić, przymocować lub napisać?
To jest przecież przestrzeń publiczna. Nasza wspólna. Dlaczego godzimy się z tym, aby tę przestrzeń zawłaszczały dla siebie jakieś dziwne firmy i instytucje? To jest nasza przestrzeń, a zgodnie z art 63a § 1 Kodeksu Wykroczeń, ogłoszenie czy plakat można wywieszać tylko, albo w miejscu do tego przeznaczonym, albo, w przypadku innego miejsca, za zgodą tym miejscem zarządzającego.

Dlaczego zatem nasze ulice wyglądają jak skupy makulatury po przejściu huraganu? Dlaczego za naklejanie ulotek w miejscach do tego nie przeznaczonych nikt nie egzekwuje żadnych kar? Nie mówcie mi tylko, że lampy oświetleniowe to miejsca przeznaczone do naklejania ulotek, a wszystkie firmy zaśmiecające miasto tonami reklam mają na to zezwolenie osoby zarządzającej...

Przytoczę tutaj w pełnym brzmieniu artykuły Kodeksu Wykroczeń o tych sprawach traktujące:
Art. 63a. § 1. Kto umieszcza w miejscu publicznym do tego nieprzeznaczonym ogłoszenie, plakat, afisz, apel, ulotkę, napis lub rysunek albo wystawia je na widok publiczny w innym miejscu bez zgody zarządzającego tym miejscem, podlega karze ograniczenia wolności albo grzywny.


§ 2. W razie popełnienia wykroczenia można orzec przepadek przedmiotów stanowiących przedmiot wykroczenia oraz nawiązkę w wysokości do 1 500 złotych lub obowiązek przywrócenia do stanu poprzedniego.

Wiadomo przecież, do kogo dana reklama należy. Firmy podpisują się na nich nazwami, adresami, numerami telefonów. Ale tu pewnie znowu dochodzi problem interpretacji tego art. 63. Bo, czy można ukarać tylko tego, który “fizycznie” jest rozklejającym te ulotki (i który tak po prawdzie najczęściej chce jakoś dorobić lub cokolwiek w ten sposób zarobić), czy karze podlega osoba/firma/instytucja zlecająca rozklejanie ulotek, czy wreszcie, karać można firmę, którą te ulotki reklamują?

Nie wiem, która interpretacja lepsza. Nie wiem także, czy w ogóle komuś chce się zajmować sprawami tak błahymi, jak rozklejanie ulotek w miejscach do tego nie przeznaczonych. Nie wiem, czy łatwo, czy trudno zidentyfikować, kto ulotkę nakleił.

Wiem tylko tyle, że mi się takie bezkarne śmiecenie nie podoba i w ramach swoich możliwości staram się z tym walczyć:

  • na skrzynce pocztowej mamy naklejkę o treści: “Proszę nie wrzucać ulotek reklamowych”, którą - o dziwo - większość roznoszących ulotki honoruje,
  • mając pewien wpływ na formę reklamy firmy, w której pracuję, odradzam - jak na razie skutecznie - “zarzucanie” miasta ulotkami, jako sposób na zaistnienie na rynku,
  • podnoszę walające się po chodniku zniszczone ulotki i wyrzucam je do kosza na śmieci (pewnie, że nie zawsze i za każdym razem, ale staram się, chociaż uczciwie przyznaję, Matylda jest pod tym względem bardziej zawzięta ode mnie),
  • Matylda zbiera i wyrzuca ulotki bezładnie rozsypane na klatce schodowej i w okolicy skrzynek pocztowych,
  • gdzie i komu tylko możemy, staramy się uświadamiać, że reklamowanie swoich usług w tak nachalny i niekulturalny sposób u części odbiorców prowadzi do czegoś wręcz przeciwnego, niż zakładał twórca reklamy, część natomiast jest już przesycona ilością “włażących w oczy” reklam, banerów, ulotek i po prostu ich nie dostrzega, w przypadku reklam na stronach internetowych stwierdzono występowanie “ślepoty banerowej”, myślę że taka ślepota istnieje także w przypadku bezładnie rozrzucanych i naklejanych reklam papierowych i ulotek.

Może są to małe, śmieszne i nic nie znaczące działania. Pomyślmy jednak, gdyby tak co drugi z nas zaczął postępować podobnie, to może nie byłoby na naszych ulicach, klatkach schodowych, przejściach podziemnych i innych miejscach tylu śmieci, a cały nasz kraj nie wyglądałby jak jedno wielkie reklamowe śmietnisko.

My przecież tutaj żyjemy, mieszkamy, odpoczywamy. Czy chcemy spędzać np. swój wolny czas w parku wytapetowanym wszelkiego autoramentu reklamami i ulotkami? Czy chcemy i życzymy sobie wciąż być bombardowanymi reklamowym bełkotem i nachalnymi zachętami do kupna, skorzystania, wzięcia?
Myślę, że nie chcemy, że każdy ma jakiś zmysł estetyczny i poczucie obowiązku dbania o czystość w swoim otoczeniu. Kiedy jednak widzę sąsiada z naprzeciwka, jak rozglądając się czujnie, czy aby kto nie patrzy, a następnie przerzuca jakiś śmieć ze swojego podwórka na podwórko sąsiada zza płotu, to niestety odnoszę wrażenie, że chyba jednak chcemy… i nam to nie przeszkadza, ponieważ dla nas liczy się tylko to “co do proga”, a reszta to niech i w gównie utonie, co mi tam, to nie moje...

  • Podziel się:

To też może Cię zainteresować

0 komentarze