Pewnie ostatnimi czasy obiło się Wam o uszy hasło "zero waste", czyli proekologicznego stylu życia, w którym dąży się do tego, aby nasze gospodarstwa domowe produkowały jak najmniejszą ilość śmieci, z których tak naprawdę tylko niewielka ilość ulega przetworzeniu, a większość ląduje na ciągle powiększających się wysypiskach. Jeśli jesteście zainteresowani tym tematem i poszukujecie obszernego, ale i bardzo przystępnego źródła wiedzy, to książka amerykanki Amy Korst pod tytułem „Zero waste - śmieć mniej, żyj lepiej” spełni Wasze oczekiwania.
Tym razem nie będzie wiele do czytania, a tylko kilka zdjęć do obejrzenia. Z początkiem października wybraliśmy się do Gołuchowa, a dokładnie do Parku - Arboretum Ośrodka Kultury Leśnej w Gołuchowie.
Coś chyba na starość zaczynamy się usztywniać, bo nasze coroczne bieganie zaczyna wpasowywać się w całkiem przewidywalnie powtarzalne ramy. W ramach tego biegowego harmonogramu od trzech już lat znajduje się półmaraton w Kaźmierzu.
Skończyły się wakacyjne wojaże, a nawet jakby na potwierdzenie tego, że nadchodzi mniej przyjemna część roku, od pierwszych dni września pogoda przestała zachęcać do jakiejkolwiek aktywności na zewnątrz.
Jak wspomniałem w którymś z poprzednich wpisów, w ramach Enklawy Aktywnego Wypoczynku w Gorcach wytyczono Szlak Kultury Wołoskiej. Szlak ma nawiązywać do wędrówek Wołochów oraz wołoskich tradycji, które są w tym regionie bardzo silne, sama zaś Ochotnica została przez króla Władysława Jagiełłę w początkach XV wieku osadzona na prawie wołoskim i była jedną z pierwszych wielkich lokacji wołoskich w Polsce. Wiele ciekawych informacji dotyczących zarówno historii Ochotnicy, jak i genezy powstania Szlaku Kultury Wołoskiej znaleźć można na stronie Skansenu Studzionki.
Rozdanie nagród i medali odbyło się w niedzielę. Dzień po biegu na 102, 80 i 40km i w tym samym dniu, co bieg Ochotnica Challenge na 20km. Samo rozdanie nagród - jak napisałem we wpisie o biegu - to nic, o czym warto by się jakoś specjalnie rozpisywać.
Po wycieczce na Turbacz dzisiaj dzień regeneracji i nabierania sił przed jutrzejszym biegiem. Plan jest taki: jutro na 80km biegnę ja, a pojutrze na 20km biegnie Matylda. Oba biegi w ramach festiwalu Gorce Ultra-Trail, oba biegi w terenie. Przewyższenia odpowiednio: 3240 metrów dla biegu na 80km i 965 metrów dla biegu na 20km. Czy wszystko pójdzie zgodnie z planem, przekonamy się już za dwa dni.
Smutno mi trochę i nie wiem, co by tu na początek napisać. Nie, żeby aż tak źle było z Gorcami, z Matyldą, ze mną lub z bieganiem, chociaż co do biegania, to się jeszcze okaże, lecz nie czas teraz o tym.
Buuu, to już ostatni dzień naszego pobytu na Podlasiu. Objeździliśmy, to co planowaliśmy, trochę kilometrów udało się nakręcić, zobaczyliśmy sporo pięknych miejsc. Na finał natomiast zaplanowaliśmy sobie coś zupełnie niezwiązanego z rowerem. Postanowiliśmy wynająć kajak i zrobić mały spływ Podlaskim Przełomem Bugu.
Doczekaliśmy się wreszcie i pięknej pogody i uroczego miasteczka. Wybraliśmy się bowiem dzisiaj, ni mniej, ni więcej, tylko do Drohiczyna. Z Mielnika, czy Osłowa można do Drohiczyna dojechać ciekawym szlakiem "Bug Rajem dla Turysty".
W sumie to dzisiaj miał być tzw. dzień gospodarczy. Dla nas znaczy to mniej więcej tyle, że w tym dniu nie jeździmy na rowerach, tylko robimy jakąś wycieczkę samochodową, albo po prostu leżymy i odpoczywamy.
Głównym celem dzisiejszej wycieczki była powszechnie chyba znana stadnina koni w Janowie Podlaskim. Dobrze wypoczęci, po solidnym śniadaniu i z nadzieją wpatrując się w pięknie błękitne niebo, wyruszyliśmy w kierunku Mielnika, aby tam skorzystać z przeprawy promowej Mielnik - Zabuże i w ten sposób przedostać się na drugą stronę Bugu.
Rok temu były 72 kilometry. W tym roku był plan i ambicje na przebiegnięcie całej setki. Co z tego wyszło i czy w ogóle się udało? Zapraszamy na relację z Sudeckiej Setki 2017.
Niestety, tym razem meteorolodzy stanęli na wysokości zadania i trafnie przewidzieli, jeżeli nie opady, to przynajmniej temperaturę, która w ciągu dnia wynosiła niewiele ponad 10 stopni. Co tu dużo gadać - było po prostu chłodno i wietrznie. Dobrze, że wzięliśmy ze sobą na ten wyjazd jakieś cieplejsze stroje rowerowe, bo w krótkich spodenkach byłoby nam zdecydowanie zbyt zimno.
Przepowiadali ten deszcz, przepowiadali, aż w końcu im się udało. Niedobrze. Po pięknym czwartku nadszedł trochę mniej piękny piątek.
Rowerowa majówka z powodu pogody się nie udała, rowerowej "czerwcówki" postanowiliśmy nie podarować, choćby miało żabami z nieba padać.
Od moje ostatniego wpisu z rzeczami godnymi polecenia minęło już kilka miesięcy, a w międzyczasie zakupiłam kilka przedmiotów, o których chciałabym Wam napisać parę słów. Tym razem jest to kilka drobiazgów do domu. Nadal kiedy tylko to możliwe praktykuję patriotyzm gospodarczy i staram się kupować jak najwięcej rzeczy rodzimej produkcji. Swoją drogą to niesamowite ile powstaje polskich firm robiących piękne i dobre jakościowo rzeczy - meble, poduchy, plakaty, pledy. Oryginalny design, naturalne materiały i świetna jakość sprawia, że zakupy robi się z przyjemnością i poczuciem, że kupujemy rzeczy, które będą nam służyć kilka dobrych lat.
Las we mgle
Pierwszą z nowości jest plakat "Las we mgle" zakupiony w sklepie internetowym Made for Home. Ilość naprawdę świetnych plakatów dostępnych w sklepach internetowych przyprawia o zawrót głowy, myślę, że każdy jest w stanie znaleźć coś ciekawego dla siebie i niewielkim kosztem wprowadzić efektowne zmiany w pomieszczeniu. Ja tym razem postawiłam na motyw natury, korony drzew skąpane we mgle, przypominają mi miłe chwile spędzone na leśnych ścieżkach.Las we mgle |
Wełniany pled
Wełniany pled również kupiony przez internet w moyha.com Niestety w tym roku wiosna kazała nam bardzo długo na siebie czekać nie szczędząc nam szarych i deszczowych dni, aby umilić sobie przedłużające oczekiwanie na ciepłe dni zakupiłam ten przyjemny pled. Produkty polskiej firmy Mocha wypatrzyłam na Instagramie i bardzo mi się spodobały - poduszki i pledy i narzuty w oszczędnej palecie barw, wykonane z naturalnych tkanin w minimalistycznym stylu. Korzystając z wyprzedaży zaopatrzyłam się w ten śliczny szary wełniany model w warkocze i nie żałuję zakupu - bardzo ładnie się prezentuje, jest miękki i wykonany z przyjemniej w dotyku, niegryzącej wełny. Nasz kocur też bardzo go lubi i natychmiast wskakuje na kolana, gdy tylko zauważy, że się nim okryłam.Wełniany pled moyha |
Poduszka supełkowa
Supełkowa poduszka ze sklepu Woodnwool - kolejna polska firma i kolejny satysfakcjonujący zakup. Solidne wykonanie, ręczna robota, poduszka przyjemna w użytkowaniu i efektownie prezentuje się na kanapie, szczególnie, że jest jedyną ozdobą naszej kanapy, jako że nie lubię nadmiaru tekstyliów. Wolę mieć jedną porządną rzecz, niż dziesiątki kiepskiej jakości poduszeczek z Pepco.Poduszka supełkowa |
Poduszka supełkowa |
Ręczny młynek do kawy
Po zakupie kawiarki, o której pisałam tutaj przyszedł czas na kolejny stopień zaawansowania w parzeniu kawy idealnej i tak oto w naszej kuchni zagościł ręczny młynek do kawy. Po przeczytaniu wielu opinii w internecie wybór padł na japoński młynek ceramiczny Hario MM2 i jest to jedyny zagraniczny produkt w tym zestawieniu. Rzeczywiście trzeba przyznać, że kawa, ze świeżo zmielonych ziaren smakuje wyśmienicie. Kawa mielona w młynku żarnowym i zaparzana w kawiarce to taki nasz weekendowy rytuał - właściwie tylko wtedy mamy czas na niespieszne przygotowanie kawy i delektowanie się aromatycznym espresso. W dni powszednie parzymy kawę w zwykłym French pressie z kawy mielonej, bo nienie dysponujemy niestety taką ilością czasu aby celebrować parzenie kawy w rytmie slow. Młynek jest wykonany solidnie z wysokiej jakości materiałów, podoba mi się też jego wygląd w stylu retro. Przypomina mi czasy dzieciństwa i wakacje spędzane u dziadków, u których w kuchni stał bardzo podobny drewniany egzemplarz.Ręczny młynek do kawy |
Lniany worek na chleb
Kolejny krok na drodze do bardziej ekologicznego stylu życia i ograniczania ilości śmieci, w szczególności torebek foliowych. Teraz do ulubionej piekarni wędruję z własnym gustownym woreczkiem na chleb. Trzeba tylko wykazać nie lada refleksem, aby powstrzymać panią ekspedientkę przed błyskawicznym zapakowaniem bochenka ulubionego razowca w torebkę foliową. Chleb przechowywany w lnianym woreczku zdecydowanie dłużej zachowuje swieżość. Oprócz worka kupiłam również lniane ręczniki kuchenne, a ponieważ realizacja zamówienia nieco się przedłużyła, w ramach małej rekompensaty otrzymałam również urocze lniane woreczki z lawendą. Uwielbiam len, cieszę się, że obecnie przeżywa on swój renesans, a w przyszłości chciałabym kupić komplet lnianej pościeli.Różnego rodzaju lniane worki i inne akcesoria znajdziecie w sklepie internetowym aleworek.pl
Lniany woreczek na chleb |
Lniany woreczek na chleb |
Obecnie testuję kilka nowych naturalnych kosmetyków i wkrótce podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami na ich temat w poście z cyklu Minimalizm w kosmetyczce.
Od jakiegoś już czasu ciekawiła mnie idea "biegania naturalnego". Nie to, żebym od razu bardzo pragnął biegać na boso, czy w jakichś minimalistycznych sandałkach. Myślałem sobie raczej, że skoro w sumie - jeszcze za moich dziecięcych i młodzieńczych lat - w szkole biegaliśmy w wytworach rodzimego Stomilu i jakoś nikomu z tego powodu większa krzywda się nie działa, to dlaczego teraz nagle potrzebujemy jakichś super pianek, systemów i innych kosmicznych wynalazków? Czy aby cały ten piankowy przemysł nie funkcjonuje po to li tylko, by niepotrzebnie wyciągać od nas pieniądze?
Pierwszy poważniejszy górski start dla Matyldy, kolejny ciekawy bieg dla mnie. Do Jedliny wybraliśmy się na dwa dni. Oprócz biegania, chcieliśmy także zahaczyć o kilka miejsc wartych odwiedzenia. Co to za miejsca i jaki bieg?
Pierwszy raz od dwóch lat nie pojechaliśmy na rowerową majówkę. Były plany, były rezerwacje, jedyne czego nie było, to pogoda. Bardzo w tym roku kapryśna i niestabilna na tyle, że dzień przed wyjazdem w miejscu, do którego się wybieraliśmy, spadło całkiem sporo śniegu...
Decyzja była ciężka i podjęta z żalem, lecz cóż było robić, kiedy ani temperatura, ani prognozy do rowerowych wojaży nie zachęcały. Rowery traktujemy zupełnie turystycznie i dlatego, gdy już wybieramy się na jakieś wyjazdy, to raczej chcielibyśmy, żeby warunki pogodowe były, chmmm... jakby to określić, o może - optymalne. Rower ma być przyjemnością i koniec. Z bieganiem jest trochę inaczej, gdyż biegamy przez cały rok, w zasadzie zupełnie nie zwracając uwagi na pogodę.
Tegoroczny maj, a przynajmniej jego początek, rowerowych przyjemności nam nie dostarczył. Nie oznacza to jednak, że dość długą w tym roku majówkę przesiedzieliśmy cały czas w domu. Nic z tego. Szczęśliwie, gdy już nadeszło wolne, śnieg nie padał, a co więcej, pogoda poprawiła się na tyle, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy aby zbyt pochopnie nie zrezygnowaliśmy z zaplanowanego wyjazdu. Na nic jednak zastanawianie, gdy klamka już zapadła, a rezerwacja została odwołana. Trzeba było improwizować.
Jakoś w tym roku ciągnie nas do Sobótki i na Ślężę, a zatem postanowiliśmy wybrać się ponownie na bieganie po tej tajemniczej dolnośląskiej górze. Wycieczka biegowa się udała, pogoda dopisała, powoli mijał żal z powodu odwołanego wyjazdu, zwłaszcza gdy zobaczyliśmy, że na szczycie Ślęży leżą jeszcze resztki śniegu.
Widok z wieży kościelnej na szczycie Ślęży |
Śnieg pod szczytem Ślęży |
Gdzieś w drodze na Ślężę |
Wieża widokowa na Wieżycy |
W drodze na Ślężę |
Niebieskim szlakiem na szczyt |
Z góry po ostatnich opadach spływało sporo wody |
Kolejnego dnia majówki postanowiliśmy wybrać się do miejsca, o zwiedzanie którego Matylda "suszyła" mi głowę od dłuższego już czasu. Cóż to za atrakcyjna miejscówka? Pocysterskie opactwo w Lubiążu.
Wedle słów przewodnika, który oprowadzał nas po kompleksie, powierzchnia dachów to ponad 2 hektary, a 223 metrowa barokowa fasada jest najdłuższą w Europie... Kubatura budowli to 44000 m³. Szkoda, że większość z tego jest tak bardzo zaniedbana. Zawiązała się co prawda fundacja, która powoli i z mozołem odnawia tę wspaniałą budowlę, ale potrzeby są olbrzymie. Zobaczcie zresztą sami, jak to obecnie wygląda. Warto zauważyć, że nawet w obecnym stanie byłe opactwo robi olbrzymie wrażenie. Polecamy jako znakomite miejsce do zwiedzania na jednodniową wycieczkę.
Pocysterskie opactwo w Lubiążu |
Pocysterskie opactwo w Lubiążu |
Pocysterskie opactwo w Lubiążu - odrestaurowana Sala Książęca |
Pocysterskie opactwo w Lubiążu |
Pocysterskie opactwo w Lubiążu - odrestaurowany letni refektarz |
Nie mogło i w tym roku zabraknąć pola rzepaku tym razem z Lubiąża |
Widok na opactwo w Lubiążu od strony Odry |
Na nadorzańskich łąkach spotkaliśmy bardzo sympatycznego kota :) |
Pocysterskie opactwo w Lubiążu |
Pocysterskie opactwo w Lubiążu - zniszczony były kościół klasztormy |
Pocysterskie opactwo w Lubiążu - korytarze klasztorne |
Trzecim miejscem, do którego chcieliśmy wybrać się w pierwszych dniach maja, był zamek - pałac w Mosznej. Nazwa, jak nazwa - może i nieszczególna, ale spieszę donieść, że najprawdopodobniej wywodzi się od nazwiska rodu, który niegdyś zamieszkiwał to miejsce.
Co prawda nie udało nam się pojechać do Mosznej w ramach majówki, lecz zrobiliśmy to tydzień po niej i dlatego kilka zdjęć z tego wyjazdu zamieszczamy w tym majówkowym wpisie.
Zamek w Mosznej, to kolejne miejsce, do którego można wybrać się na jednodniową wycieczkę. Zwiedzanie połączone ze spacerem po zamkowym parku, czegóż chcieć więcej, gdy słoneczko pięknie świeci, a przyroda budzi się do życia!
Sama budowla może przypominać nieco niektóre zamki znad Loary, lub też budowle wykreowane w bajkach Disneya. Zamek, zgodnie z fantazją Franza Huberta Tiele-Wincklera, ma 365 pomieszczeń i 99 wież, z których słynie. Obecnie zamek można zwiedzać, ale można w nim także wynająć pokój, lub lepiej byłoby powiedzieć, jeden z apartamentów. Do 2013 roku zamek służył za budynek szpitala.
Pałac w Mosznej - widok od strony parku |
Pałac w Mosznej - widok z uroczego balkonu na fontannę i park |
Zamek, pałac w Mosznej |
Zamek w Mosznej - widok na park |
Pałac w Mosznej od strony głównej alei parkowej |
Zabytkowe schody pałacowe |
Pokój rokokowy, zwany Salą pod Pawiem |
Pozostałości biblioteki pałacowej |
Kominek w apartamencie hrabiego |
Apartamenty hrabiego |
Przy tym wielkim biurku po lewej zasiadał sam pan i władca na zamku w Mosznej |
Zamkowa kaplica - właściciele byli protestantami, stąd prostota wystroju |
W pałacowym parku |
Tak tym roku wyglądała nasza majówka. Trochę pobiegaliśmy, trochę pozwiedzaliśmy. Pogoda była nawet całkiem niezła, choć na nasz gust na wielogodzinne eskapady rowerowe było zbyt chłodno. Udało nam się odwiedzić miejsca, które gdzieś tam zawsze mieliśmy "z tyłu głowy", ale nigdy nie było okazji, żeby się do nich wybrać.
Będziemy się starali, aby odwołany wyjazd majowy zrealizować być może w lipcu lub sierpniu. Czy się nam to uda, czas pokaże. Na razie coraz bliżej do kolejnej zaplanowanej wyprawy. Już w czerwcu, oby tym razem pogoda dopisała!